Prezydent radzi zacisnąć zęby i przetrwać drożyznę, premier ocieplić domy przed zimą, wiceminister klimatu zachęca do zbierania chrustu, z kolei minister edukacji przekonuje, że "można jeść trochę mniej i trochę taniej". A to i tak tylko część złotych myśli na temat kryzysu inflacyjnego i szalejącej drożyzny, którymi politycy obozu władzy podzielili się z rodakami w ostatnich tygodniach. Zaskakuje, że Zjednoczona Prawica, która przed siedmioma laty politycznie wybiła się na wsłuchiwaniu w nastroje społeczne i dobrym zrozumieniu potrzeb suwerena, w temacie inflacji kompletnie straciła kontakt z bazą (wyborczą). Politycy opcji rządzącej raz po raz wprawiają elektorat w konsternację swoimi aż nazbyt szczerymi przemyśleniami, a na Nowogrodzkiej wciąż nikt nie wcisnął guzika "STOP", żeby zatrzymać coraz groźniejszy dla "dobrej zmiany" festiwal gaf, nieśmiesznych żartów i arogancji władzy. Koń trojański opozycji Prof. Ewa Marciniak w rozmowie z Interią wskazuje, że sytuację należy rozpatrywać na dwóch płaszczyznach. Po pierwsze, rządzący zdecydowanie wolą koncentrować się w swoim politycznym przekazie na kwestiach ideologicznych i programach pomocowych czy socjalnych. - Mogą wówczas przedstawić się w roli politycznego dobrodzieja. W takich sytuacjach bardzo skutecznie panują i nad formą, i nad treścią przekazu, nie pojawiają się żadne lapsusy - podkreśla ekspertka od marketingu politycznego z Uniwersytetu Warszawskiego. Z inflacją jest ten problem, że to temat złożony i wymagający eksperckiej wiedzy. Zwłaszcza w sytuacji kryzysowej, gdy należy ludziom możliwie w prosty sposób objaśnić skomplikowane mechanizmy ekonomiczne i przedstawić receptę na poprawę sytuacji w określonym horyzoncie czasowym. Prof. Marciniak zaznacza jednak, że nawet gdy ktoś taką wiedzę posiada, musi ona zostać odpowiednio "opakowana", tak "żeby przypasowała również wyborcom, spełniała ich oczekiwania względem polityków". Drugą płaszczyzną, na której należy przyjrzeć się temu, co od kilku tygodni dzieje się z obozem rządzącym w sferze komunikacyjnej, jest planowanie i wyprzedzanie biegu wydarzeń. - Widać, że obóz rządzący nie ma wypracowanej strategii komunikacyjnej na okoliczność inflacji i drożyzny. To, co słyszymy do tej pory, jest dalece niewystarczające, bo gdy tylko pojawiają się jakieś pytania, ta strategia upada i pojawiają się lapsusy - analizuje politolożka. Brak klarownej i skutecznej strategii to problem, który generuje kolejny. A mianowicie skazuje obóz władzy na komunikacyjną samowolkę kolejnych polityków, którzy znajdując się w ogniu pytań dziennikarzy bądź wyborców, mówią rzeczy nieprzemyślane, politycznie szkodliwe lub zwyczajnie kompromitujące rządzących. - Inna rzecz, że nikt w rządzie nie chce tego nazwać sytuacją kryzysową. A to wiele by ułatwiło, bo gdy zdefiniujemy coś jako kryzys, wdrażamy procedury komunikacji kryzysowej - zauważa prof. Marciniak. I dodaje: - Obecna sytuacja prowadzi do tego, że politycy Zjednoczonej Prawicy kombinują na bieżąco, wedle własnego wyczucia i efektem tego są memogenne wypowiedzi, niekorzystne politycznie i szkodliwe wizerunkowo. Podobnego zdania jest dr Milena Drzewiecka z Uniwersytetu SWPS, psycholożka zajmująca się kwestiami komunikacji i przywództwa w polityce. Ona również nie rozumie tego, co rząd robi w sprawie inflacji. - Mamy do czynienia z kryzysem inflacyjnym i komunikacja rządu w tej kwestii powinna być komunikacją kryzysową. Tymczasem w ostatnich tygodniach partia rządząca swoimi nieprzemyślanymi i nieodpowiedzialnymi wypowiedziami jedynie ten kryzys potęguje - twierdzi nasza rozmówczyni. - Można byłoby zastanowić się, czy w obozie władzy pojawił się jakiś koń trojański, który działa na rzecz opozycji. Naprawdę dziwi podstawowy poziom błędów, który popełniają i rządzący, i instytucje bliskie rządowi - dodaje dr Drzewiecka. Jej zdaniem wobec braku strategii komunikacyjnej obserwujemy coraz większą swobodę lub coraz większą szczerość polityków obozu władzy. A być może jedno i drugie naraz. - Bardzo rzuca się w oczy w tej sytuacji brak inteligencji emocjonalnej. Komunikaty od ministrów po szeregowych radnych nie wykazują zrozumienia emocji społecznych i albo ocierają się o arogancję, albo są wprost aroganckie - tłumaczy rozmówczyni Interii. I dodaje: - Z perspektywy kreacji wizerunku "to co widać, to wszystko, co istnieje". Aktualnie powinno być widać empatię, a tej... daleko szukać. Instynkt samozachowawczy Brak inteligencji emocjonalnej i empatii to niejedyny problem rządzących. Zdaniem prof. Marciniak rządzących zawodzi również pamięć. Zapomnieli bowiem lekcje, jakie płyną z wypowiedzi premiera Włodzimierza Cimoszewicza