Kierownik działu krajowego "Rzeczpospolitej" odniósł się do opublikowanej na Onecie rozmowy z Arturem Nowakiem i Stanisławem Obirkiem, którzy stwierdzili, że mają "coraz więcej danych", że Karol Wojtyła jako metropolita krakowski tuszował pedofilię. Zaznaczył, że Nowak i Obirek odwołali się w wywiadzie do książki Ekke Overbeeka "Maxima Culpa. Co kościół ukrywa o Janie Pawle II". - Overbeek traktuje w tej książce m.in. o dwóch przypadkach, z którymi ja również się zetknąłem - mówił Krzyżak. Dziennikarz przypomniał, że przeprowadził w archiwach IPN kwerendę. W jej ramach przeanalizował dwa przypadki: ks. Eugeniusza Surgenta, który przez kilkadziesiąt lat molestował chłopców oraz ks. Józefa Loranca, który wykorzystywał seksualnie dziewczynki - oraz reakcję na te przestępstwa ówczesnego metropolity krakowskiego, kard. Karola Wojtyły. - Moje wnioski z tych dwóch historii, które prześledziłem, są generalnie takie, że nie możemy mówić o tym, że kard. Wojtyła tuszował pedofilię - ocenił. Wyjaśnił, że ks. Surgent, który mieszkał i pracował na terenie archidiecezji krakowskiej, formalnie był inkardynowany (czyli przynależał) do archidiecezji lubaczowskiej. "Nie zapanowano nad tym człowikiem". Jak kard. Wojtyła reagował wobec ks. Surgenta? - Po zakończeniu II wojny światowej, kiedy seminarium duchowne zostało wyrzucone ze Lwowa, klerycy z Lubaczowa przeszli do seminarium krakowskiego. Księża z tej archidiecezji pracowali później na terenach, które Polska odzyskała po 1945 r. Ks. Surgent formalnie miał nad sobą dwóch biskupów - biskupa lubaczowskiego, czyli biskupa diecezji, do której był inkardynowany, i biskupa miejsca, w którym pracował, czyli biskupa krakowskiego. Najpierw był to abp Eugeniusz Baziak, potem kard. Karol Wojtyła - opisał. Wspomniał, iż za sprawą ks. Surgenta w 1973 r. w miejscowości Kiczora wybuchł skandal, kiedy okazało się, że duchowny wykorzystywał seksualnie małoletnich chłopców. - Odbył się proces cywilny, ksiądz został skazany na dwa lata pozbawienia wolności i wyszedł z więzienia w roku 1974 - poinformował. Jak podkreślił Krzyżak, nie zachowały się dokumenty mówiące o tym, co robił ks. Surgent zaraz po wyjściu z więzienia. Wiadomo natomiast, że w listopadzie 1978 r. dostał czasowe pozwolenie na pracę w diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej, a z czasem został do tej diecezji inkardynowany. Zmarł w 2008 r. jako ksiądz pracujący na terenie diecezji pelplińskiej. Kierownik działu krajowego "Rz" przyznał, że ks. Surgent w kolejnych miejscach pobytu również dopuszczał się wykorzystywania seksualnego małoletnich. - Zgłosiły się do mnie cztery osoby, które twierdzą, że zostały skrzywdzone przez ks. Surgenta. Pierwsza w 1964 r. w Wieliczce, druga - pod koniec lat 60. w parafii św. Salwatora w Krakowie, trzecia - w diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej pod koniec lat 70., a czwarta - w okolicach roku 1985. Widać wyraźnie, że nie zapanowano nad tym człowiekiem - ocenił. Bezpieka wiedziała o skłonnościach księdza. Przemilczała to, bo był jej potrzebny Jak zastrzegł Krzyżak, z dokumentów IPN jasno wynika również, iż bezpieka wiedziała, że pracując już w diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej ks. Surgent dalej molestował dzieci. - Pozwalano mu na to, ponieważ był tajnym współpracownikiem i był im potrzebny - uznał. Zapytany o odpowiedzialność kard. Wojtyły Tomasz Krzyżak zastrzegł, że pewnych problemów nastręcza podwójna podległość duchownego w latach 60. i 70. Jak wyjaśnił, z zachowanych dokumentów wynika, że pod koniec lat 70. SB zwerbowała księdza do współpracy. Pretekstem do tego werbunku miało być "przemilczenie" faktu seksualnego wykorzystania chłopca. - Bezpieka wiedziała, że matka pokrzywdzonego zgłosiła się z tą sprawą do krakowskiej kurii i rozmawiała osobiście z biskupem Pietraszką. O sprawie mieli wiedzieć też bp. Groblicki, wicekanclerz kurii i - być może, choć nie wynika to wprost z dokumentów - kard. Wojtyła. We wniosku o zgodę na werbunek ks. Surgenta funkcjonariusz SB wspomina o tym, że bezpiece udało się uzyskać list biskupa lubaczowskiego Jana Nowickiego do księdza Surgenta, w którym udziela mu nagany za ten czyn. To prowadzi nas do wniosku, że biskupi krakowscy wiedzieli o jego przestępczym czynie, ale wymierzenie kary oddali w ręce biskupa lubaczowskiego - wyjaśnił. Dodał, że podobnie zadziałano w momencie, gdy w 1973 r. wyszła na jaw sprawa wykorzystywania w Kiczorze. Ksiądz Surgent - jak wynika z jego zeznań złożonych przed prokuratorem w trakcie procesu cywilnego - został wezwany do kurii krakowskiej w związku z oskarżeniami o molestowanie nieletnich. - Zeznał, że rozmawiał z biskupem pomocniczym archidiecezji krakowskiej Janem Pietraszką, który mu zakomunikował, że zostaje zwolniony z pracy w archidiecezji. Mówił też, że rozmawiał na ten temat z kard. Wojtyłą, którego prosił, żeby go pozostawił w archidiecezji, na co kardynał odpowiedział, że decyzja została podjęta i przesłana na piśmie. A zatem księdza zwolniono z pracy w archidiecezji krakowskiej i oddano do dyspozycji biskupa lubaczowskiego - dodał. Tomasz Krzyżak: Sprawę ks. Loranca załatwiono dobrze od początku do końca - Gdyby chcieć znaleźć winnego - choć jestem od tego daleki - faktu, że ks. Surgent był przenoszony z miejsca na miejsce i mógł dalej wykorzystywać chłopców, to wskazałbym raczej na biskupa lubaczowskiego. Ktoś mógłby pomyśleć, że skoro ks. Surgent pracował w archidiecezji krakowskiej, a później znalazł się w diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej, to wysłał go tam Karol Wojtyła, ale to nie prawda. Biorąc pod uwagę fakt, że był podwładnym biskupa lubaczowskiego, to do niego należała decyzja o przeniesieniu ks. Surgenta do innej diecezji - objaśnił. Krzyżak poinformował, że druga badana przez niego sprawa dotyczy ks. Józefa Loranca, który był wikariuszem w Jeleśni, gdzie w 1970 r. dopuścił się molestowania seksualnego dziewczynek. - Ta sprawa została załatwiona od początku do końca bardzo dobrze. Proboszcz parafii w Jeleśni, gdy tylko dowiedział się o sprawie od matek pokrzywdzonych dziewczynek, od razu zwrócił się z tym do dziekana, a ten kazał mu natychmiast jechać do kard. Wojtyły. Tak też się stało. Proboszcz pojechał do Wojtyły razem z oskarżonym księdzem, a gdy ten przyznał, że doniesienia są prawdziwe, metropolita krakowski natychmiast odesłał go do jego domu rodzinnego w Łodygowicach, gdzie miał czekać na dalsze decyzje - poinformował. Według Krzyżaka decyzje kard. Wojtyły były w tej sprawie "szybkie i konkretne": zdecydował o suspendowaniu księdza i nałożeniu na niego nakazu zamieszkania w klasztorze cystersów w Mogile, gdzie miał czekać na dalsze dyspozycje. 