Rozgryźć język
Nadal istnieją systemy pisma, których nie potrafimy rozszyfrować. I nic nie wskazuje, by miało się to kiedykolwiek udać.
Dysk z Fajstos to fałszywka! - twierdzi amerykański specjalista od fałszerstw dr Jerome M. Eisenberg. Od 100 lat to znalezisko wzbudza ogromne zainteresowanie naukowców, poszukiwaczy sensacji i lingwistów amatorów.
Dysk przypomina gliniany naleśnik o średnicy 16 cm i grubości 1,2 cm. Po obydwu stronach odciśnięto 242 znaki podzielone liniami na 61 grup. Zapis ma kształt spirali, przy czym skryba zapisywał tekst od prawej do lewej. Znaczki odciśnięto w mokrej glinie za pomocą 45 stempli, dlatego dysk uważany jest za najstarszy przykład tzw. pisma maszynowego. Jeśli tak, to zabytków tego typu powinno być więcej, tymczasem do dziś nie znaleziono niczego podobnego, nadal też nikt nie odszyfrował tajemniczej inskrypcji.
Traktat, gra, seks?
Zdaniem Eisenberga próby odczytania napisu na dysku są bezsensowne, gdyż "zabytek" nie powstał ok. 1700 r. p.n.e., tylko 100 lat temu. Według amerykańskiego badacza odkrywca dysku (włoski archeolog Luigi Pernier, który twierdził, że odnalazł go w ruinach minojskiego pałacu w Fajstos na Krecie) koniecznie chciał przyćmić osiągnięcia odkrywcy Knossos - Sir Artura Evansa, i swojego poprzednika w Fajstos - Federico Holbherra. Eisenberg uważa, że terakotowy dysk ma zbyt dokładnie wyciętą krawędź i został umyślnie wypalony, co jest nietypowe dla tabliczek minojskich, które ulegały wypaleniu tylko w przypadkowych pożarach. "Pernier mógł nie zdawać sobie z tego sprawy przygotowując fałszywkę" - powiedział "Timesowi" Amerykanin. W dodatku najstarsze dowody użycia interpunkcji (kropki na początku napisu) to dla niego rodzaj "popularnego wśród fałszerzy chwytu, mający sprowadzić badaczy na manowce". Podejrzenia Eisenberga mogłoby zweryfikować badania wieku znaleziska metodą termoluminescencyjną. Greckie władze nie udzieliły jednak pozwolenia na wyniesienie dysku do laboratorium. To przekonało Eisenberga, że jego hipoteza może być słuszna, dlatego zwołał na koniec października konferencję w Londynie, na której naukowcy dyskutować będą na temat autentyczności zabytku.
Opublikowany w lipcowym "Minerva: The International Review of Ancient Art &Archaeology" artykuł wzbudził w środowisku naukowym ożywioną dyskusję. - Większość nie wierzy Eisenbergowi - mówi specjalista od archeologii egejskiej prof. Kazimierz Lewartowski z Uniwersytetu Warszawskiego. - Głównym argumentem jest, mimo wszystko, fakt, że dysk znaleziono w trakcie wykopalisk prowadzonych przez poważanego archeologa. Poza tym kilka znaków z dysku występuje również na podwójnym toporze z jaskini Arkalochori. Ponieważ jednak dysk z Fajstos jest zabytkiem pod każdym względem unikalnym, prędzej czy później musiały pojawić się wątpliwości co do jego autentyczności.
Liczba interpretacji napisu na dysku przyprawia o zawrót głowy. Widziano w nim już inskrypcję grecką, egipską, semicką, hetycką, słowiańską, język sztucznie wymyślony, pismo sylabiczne, ideograficzne i alfabet; mówiono, że jest to traktat astronomiczny, gra, kalendarz, opis seksualnych rytuałów i dokument Atlantydów. Niestety żadnej z tych hipotez nie można obronić, ponieważ nie ma innych zabytków, które pomogłyby ją zweryfikować.
