1 października rozpocznie się nowy rok akademicki. Z początkiem tygodnia sieć obiegł wpis chłopaka, który miał zacząć studia na Uniwersytecie Jagiellońskim. Jak napisał, "z powodów prywatnych i problemów z wynajęciem mieszkania i niedostania się do akademika, chciałbym zrezygnować ze studiów przed rozpoczęciem roku akademickiego". Pytał, czy musi w tej sprawie kontaktować się z uczelnią. Post ten udostępniany był w wielu miejscach. Poznaliśmy drugą stronę tej historii. Adrian Ochalik, rzecznik prasowy UJ, przekazał Interii: - W tym konkretnym przypadku nie zostało spełnione podstawowe kryterium, nie otrzymaliśmy bowiem najważniejszego dokumentu potwierdzającego dochód miesięczny na osobę w rodzinie, mimo kilkukrotnych prób nawiązania kontaktu z naszej strony. Dlatego, także ze względów formalnych, wniosek nie mógł zostać rozpatrzony pozytywnie. Pytany, czy tuż przed rozpoczęciem roku akademickiego zdarzają się osoby, które rezygnują, bo nie stać ich na wynajem pokoju, a akademik nie został im przydzielony, odpowiada: - Bardzo rzadko zdarza się, że osoby rezygnujące z przyznanego miejsca w domu studenckim podają powód rezygnacji. Duża część z nich rezygnuje dlatego, że została również przyjęta na inną uczelnię, bliżej swojego miejsca zamieszkania. Rodzice muszą pomóc. "Na więcej ich nie stać" Ale studenci mają poważny problem. By móc studiować na wymarzonej uczelni, wielu z nich czeka wyprowadzka z rodzinnego domu. W popłochu szukają dachu nad głową w mieście, w którym kontynuować będą naukę. Szczególnie ci, którzy byli przekonani, że bez problemu dostaną pokój w akademiku. W takiej sytuacji jest Wiktoria. Studiować będzie w Warszawie, a jedyne kryterium, jakie bierze pod uwagę jej uczelnia przyznając miejsca w akademiku, to odległość od miejsca zamieszkania. W jej przypadku jest to 150 kilometrów. - Listy przyjętych do akademika zostały ogłoszone bardzo późno, bo tak naprawdę kilka dni temu. Nie ukrywam, liczyłam na to, że się dostanę i nawet nie szukałam pokoju na wynajem. Niestety skończyło się inaczej - mówi Interii studentka. Teraz ma problem. Nie pracuje, a jej rodzice zgodzili się przeznaczać na mieszkanie maksymalnie 1300 zł miesięcznie. Przyznaje, że na droższe po prostu ich nie stać. - Studiować będę dziennie, ale mimo to będę szukać pracy. Wszystko po to, aby odciążyć rodziców - dodaje. Choć czas goni, pokoju jeszcze nie wynajęła. Ale udało jej się znaleźć dwie odpowiadające jej budżetowi oferty. Liczy na to, że jedno z tych miejsc na dniach wynajmie. Na koniec podkreśla: - Jeśli nic bym nie znalazła, pewnie musiałabym zrezygnować ze studiów. Niemal 4 tys. zł Student w dobrej sytuacji to taki, który ma do dyspozycji co najmniej 4 tys. złotych na życie miesięcznie. Jak wynika z symulacji Warszawskiego Instytutu Bankowości, 3867,06 zł to kwota, jaką średnio w takim okresie wydaje. Wydatki studenta od ośmiu lat stale rosną, a mieszkanie pozostaje największym kosztem. Za pokój lub mieszkanie musi płacić średnio 1350 zł miesięcznie. Magda Kalbarczyk ze Studenckiej Inicjatywy Mieszkaniowej przyznaje, że część studentów radzi sobie na rynku prywatnym, ale wielu nie ma takiej możliwości i próbuje dostać miejsce właśnie w akademiku. Problem polega na tym, że chętnych jest zazwyczaj więcej niż miejsc. - My latem zajmowaliśmy się tym tematem i zbieraliśmy dane od uczelni w całej Polsce. Wyniki są zatrważające. Uniwersytet Adama Mickiewicza w Poznaniu ma tylko 1539 miejsc w akademikach, a studentów jest około 30 tys. Oznacza to, że tylko 5 proc. studentów może dostać miejsce w akademiku. Na Uniwersytecie Warszawskim jest podobnie. W ubiegłym roku we wszystkich akademikach były 2262 miejsca. Na ponad 36 tys. studentów - mówi Magda Kalbarczyk. Uczelnie decydując o tym, kto otrzyma miejsce w akademiku, biorą pod uwagę różne kryteria. Zazwyczaj jest to kwestia odległości miejsca zamieszkania od uczelni, dochodu na osobę w rodzinie, lub połączenie obu tych kryteriów. Magda Kalbarczyk zwraca uwagę na kwestię kryterium dochodowego. - Ono jest często niskie i przy obecnych podwyżkach płacy minimalnej nietrudno je przekroczyć. Przez to wiele osób pokoju w akademiku nie otrzymuje. Chętnych więcej niż miejsc Zaznacza też, że z danych, jakie posiada wynika, że pokoje w akademikach wcale nie są takie tanie. - W Poznaniu na przykład te jednoosobowe kosztują średnio 900 zł, są i takie w cenie niemal 1200 zł za miesiąc. Nie tak powinna wyglądać pomoc socjalna - ocenia. Spytaliśmy kilka uczelni, jak w chwili obecnej wygląda nabór do akademików. Poznański UAM dysponujący 1539 miejscami prowadzi właśnie III turę rekrutacji. Już w pierwszych dwóch wpłynęły łącznie 1554 wnioski, 869 z nich rozpatrzono pozytywnie wyczerpując jednocześnie pulę miejsc. Uniwersytet Jagielloński dysponuje ok. 3000 miejscami w akademikach. 