podczas powodzi tysiąclecia, gdy stwierdził, że poszkodowani powinni byli się ubezpieczyć, czy prezydenta Bronisława Komorowskiego podczas kampanii w 2015 roku, gdy radził młodemu człowiekowi zmienić pracę na lepiej płatną i wziąć kredyt. - To tym bardziej zaskakujące, że od 2015 roku PiS miało dobrą strategię komunikacyjną, zwłaszcza wobec swoich wyborców. To działało niemalże bez zarzutu, było dobre i treściową, i jeśli chodzi o formę. Teraz to kompletnie zniknęło - uważa politolożka z Uniwersytetu Warszawskiego. Niespotykanym dotąd problemem rządu jest też - zdaniem prof. Marciniak - brak opowieści na przyszłość. Brak obietnicy lepszych czasów, które nadejdą, gdy uda się przetrwać chwilowe trudności. To natomiast nie daje wyborcom koniecznej do przetrzymania kryzysu nadziei, że po burzy znów zaświeci słońce. - To jest dynamika drugiej kadencji i nieuchronna, szybko zbliżająca się perspektywa wyborów. Nikt nie chce powiedzieć wyborcom czegoś trudnego, pesymistycznego, nawet jeśli jest to prawdziwe i konieczne - słyszmy od naszej rozmówczyni. Dr Drzewiecka podkreśla, że "w idealnym świecie politycy uczyliby się na błędach swoich kolegów, ale żyjemy w świecie realnym, gdzie górę często biorą emocje". Wskazuje też, że coraz mniejsza kontrola nad przekazem politycznym będzie powodować chaos i przynosić obozowi rządzącemu coraz większe straty. - Politycy Zjednoczonej Prawicy zaczynają prowadzić swoje indywidualne narracje, często sprzeczne między sobą, ale przede wszystkim sprzeczne z interesem partii rządzącej - zaznacza wykładowczyni Uniwersytetu SWPS. Kontekst jest wszystkim Naturalnym pytaniem w obecnej sytuacji jest, czy i kiedy rządzący wyczerpią swój kredyt zaufania u wyborców. Czy i kiedy ich coraz mocniej bulwersujące wypowiedzi zaczną przekładać się na wymierne polityczne koszty. Dr Drzewiecka uważa, że kluczowa będzie tu sytuacja ekonomiczna Polaków. Jeśli inflacja i drożyzna dalej będą drenować ich portfele i pozbawiać oszczędności, cierpliwość do coraz bardziej aroganckiej i odklejonej od społecznej rzeczywistości władzy skończy się czerwoną kartką przy wyborczych urnach. Jeśli jednak kryzys osłabnie, rządzący go opanują albo rząd wprowadzi kolejne programy pomocowe dla kolejnych grup społecznych, gniew suwerena może "dobrą zmianę ominąć". Zdaniem psycholożki z Uniwersytetu SWPS momentem przełomowym dla rządzących byłoby utracenie przez Zjednoczoną Prawicę pozycji lidera sondaży. Do tego z kolei może doprowadzić opozycja, jeśli sama komunikacyjnie rozegra obecną sytuację lepiej od obozu władzy. Jak twierdzi w rozmowie z Interią, opozycja może wówczas "przekonać wyborców, że rząd nie tylko odpowiada za inflację i nie ma pomysłu na jej opanowanie, ale też stracił słuch społeczny i wrażliwość na potrzeby Polaków". Prof. Marciniak, odnosząc się do szacunkowym badań, wylicza z kolei, że w czarnym scenariuszu opcja rządząca może stracić nawet 10 pkt proc. poparcia. Taka byłaby cena utraty tzw. elektoratu warunkowego, który z partią władzy sympatyzuje z przyczyn innych niż tożsamościowe. Na jego przejęcie - twierdzi nasza rozmówczyni - miałaby szanse Konfederacja i PSL, ale nie można wykluczyć, że ci wyborcy w dniu głosowania po prostu zostaliby w domach. Utraty tzw. żelaznego elektoratu Zjednoczona Prawica obawiać się raczej nie musi. - Żelazny elektorat nie ma alternatywy i to trzyma go przy PiS-ie - tłumaczy politolożka z Uniwersytetu Warszawskiego. Dr Drzewiecka idzie w swojej ocenie konsekwencji obecnej sytuacji o krok dalej i zadaje jedno, fundamentalne pytanie: czy PiS chce dalej rządzić w tak trudnych okolicznościach. - Do tej pory nie musieli rozwiązywać wielu problemów ekonomicznych, natomiast analitycy mówią dzisiaj wprost, że czekają nas ciężkie czasy i że "dobrze już było". A pamiętajmy, że nie każda partia chce rządzić w latach chudych, w czasach kryzysu, gdy trzeba podejmować trudne, niepopularne decyzje - słyszmy od naszej rozmówczyni. Czy Zjednoczona Prawica ma szanse opanować sytuację? Prof. Marciniak twierdzi, że tak, ale musi uświadomić sobie, że w sytuacji kryzysowej trzeba postawić na komunikację kryzysową. Rządzący muszą mieć plan komunikacji i jasną strategię wyjścia z kryzysu. - W sytuacji kryzysowej takie wypowiedzi, jakie słyszymy od kilku tygodni, politykom obozu władzy zwyczajnie nie przystoją. Bo nawet, jeśli na poziomie racjonalnym mają sens i się bronią, to kontekst - sytuacja kryzysu inflacyjnego i fakt, że mówi to przedstawiciel władzy - czyni je nieakceptowalnymi - argumentuje ekspertka od marketingu politycznego. Na koniec dodaje: - W polityce kontekst jest wszystkim, a PiS, zdaje się, o tym zapomniało.