Najpierw prawda, potem wybaczenie
Prawdy o współpracy księży z SB nie można zamieść pod dywan. To grzech mający skutki społeczne. Kościół musi się z niego oczyścić - mówi INTERIA.PL ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski.
INTERIA.PL: Biskup Tadeusz Pieronek przyznał w rozmowie opublikowanej w tygodniku "Ozon", że spotykał się z funkcjonariuszami Służby Bezpieczeństwa. Czy, zdaniem księdza, w tych kontaktach posunął się za daleko?
Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski: Kardynał Karol Wojtyła w 1973 roku wyraźnie zabronił wszystkim księżom zarówno oficjalnych jak i nieoficjalnych kontaktów z pracownikami SB. Jeśli do takiego kontaktu dochodziło, mieli obowiązek na piśmie powiadomić Kurię Metropolitalną. Chcę wierzyć, że ksiądz biskup tak właśnie postępował. Mimo to jestem załamany jego dziecinnym tłumaczeniem o kontaktach z SB. Ja osobiście, podobnie jak wielu innych księży, wyznawałem zasadę, że takie spotkania nie powinny pod żadnym pozorem mieć miejsca.
W "Tygodniku Podhalańskim" w tym tygodniu pojawił się artykuł wskazujący na współpracę z SB ks. Mirosława Drozdka z Zakopanego.
Właśnie przed tym chciałem uchronić diecezję krakowską. Gdyby posłuchano mnie kilka miesięcy temu, dziś komisja już by działała i ksiądz Drozdek mógłby zwrócić się do niej o pomoc, np. prawną. A teraz boję się, że będziemy co chwilę targani rewelacjami kolejnych mediów. Winni temu są dawni współpracownicy SB, którzy przez 17 lat nie potrafili tego problemu rozwiązać i cały system, który nie dopuścił do lustracji w Kościele.
Jakie represje zastosowała SB wobec księdza?
W 1985 roku zostałem dwukrotnie pobity przez tzw. nieznanych sprawców. Sprawa ta nigdy nie została wyjaśniona, choć śledztwo przeprowadzone w latach 90-tych wyraźnie wskazywało na Służbę Bezpieczeństwa.
Potwierdziło się to w 2005 roku, gdy uzyskałem dostęp do akt tej sprawy. Stosowali wobec mnie tzw. kombinacje operacyjne, czyli pomówienia, plotki i oszczerstwa. Często rozpowiadali je ludzie znaczący w Kościele. Sam papież Jan Paweł II był inwigilowany w ten sposób.
Co poczuł ksiądz, gdy dowiedział się, że wśród osób współpracujących z SB byli duchowni?
Początkowo nie miałem sprecyzowanego stosunku do lustracji. Dopiero kiedy moi przyjaciele z "Solidarności" powiedzieli mi, że w pewnych materiałach pojawiają się wzmianki wskazujące na duchownych jako współpracowników SB, postanowiłem przeczytać swoją teczkę. Ogarnęło mnie uczucie goryczy. Nie mogę pogodzić się z tym, że wielu księży, których osobiście znałem, brało w tym udział.
Nie zdawałem sobie sprawy ze stopnia inwigilacji. Od kilku miesięcy czuję się rozdarty i sam nie wiem, co zrobić. W dokumentach, które uzyskałem opisano z jednej strony heroiczne postawy wielu księży, jak chociażby kardynała Macharskiego, a z drugiej właśnie tych, którzy zdradzili.
Jakie dokumenty IPN udostępnił księdzu?
Uzyskałem dostęp do planów IV Wydziału Służby Bezpieczeństwa w Krakowie na rok 1986. Znalazły się tam donosy na mnie i ks. Kazimierza Jancarza. Uzyskałem także analizę i charakterystykę działań przeciwko ks. Adolfowi Chojnackiemu. Reszta dokumentów dotyczy mojego pobicia. Z planów IV Wydziału dowiedziałem się, że prowadzono wobec nas specjalne sprawy operacyjne, zmierzające do znalezienia kompromitujących dowodów. Moją sprawę oznaczono kryptonimem "Jonasz". W dokumentach znalazłem informacje o planach werbunkowych SB, o intrygach mających skłócić środowisko krakowskich księży i doprowadzić do usunięcia najbardziej aktywnych z nich z terenu Krakowa.
Czy można mieć wątpliwości co do wiarygodności dokumentów SB?
Jeszcze nie spotkałem dokumentu, który byłby sfałszowany, czy doczepiony do teczki po 1989 roku. Ciekawe jest, że moja teczka została zniszczona dopiero w lutym 1990 roku, pół roku po objęciu władzy przez rząd Tadeusza Mazowieckiego. Oczywiście niektóre raporty są przerysowane, wyolbrzymione, ale nie ma dymu bez ognia. Jeżeli notowano określone wydarzenia to znaczy, że miały one miejsce, choć faktem jest, że wielu agentów miało tendencje do przerysowywania swoich zasług.
Jak ksiądz ocenia powołanie przez krakowską kurię komisji historycznej "Pamięć i Troska"?