2826 miejsc już rozdysponowano. Na pozostałe do 4 października trwa kolejny nabór. - Wpłynęło około 4000 wniosków studentów i doktorantów, należy jednak zwrócić uwagę na to, że Uniwersytet zbiera wnioski w turach, ze względu na organizację roku akademickiego i organizację rekrutacji na studia. Jeden wnioskodawca może ubiegać się o miejsce kilkakrotnie i kilka razy otrzymać odmowę. Liczba wniosków nie przekłada się na liczbę osób, które miejsca nie otrzymały. - Obecnie na rozpatrzenie oczekuje 219 wniosków osób, które nie otrzymały miejsc i wciąż są zainteresowane zakwaterowaniem w domach studenckich - mówi rzecznik prasowy UJ. "Prywatny" akademik, czyli kilka metrów kwadratowych Na rynku mieszkaniowym można też znaleźć tak zwane akademiki prywatne. - Niestety, w naszej ocenie to nie jest dobre rozwiązanie. W tych miejscach można "upchnąć" na małej przestrzeni bardzo dużo osób, bo te lokale nie podlegają pod prawo budowlane, zgodnie z którym mieszkanie powinno mieć minimum 25 metrów kwadratowych. I tak student kończy w kawalerko-pokoju, który ma kilka metrów kwadratowych, a kosztuje często dwa razy więcej, niż zwykły akademik. To dla młodych ludzi ogromne koszty. Pokoje znikają tam też bardzo szybko, bo nie tylko studenci mogą w tych miejscach mieszkać - mówi jeszcze Magda Kalbarczyk. Aleksandra aplikowała do takiego akademika pod koniec lipca. - Wszystkie pokoje były już zajęte - mówi Interii. Pozostało jej szukanie pokoju na wynajem. Mieszka w Krakowie, przeprowadza się do Warszawy na studia na ASP. - Jak w końcu trafiła się jakaś ciekawa oferta, w miejscu z dobrym dojazdem do szkoły, z dobrymi warunkami, to po godzinie pokój już był zajęty - opowiada. - Jakoś na początku września już po kilku tygodniach poszukiwań zaczęłam się poważnie zastanawiać, czy w ogóle dam radę cokolwiek znaleźć, bo większość ofert to były pokoje po osiem-dziewięć metrów kwadratowych w mieszkaniu składającym się z kilku takich pokoi i jedną łazienką, a to mnie nie urządzało - dodaje. Chciała zmieścić się w kwocie 1500 zł. To się nie udawało. - Ja naprawdę miałam obawy, że nie pójdę już na te studia - wyznaje studentka. Ostatecznie wynajęła pokój za 1600 zł plus opłaty. Z jednej strony odetchnęła z ulgą, z drugiej pojawił się strach. - Nie wiem, jak ja wyżyję, bo opłaty za mieszkanie zabiorą mi prawie połowę miesięcznej pensji. Do tego mam opłaty za szkołę, jedzenie, leki. Kiedy to wszystko podliczyłam, zaczęłam panikować. Poczułam, jakbym się zapadała - dodaje. Mieszka z rodzicami, do szkoły dojeżdża Problem, o którym piszemy, znany jest nie od dziś. Mówi nam o tym Julia, która jest na trzecim roku studiów, ale mieszka pod Warszawą, z rodzicami. Do szkoły dojeżdża dwie godziny komunikacją miejską. Na pokój w stolicy jej nie stać. Musiała też przenieść się na studia zaoczne. - Wcześniej byłam na dziennych, ale musiałam zrezygnować z tego trybu, ponieważ po opłaceniu studiów nic mi nie zostawało. Teraz pracuję w tygodniu, ale dalej nie stać mnie na to, żeby wyprowadzić się z domu rodzinnego - dodaje. I wylicza: - Nie oszukujmy się, student nie pracuje na kierowniczym stanowisku. Pensja minimalna to 2700 zł. Od tego odejmijmy średni koszt wynajęcia kawalerki, niech to będzie 1800 zł. Zostaje nam niecałe 1000 zł. Jeśli w tej kwocie zmieścimy media, jedzenie, bilet na komunikację miejską, to raczej już nic nam nie zostanie. Julia obawia się też tego, jak zmienia się rynek wynajmu. - Ciągle słyszę od swoich znajomych, że właściciel mieszkania podwyższył im czynsz, nawet o 300-400 zł. A gdyby chcieli się wyprowadzić, to albo ofert nie ma, albo pokoje mają tylko łóżko i kawałek szafy. I taka klitka kosztuje nawet 1200 zł za miesiąc. Wynajmujący nie schodzi z ceny, bo wie, że i tak znajdzie chętnego i zdesperowanego studenta - podsumowuje.