Jak przypomina "Rz" cztery państwa: Szwecja, Dania, Niemcy oraz Polska, prowadzą własne postępowania, by ustalić sabotażystów, którzy we wrześniu 2022 r. wysadzili obie nitki gazociągu Nord Stream. Media w Niemczech w ostatnich miesiącach informowały, że wiodący trop niemieckich śledczych prowadzi przez Polskę do Ukrainy. W marcu telewizja ARD oraz tygodnik "Die Zeit" po raz pierwszy poinformowały o podejrzeniach, że jacht o nazwie "Andromeda" i jego załoga mogła mieć związek z sabotażem. We wrześniu 2022 r. pięciu mężczyzn i kobieta wypłynęli jachtem z Rostocku. Mieli dotrzeć do duńskiej wyspy Christansø, położonej w pobliżu miejsc eksplozji. Sugerowano, że podłożenie i odpalenie ładunków mogło być przeprowadzone z pokładu. Na stole w kajucie śledczy znaleźli później ślady materiałów wybuchowych, które mogły zostać użyte pod wodą. W ostatni poniedziałek dziennik "Sueddeutsche Zeitung" informował o ustaleniach międzynarodowej sieci dziennikarskiej, do której, oprócz "SZ" należą także niemieccy publiczni nadawcy WDR i NDR oraz polski portal "Frontstory", szwedzka gazeta "Expressen" i duński dziennik "Berlingske". W doniesieniach pojawił się polski wątek - "Andromeda" miała zostać opłacona przez spółkę Feeria Lwowa z siedzibą w Warszawie, której udziałowcami są obywatele Ukrainy. "Sprawcy" balowali na pokładzie Według osoby mającej wiedzę o polskim śledztwie, którą cytuje "Rzeczpospolita", wspomniane wątki są "badane", ale "nie są one wiodące". - Osoby na jachcie zupełnie nie wyglądały na profesjonalistów, którzy mogliby wykonać takie zadanie. Balowali, głośno się zachowywali, zwracając na siebie uwagę, niektórzy z mężczyzn mieli złote łańcuchy na szyi. Żaden profesjonalista tak ostentacyjne nie ściągałby na siebie uwagi - twierdzi jeden z cytowanych przez "Rz" śledczych. Według niemieckich mediów mieli się posługiwać fałszywymi paszportami. Służby, w tym ABW, ustalają, kim naprawdę byli. Wątpliwości budzi też ilość użytego materiału wybuchowego. Źródła zbliżone do polskiego śledztwa twierdzą, że transport takiego ładunku i zniesienie go pod wodę wymagałoby specjalistycznych umiejętności i odpowiedniego sprzętu. - Od nas mogliby podołać takiemu zadaniu jedynie specjaliści z Formozy - mówi jeden z rozmówców, dodając, że teza o wykorzystaniu jachtu do zadania brzmi "absurdalnie". Jak dowiedziała się "Rz", "polska prokuratura i ABW ustaliły, że w rejonie wybuchu pływało kilkanaście jednostek rosyjskich przystosowanych do operacji podwodnych". Niektóre wyłączały transpondery, czyli urządzenia, które nadają sygnał i lokalizują statek na wodzie. Biuro w Warszawie. "Wyłożyli wszystko na tacy" Hipoteza o rzekomym wynajęciu "Andromedy" przez spółkę z wirtualnego biura w Warszawie również wydaje się wątpliwa, bo "nazbyt oczywista". Udziałowcy z Ukrainy figurują w KRS pod własnymi nazwiskami i numerami PESEL. - Gdyby jakiekolwiek służby chciały wykorzystać jakąś firmę, to doskonale by to zakamuflowały. Tu wyłożyły wszystko na tacy - twierdzi rozmówca ze służb. "Czy tropy akcji na Bałtyku mogą prowadzić do Moskwy? Według ekspertów, z którymi rozmawialiśmy, mogła to być rosyjska operacja 'fałszywej flagi': false flag operation to działania pod obcą banderą - tajne operacje prowadzone w celu stworzenia wrażenia, że jakieś państwo jest rzekomo odpowiedzialne za pewne działania. (...) Być może rejs Andromedy i jego ukraińskie tropy zostały celowo zorganizowane i 'wystawione' przez Rosjan, aby odciągnąć śledczych od prawdziwych sprawców" - napisał Wojciech Cieśla, szef frontstory.pl.