Recenzentka i współautorka
Nominacja dla Anny Fotygi na szefową kancelarii prezydenta Kaczyńskiego, zaskoczeniem nie była. Zaskakujący był jej mocny debiut w roli recenzenta nowej ekipy rządowej.
Już w czasie wręczenia nominacji zarzuciła nowemu rządowi, że chce przekreślić naszą dotychczasową politykę zagraniczną, w tym twardą postawę wobec Rosji. A zapowiedź premiera, że chce dialogu z Rosja taką, jaka jest, miał być - jej zdaniem - za wielkim ukłonem wobec państwa, łamiącego standardy demokracji. Powinniśmy liczyć się z takimi krajami, jak Gruzja i kraje bałtyckie.
- [Teraz] po prostu wpisujemy się w siłę i sprzedajemy naszych przyjaciół - powiedziała w jednym z pierwszych wywiadów. Było to bardzo mocne wejście. Sama nominacja niespodzianką już nie była. Od wielu miesięcy ćwierkały o niej wróble z Krakowskiego Przedmieścia.
Drzwi w drzwi
Pomysł mianowania Stefana Mellera na szefa MSZ był prosty. Miał przygotować swoją następczynię. Anna Fotyga była pojętną uczennicą, dlatego szybko, doszło między nimi do nieporozumień. A premier i prezydent, murem stali nie za szefem, lecz za wiceszefową resortu.
Nauki profesora, dołożone do doświadczeń Fotygi, dawały gwarancję jakości. Bo doświadczenia międzynarodowe 50-letnia dziś pani minister miała spore. Tyle, że w dyplomacji, liczy się nie tylko niż suma nauk i doświadczeń. Bieżące kontakty zagraniczne, także towarzyskie i niezła prasa w kraju i zagranicą: z tym właśnie miała problemy. Intruzi (dziennikarze, komentatorzy) atakowali, dlatego ona musiała dać im odpór.
Z problematyką polityki zagranicznej zetknęła się w 1981 r. w Komisji Krajowej "Solidarności". Studiowała wtedy na ostatnim roku na elitarnym handlu zagranicznym na Uniwersytecie Gdańskim. Zapamiętano ją jako osobę sporo się ucząca, ale i potrafiącą balować. Na imprezach poznała sporo późniejszych VIP-ów. Znajomości procentowały w stanie wojennym. Z jej oficjalnej biografii wynika, że udzielała lekcji języków obcych w kręgu znajomych. Gdy w 1989 r. wróciła do pracy w Solidarności, znów trafiła do biura spraw zagranicznych. A jako szefowa tego biura zetknęła się z Lechem Kaczyńskim, wówczas wiceszefem związku. Pracowali drzwi w drzwi, zaprzyjaźnili się, a przyjaźń przetrwała do dziś. Dlatego, gdy w 1991 r. Kaczyński rozpoczął pracę u boku Lecha Wałęsy, także ona znalazła tam zatrudnienie. A potem, po dymisji Kaczyńskiego i ona odeszła.
Elementy tragikomedii
Kolejne lata nie wróżyły jej zawrotnej kariery. Doradzała w energetyce, współpracowała z Bankiem Światowym i Międzynarodowa Organizacją Pracy. A po zwycięstwie AWS, dostała pracę jednego z szefów ZUS. Związała się z Teresą Kamińską, szarą eminencją rządu Jerzego Buzka. Gdy Kamińska została szefem doradców Buzka, Fotyga doradzała mu w sprawach międzynarodowych.
Na polityczne salony trafiła w 2002 r., gdy PiS i Lech Kaczyński osobiście wyznaczyli ją na wiceprezydenta Gdańska. Tam zapamiętano jej rywalizację z prezydentem miasta związanym z PO. Kiedy w 2004 r. wystartowała do Europarlamentu, osiągnęła niezły, drugi wynik w regionie. W Brukseli nie rozwinęła skrzydeł: gdy w końcu 2005 r. PiS wygrało wybory do Sejmu, Fotyga przeszła na fotel wiceszefowej MSZ.
MSZ to resort-gigant, w którym przez lata nie zmieniało się wiele. A PiS, choć zapowiadał, że przewietrzy go, długo tego nie robił. - Dopiero minister Fatyga, po odejściu Stefana Mellera, wróciła do sprawy - mówi znany poseł PiS. Meller zapewniał jednak spokój w ministerstwie i niezłą prasę zagranicą. Jego następczyni już niestety nie.
- To Lech Kaczyński został ministrem spraw zagranicznych - pisały gazety. To u niego, miała przesiadywać najczęściej. I to przez Pałac Prezydencki miały przechodzić decyzje minister Fotygi, zanim trafiły na biurko premiera. Sama pomagała krytykom. Publikację niemieckiej bulwarówki o Kaczyńskich porównała do hitlerowskiego "Stuermera", a potem, gdy Antoni Macierewicz nazwał szefów MSZ po 1989 roku sowieckimi agentami, umknęła z komisji sejmowej poświęconej temu tematowi.
Nawet posłowie PiS, choć anonimowo, wieszali na niej psy. Jedynie Paweł Zalewski, konkurent do fotela ministra, niepokoił się publicznie brakiem obsady stanowisk w dyplomacji. - To, co się dzieje w MSZ to dramat z elementami tragikomedii - zacierał ręce Tadeusz Iwiński, poseł SLD. Nie tylko postkomuniści zarzucali pani minister pogorszenie stosunków z Rosją i Niemcami.
Intymna tajemnica
Wielu z tych, którzy z nią współpracowali, uważa, że jest konkretna, pracowita i rzetelna. Niestety, dochodziły do tego mniej sympatyczne cechy jak na szefową MSZ: mała komunikatywność, podejrzliwość, czasem arogancja. Jedna z gazet cytowała anonimowego dyplomatę: Anna Fotyga traktuje politykę zagraniczną jak wspólną, intymną tajemnice, którą dzieliłaby się najchętniej tylko z prezydentem.
Inna rzecz, że nie miała łatwo. Zmiany naruszały interesy koterii i grup w MSZ. Starzy dyplomaci sabotowali jej działania. To oni nazywali teraz resort ministerstwem niemądrych kroków. Tymczasem ci najważniejsi - prezydent i premier - byli z niej zadowoleni.
- Jest obiektem tak wielkiej agresji, że niejeden mężczyzna by tego nie wytrzymał - zachwalał Annę Fotygę prezydent. A wręczając jej w końcu listopada nominację, przypominał słowa Jana Rokity, że naszej polityce trzeba przywrócić godność. - Annie Fotydze dało się to zrobić przy ciągłych atakach tych, którym podobała się polityka białej flagi.
Już w pierwszym wywiadzie, oskarżając nowy rząd o sprzedawanie zagranicznych przyjaciół Gruzji, ale i kraje nadbałtyckie), pokazała zęby. To nie był żaden falstart. Taką rolę - recenzenta, ale i współautorki polskiej polityki zagranicznej ma spełniać w kancelarii Lecha Kaczyńskiego.
Jako szefowa dyplomacji na ogół nie mogła sobie pozwalać na ostre komentarze. Teraz, już jako urzędnik Kancelarii Prezydenta, pokazała nowe talenty, które z pewnością i prezydent, i jego brat, nieraz będą chcieli wykorzystać.
Julian Kostrzewa