John Chadwick, wybitny językoznawca, który z Michaelem Ventrisem odczytał mykeńskie pismo linearne B, podkreślał, że mając tylko dysk z Fajstos nie potrafimy określić typu języka ani rodziny językowej, nie mamy nawet pojęcia, skąd pochodzi pismo, bo choć wiele przemawia, że nie wynaleziono go na Krecie, takiej możliwości też nie można wykluczyć. "Nawet gdyby sam król Minos objawił komuś we śnie prawdziwą interpretację, i tak nie byłoby możliwe przekonanie innych badaczy, że to właśnie rozwiązanie jest jedyne i słuszne" - pisze w książce "Pismo linearne B i pisma pokrewne". Jeśli zatem rzeczywiście jest to podróbka, to udało się na nią nabrać samego Evansa i inne sławy naukowe.
Dlaczego zatem Grecy nie godzą się na badanie laboratoryjne dysku? - Prawie nigdy nie wyrażają zgody na przeprowadzanie analiz zabytków dawno odkrytych i cieszących się wielką sławą - tłumaczy prof. Lewartowski. - Wiąże się to z tym, że wyniki takich badań zazwyczaj wcale nie są jednoznaczne i nie dają jasnych odpowiedzi, co jedynie podsyca dalsze dyskusje i wątpliwości. Dochodzi do tego obawa o możliwe uszkodzenie zabytku. Oczywiście najlepiej by było, gdyby zgodzono się na badania metodami nieniszczącymi.
Zapiski na mumii
Dysk z Fajstos jest wyjątkowy, ale równie tajemnicze jest pismo linearne A, które funkcjonowało na Krecie w tym samym czasie. Jego również nie potrafimy odczytać. Już Artur Evans zauważył, że w okresie brązu na Krecie stosowano trzy rodzaje pisma. Najstarsze nazwał hieroglificznym, drugie, o charakterystycznych liniowych konturach, pismem linearnym A oraz trzecie - jedyne odczytane - linearnym B. To ostatnie przypisywane jest Mykeńczykom (mieszkańcom Grecji lądowej, którzy podbili Kretę ok. 1500 r. p.n.e.), dwa pierwsze uważa się za pismo mieszkańców Krety - Minojczyków. Ponieważ badacze dysponują niewielką ilością tekstów zapisanych pismem linearnym A (używanym od 1800 do 1600 r. p.n.e.), próby jego odczytania idą dość opornie.
Udało się ustalić, że pismo czytano od lewej do prawej, zidentyfikowano też niektóre znaki na podstawie ich odpowiedników w piśmie linearnym B. Porównanie tych dwóch pism nie jest bezsensowne - widać wyraźny wpływ jednego na drugie, chociaż zapisywały inne języki.
Pismem linearnym B zapisywano dialekt mykeński, czyli wczesną formę greki, nie mamy natomiast pojęcia, jakim językiem posługiwali się Minojczycy. Do dziś badacze nie potrafią powiązać go z żadnym ze znanych języków starożytnych. Podobnie z używanym na Cyprze od 1500 r. p.n.e. do czasów hellenistycznych pismem cypro-minojskim, które rozwinęło się najprawdopodobniej pod wpływem pisma linearnego A. Co prawda dzięki inskrypcjom dwujęzycznym (zapisanym w grece i po cypro-minojsku) domyślamy się brzmienia niektórych znaków, nadal jednak nie wiemy, o jaki język chodzi.
Rongo-rongo z Rapa Nui
Ten sam problem dotyczy pisma i języka Etrusków, o którym potrafimy powiedzieć tylko tyle, że być może należał do języków indoeuropejskich. Niemiecki lingwista i etruskolog Helmut Rix zasugerował w 1998 r. istnienie hipotetycznej grupy językowej nazwanej tyrreńską (od Tyrrenoi - Etruskowie). W jej skład wchodziłby m.in. etruski, a niektórzy sugerują nawet, że do tej samej grupy językowej mogły należeć również minojski i cypryjski.
Lingwiści podkreślają, że zarówno w przypadku pisma linearnego A, jak i cypryjsko-minojskiego trudno spodziewać się postępów w ich odczytaniu bez nowych inskrypcji - aby w końcu rozgryźć etruski, konieczne jest znalezienie jakichś dłuższych tekstów epickich. Na razie treść jedynej dłuższej inskrypcji etruskiej - zachowanego na bandażach egipskiej mumii tekstu zwanego Liber Linteus - pozostaje nieznana.