To krok w dobrym kierunku, choć nie ukrywam, że poczyniony zbyt późno. Nie godzę się na "zamiatanie pod dywan". Nie wystarczy, jak ujął to rzecznik kurii, szczera rozmowa zwerbowanego przez SB księdza z biskupem. Na tym sprawy zakończyć nie można. To grzech mający skutki społeczne. Schowanie problemu w zaciszu kurii niczego nie rozwiąże. Nie chodzi o napiętnowanie ludzi, którzy - z takich, czy innych powodów - ulegli systemowi. Ważne jest, aby teraz wykazali gotowość do przeproszenia za swoje czyny.
Działania komisji nie mogą być rozciągnięte w czasie, ponieważ cały czas pojawiają się nowe fakty. Komisja musi być zdolna do dania odpowiedzi czy dany ksiądz, bądź świecki, współpracował z SB. Nie wymaga wielkiego zachodu sprawdzenie, czy ktoś donosił. Gdybym ujawnił komisji nazwiska księży, które do mnie dotarły, komisja powinna wezwać ich do uzyskania swoich teczek z IPN-u. To wystarczy do wyjaśnienia sytuacji.
Kto powinien znaleźć się w składzie tej komisji?
Oprócz historyków chciałbym widzieć w jej składzie byłych opozycjonistów, związanych z Kościołem, którzy naświetlą tło. Oni przeżyli to na własnej skórze, przez co mogliby powiedzieć księżom nie działającym w "Solidarności" o pewnych sprawach.
Przede wszystkim należy pokazać tło, czyli że księża stanowili jedyną grupę społeczną, która z założenia była inwigilowana od samego początku. Każdy ksiądz przychodzący do seminarium z założenia miał swoją teczkę. Nazywało się to "teczka ewidencji operacyjnej księdza". Trzeba pokazać z jednej strony ilu księży nie złamało się, a z drugiej wyjaśnić jak było z tymi, którzy donosili.
Do kogo powinno się odnosić się słowo "troska" wymieniona w nazwie komisji?
Przede wszystkim do pokrzywdzonych. Duchowni często donosili na całe rodziny. Znam wiele osób, które ucierpiały z powodu tych donosów przechodziły i należy im się chociaż słowo przepraszam.
Jak ksiądz odebrał wypowiedź rzecznika kurii, który stwierdził, że księża czują się dotknięci wypowiedzią o konieczności oczyszczenia środowiska?
Przede wszystkim mam żal. To jest mój młodszy kolega, który nie był w "Solidarności", nie zna tych spraw. Wstąpił do seminarium w wolnej Polsce. Nigdy ze mną nie rozmawiał, a stara łacińska zasada mówi o konieczności wysłuchania dwóch stron. On nie chciał poznać mojego zdania na ten temat. Zamiast tego zaatakował mnie personalnie. Zarówno moja rodzina jak i ja czujemy się dotknięci jego wypowiedzią. Pomówienia, a wręcz oszczerstwa wysunięte pod moim adresem wskazują, że widocznie jest coś do ukrycia.
Czy czuje się ksiądz zdradzony?
Przede wszystkim czuję się pokrzywdzony i to nie pierwszy raz. Po raz pierwszy zostałem pokrzywdzony przez SB. Drugi raz, kiedy po 20 latach musiałem przez wiele miesięcy przebijać się przez akta. Szczerze powiedziałem to moim władzom, a one potraktowały mnie jak oszołoma, któremu należy "dać po łbie", myśląc, że dzięki temu sprawa zniknie.
Nie oczekuję przeprosin, choć po ludzku biorąc należą mi się. Stworzenie wrażenia, że wszyscy księża są przeciwko mnie sprawia, że oczernia się pracę, którą wykonuję dla Kościoła.
Czy można mówić o konflikcie między księdzem a kurią?
W rozmowie z arcybiskupem Stanisławem Dziwiszem powiedziałem, że jeżeli jestem powodem utraty dobrego samopoczucia niektórych osób w diecezji, to odejdę. Mam gdzie odejść, ponieważ jestem duszpasterzem Ormian, którzy na pewno przyjmą mnie z otwartymi ramionami. Jeżeli mimo mojej 25-letniej działalności kuria uzna mnie za warchoła, wtedy odejdę. Nie szukam kariery czy godności kościelnych. To co robię, robię dla sprawy. Po rozmowie z arcybiskupem Dziwiszem mogę powiedzieć jednak, że on sam mówi inaczej, niż jego otoczenie. Po prostu pewne kręgi w diecezji krakowskiej poczuły się zagrożone moim wystąpieniem.
Dlaczego należy oczyścić środowisko duchownych. Czy nie lepiej zapomnieć?
Kościół musi się zmierzyć z takimi sytuacjami. Od początku jego istnienia wydarzyło się wiele "afer", a mimo to przetrwał. Najpierw trzeba stanąć w prawdzie, a potem wybaczyć.
Rozmawiał Jakub Kwiatkowski