18 marca 1970 r. ks. Loranc został aresztowany przez władzę świecką, a następnie, po szybkim procesie, skazany. Wyszedł z więzienia w 1971 r. i został skierowany do parafii Najświętszej Rodziny w Zakopanem, gdzie zajmował się przepisywaniem ksiąg liturgicznych. - W dokumentach IPN zachował się list kard. Wojtyły do ks. Loranca z 27 września 1971 r., w którym Wojtyła informował, iż w jego sprawie Trybunał Metropolitalny skorzystał z prawa łaski i powstrzymał się od wymierzenia kary na gruncie prawa kanonicznego. Dalej Wojtyła tłumaczy, że to zaniechanie wymierzenia kary "nie przekreśla przestępstwa ani nie zmazuje winy", a wynika jedynie z tego, iż ks. Loranca ukarała już władza świecka - powiedział. Zarzut, że kard. Wojtyła nie zwrócił uwagi na ofiary. "W latach 70. była mniejsza wrażliwość" Krzyżak wyjaśnił, że w przepisach Kodeksu Prawa Kanonicznego - zarówno obowiązującego wówczas, jak i tego, który obowiązuje dziś - jest zapis pozwalający sądowi kościelnemu na odstąpienie od wymierzenia kary księdzu, jeśli został on ukarany przez władzę państwową lub istnieje duże prawdopodobieństwo, że tak się stanie. - Chodzi o to, że nie należy karać człowieka dwa razy za to samo przestępstwo - zastrzegł. Dodał, że Trybunał Metropolitalny, w którego ręce kard. Wojtyła oddał sprawę księdza, musiał liczyć od trzech do pięciu sędziów, więc nie ma mowy o tym, że decyzję podjął samodzielnie metropolita krakowski. Jak kontynuował, po pewnym czasie kard. Wojtyła zdjął z ks. Loranca karę suspensy i zezwolił na odprawianie mszy św., ale wyraźnie zaznaczył, iż "wszystkie funkcje kapłańskie, które będzie spełniał, mają być uzgadniane z proboszczem parafii zakopiańskiej i nie wolno mu katechizować dzieci i młodzieży, a także spowiadać". Dodał, iż dwa lata później, w 1973 r,. kard. Wojtyła otrzymał list od proboszcza parafii zakopiańskiej, w którym ten poprosił, aby kard. Wojtyła pozwolił ks. Lorancowi wrócić do posługi, ponieważ rozchorował mu się wikary i potrzebował pomocy. - Najpewniej wtedy ks. Loranc został przywrócony do pracy w ograniczonym zakresie, w rocznikach diecezjalnych z czasu pobytu w Zakopanem figuruje "jako rezydent, a jako nie wikary na pełnych prawach" - zaznaczył. Zdaniem Tomasza Krzyżaka, w sprawie ks. Loranca od początku widać, że kard. Wojtyła postępował zgodnie z ówcześnie obowiązującym prawem kanonicznym. - Nie można powiedzieć, że coś tu zostało zatuszowane - stwierdził. Przyznał, że dziś na pewne sprawy patrzy się z innej perspektywy. - Współcześnie ktoś mógłby zarzucić kard. Wojtyle na przykład to, że za mało uwagi poświęcił pokrzywdzonym. Ale trzeba pamiętać, że to były w lata 70., wtedy nikt o czymś takim nie myślał, to była inna wrażliwość, inny poziom wiedzy na te tematy - ocenił. Dodał, że winy kard. Karol Wojtyły nie należy się również doszukiwać w przypadku ks. Surgenta. - Czasami mam wrażenie, że szukamy na siłę jakiejś winy w postępowaniu kard. Wojtyły, której tu nie ma - ocenił. Podkreślił, że w przypadku historii ks. Surgenta wciąż pozostaje wiele znaków zapytania, na które odpowiedzi może przynieść jedynie kwerenda w archiwach archidiecezji krakowskiej, którą mógłby zarządzić obecny metropolita.