W odwrotnej sytuacji są naukowcy zajmujący się pismem z Wyspy Wielkanocnej. Do naszych czasów przetrwało kilkanaście drewnianych tabliczek zapisanych fikuśnymi hieroglifami i pojedyncze znaki wyrzeźbione w kamieniu. Wymyślenie rongo-rongo przypisuje się elitarnej warstwie kapłanów zwanych długouchymi, którzy przekształcili całą wyspę w obiekt kultu przodków wznosząc gigantyczne rzeźby bóstw. - Tylko oni potrafili posługiwać się tym pismem, które do dziś pozostaje nieodszyfrowane, chociaż doskonale wiadomo, że mieszkańcy Wyspy Wielkanocnej mówili znanym nam językiem staropolinezyjskim - mówi etnolog prof. Aleksander Posern-Zieliński z Uniwersytetu im. A. Mickiewicza w Poznaniu.
Rongo-rongo zostało zapomniane, gdy na wyspie doszło do wielkiej rewolucji, w wyniku której długouchych wyrżnęli poddani im krótkousi. Gdy w XVIII w. na wyspę przybyli Europejczycy, prosty lud nie miał pojęcia, jak czytać teksty z niszczejących drewnianych tabliczek. - Zagadką jest, dlaczego w całej Oceanii pismo rozwinęło się tylko na Wyspie Wielkanocnej - podkreśla Posern-Zieliński. - Jedna z teorii mówi, że idea pisma przybyła na wyspę z prekolumbijskiego Peru, są tacy, którzy wiążą początki rongo-rongo z przybyciem pierwszych hiszpańskich okrętów i spotkaniem z pismem Europejczyków (Biblią), jednak słabym punktem tej hipotezy jest późne datowanie jego powstania. Niezwykły jest też sposób zapisu zwany z greki bustrofedon, polegający na tym, że pierwszą linijkę tekstu zapisywano od prawej do lewej, kolejną w odwrotnym kierunku po przekręceniu tabliczki do góry nogami. I tak na zmianę.
Stan wiedzy na temat rongo-rongo nie zmienia się zasadniczo od 20 lat, gdyż nie ma ani nowych inskrypcji, ani materiału porównawczego, z którym można byłoby zestawić pismo Wyspy Wielkanocnej. Większość badaczy utrzymuje, że jest to protopismo o charakterze mnemotechnicznym, pomagające zapamiętać wtajemniczonym pewne idee (pieśni, genealogie, magiczne zaklęcia), a nie pismo wiążące znaki graficzne z odpowiednimi wartościami fonetycznymi i semantycznymi. - Ci, którzy twierdzą, że jest to prymitywne pismo ideograficzne, próbują łączyć jego sekwencje z językiem staropolinezyjskim, przyporządkowując danym znaczkom odpowiednie dźwięki lub słowa - opowiada prof. Posern-Zieliński. - Lingwiści ze szkoły rosyjskiej wykorzystywali do tych zestawień już w latach 70. i 80. komputery, ale mimo to nie posunęli się zbyt daleko.
Znaki i słowa
Jeśli założymy, że rongo-rongo to znaki mnemotechniczne, to mimo znajomości języka staropolinezyjskiego nigdy nie uda się zrozumieć, co zapisywali długousi kapłani. Jeszcze mniej prawdopodobne jest, że zrozumiemy, czym są tajemnicze znaki kultury Vinča, która funkcjonowała na terenie Bałkanów (Serbia, Rumunia, Bułgaria) od 5400 do 4500 r. p.n.e. Pierwsze gliniane tabliczki i pieczęcie z dziwnymi znaczkami znaleziono już pod koniec XIX w. i datowano je na V i IV w. p.n.e. Na pomysł, że może to być neolityczny system pisma, wpadła w latach 70. amerykańska badaczka litewskiego pochodzenia Marija Gimbutas. Później pojawiali się kolejni zwolennicy teorii, że pismo wynaleziono właśnie na Bałkanach i dopiero impuls stamtąd przyczynił się do rozwoju pisma w Mezopotamii czy Egipcie. Większość naukowców nie zgadza się z tą hipotezą i ma na to mocne argumenty.
Przede wszystkim gros przykładów owego "pisma" to pojedyncze znaki, które nie są w epoce miedzi (chalkolitu) niczym wyjątkowym, gdyż występują od Iranu po Chiny i są interpretowane jako znaki garncarskie, określające właściciela lub symbole identyfikacyjne. Ale tylko w kulturze Vinča występują gliniane tabliczki, figurki i pieczęcie zapisane serią znaków - to właśnie na nie powołuje się Gimbutas i jej zwolennicy. Niestety, dotychczas liczba takich znalezisk nie przekroczyła dziesięciu, w dodatku występują między nimi spore różnice. Podczas gdy na tabliczce z Gradešnicy (Bułgaria) można dopatrywać się linearnego kształtu znaków, to na tabliczce z Tărtăria (Rumunia) mają one charakter piktograficzny, trudno zatem mówić o jednym i tym samym systemie. Nie wiadomo też, jaką mógł mieć on strukturę. Na pewno nie logograficzną, gdzie jeden znak odpowiada jednemu słowu, gdyż do zapisu potrzeba ponad tysiąca znaków, tymczasem w "piśmie" kultury Vinča pojawia się zaledwie 210 znaków; ale też nie sylabiczną, bo aż 99 znaków występuje tylko pojedynczo, co wyklucza taką możliwość.
Najprawdopodobniej znaki kultury Vinča były symbolami i nośnikami pewnych idei, ale jeszcze nie miały powiązania z językiem, a więc nie utrwalały mowy jako takiej. Był to zatem rodzaj techniki mnemotechnicznej, pozwalający zapisywać i odczytywać całe kompleksy myślowe, przekonuje Martin Kuckenburg w książce "Pierwsze słowo". Trudno liczyć na to, że kiedykolwiek uda się dowiedzieć, jakim językiem mówili przedstawiciele kultury Vinča, nie mówiąc o odczytaniu ich tabliczek.
Pomyłki i podróbki
Nieraz pewnie jeszcze badacze zapuszczą się w ślepą uliczkę przy próbach odczytania tajemniczych znaków. Nawet w Polsce kilka lat temu pojawiły się sensacyjne tabliczki z Podebłocia, które prasa okrzyknęła "słowiańskimi runami". Wszystko zaczęło się w 1986 r. od odkrycia we wczesnośredniowiecznym grodzisku z VII-VIII w. trzech tabliczek z dziwnymi znakami przypominającymi pismo. Dokładne badania laboratoryjne i epigraficzne pozwoliły stwierdzić, że na tabliczkach znajduje się najprawdopodobniej grecki monogram Chrystusa (ICXC). Jak sugeruje prof. Andrzej Buko ("Archeologia Polski wczesnośredniowiecznej") znaki na glinie mogli pozostawić po sobie zamieszkujący pogańską osadę chrześcijanie. Nawet jeśli można tu mówić o przykładach najstarszego w Polsce pisma, z pewnością nie są to "słowiańskie runy".
Oczywiście znalezione w trakcie regularnych prac badawczych inskrypcje z Podebłocia to nie żaden humbug, w przeciwieństwie do słynnych tabliczek z Glozel, odkopanych w 1927 r. koło Vichy we Francji. W tajemniczym pomieszczeniu oprócz tabliczek archeolog amator Antonin Morlet znalazł 3 tys. innych zabytków. Największą sensację wzbudziły przypominające alfabet fenicki znaki na tabliczkach. I chociaż Fenicjanie zaczęli pisać dopiero w I tys. p.n.e., Morlet był pewien, że to neolityczna, wysoko rozwinięta cywilizacja z Glozel wymyśliła ten system pisma. Szybko okazało się, że tabliczki wykonano z niewypalonej gliny, nie przetrwałyby więc w takim stanie tysięcy lat. Włókna farbowanej współczesnymi barwnikami tkaniny zdradziły faktyczny wiek "zabytków", a tajemnicze znaki okazały się literami alfabetu fenickiego, z tym że zapisanymi w lustrzanym odbiciu. I chociaż odkrycie w Glozel jest jednym z większych oszustw archeologicznych XX w., przez chwilę pewna część środowiska naukowego była nastawiona do niego bardzo entuzjastycznie. To pokazuje, jak bardzo jesteśmy żądni nowych zagadek i jak łatwo nas nabrać. Z drugiej jednak strony, czy każdy z tajemniczych zabytków należy podejrzewać o to, że jest fałszywką? Czy dysk z Fajstos to też podróbka, tak jak podejrzewa Eisenberg? Większość badaczy jest przekonana o jego autentyczności, ale nawet jeśli Grecy zgodzą się w końcu na analizy laboratoryjne, które wykażą, że dysk rzeczywiście ma 3700 lat, to wcale nie znaczy, że kiedykolwiek zrozumiemy, co jest na nim napisane.
Polityka