- Doszło do zawieszenia broni i uściśnięcia sobie dłoni - mówi rozmówca Interii z otoczenia prezydenta Warszawy. Podkreśla jednak, że mało brakowało, żeby obrót spraw był zupełnie inny. - Wcześniej Tusk robił, co mógł, żeby przeciągnąć Hołownię za wszelką cenę na swoją stronę. Oferował mu kandydaturę na prezydenta z ramienia Koalicji Obywatelskiej, o ile zrezygnuje z własnej listy w nadchodzących wyborach. Nie wyszło, więc wrócił do Rafała, żeby się pogodzić. Ale niesmak pozostał - dodaje. Mówi inne z naszych źródeł, polityk Platformy: - Wewnętrznie to pokaz, że jesteśmy razem, że Donald gra razem z Rafałem. To już jest ułożone, że jesteśmy my jako Platforma kontra PiS, a być może PiS i Hołownia, jeśli Szymon będzie chciał koniecznie iść z nami na zderzenie. Platforma wreszcie zwarła szyki. Nadal są spory, konflikty, ale nie ma już frakcji. Idziemy razem. Jedziemy na jednym wózku To olbrzymia zmiana dla największej formacji opozycyjnej. Rywalizacja, czy nawet spór, obu polityków ciągnął się od momentu powrotu Tuska do polskiej polityki. Był lipiec 2021 roku. Trzaskowski początkowo chciał rzucić Tuskowi wyzwanie w walce o przywództwo w partii, ale szybko zrezygnował, oddając pole byłemu premierowi. Od tamtego momentu, z mniejszym lub większym nasileniem, trwała próba sił pomiędzy stronnictwami obu polityków. - Po wyborach będą w partii wojny, ale inne. Teraz są nam niepotrzebne. Każdy już to wie. Jedziemy na jednym wózku - twierdzi polityk PO dobrze zorientowany w wewnątrzpartyjnych rozgrywkach. Mimo zawartego rozejmu w otoczeniu Trzaskowskiego nie ma pewności, czy ze strony przewodniczącego Platformy zmiana będzie trwała, a rozejm uda się zamienić w trwały pokój. - Jak Rafał uściśnie dłoń, to ta dłoń będzie uściśnięta i koalicja będzie trzymana. Ze swojej strony Rafał niczego na pewno nie odstawi, ale pytanie, czy tak samo będzie z Tuskiem. On w swojej karierze ściskał niejedną dłoń, deklarując przyjaźń i uczucie, a potem korzystał z pierwszej okazji, żeby kogoś utopić - słyszymy w otoczeniu prezydenta stolicy. Dla Tuska - twierdzą nasze źródła w Platformie - priorytetem jest teraz jednak nie Trzaskowski, rozgrywki w partii czy personalne ambicje, ale wielkie starcie ze Zjednoczoną Prawicą. Wszystko jest podporządkowane jesiennej wygranej w wyborach i powstrzymaniu rządzących przed wywalczeniem trzeciej kadencji z rzędu. - Donald jest gotów poświęcić wszystko, żeby wygrać. Był już premierem, i to długo, więc to nie jest coś, co go zaślepia. Faktycznym zbawcą narodu Tusk będzie, wygrywając wybory i tworząc rząd, nawet jeśli to nie będzie rząd z nim samym na czele - tłumaczył Interii przy okazji sporu PO z Polską 2050 jeden z doświadczonych polityków Platformy. Tusk doskonale zdaje sobie sprawę, że powtórzenie wyniku Grzegorza Schetyny z wyborów w 2019 roku - przypomnijmy: Koalicja Obywatelska zdobyła wówczas 27,4 proc. głosów - zostanie odebrane jako jego porażka i podkopie jego przywództwo w partii. Nawet w sytuacji, gdyby ostatecznie i tak udało się odsunąć PiS od władzy, to pozycja KO w nowym parlamencie mogłaby okazać się słabsza niż w obecnej kadencji. To zrodziłoby pytania, co Koalicji dał powrót Tuska do krajowej polityki. Lokomotywa wyborcza Dlatego rozejm z Trzaskowskim jest tak ważny. Prezydent Warszawy to atutowa karta Platformy, Koalicji Obywatelskiej i całej opozycji, chociaż od wyborów prezydenckich minęło dwa i pół roku. Dzisiaj to jednak Trzaskowski jest rozważany jako główny kandydat do bycia lokomotywą wyborczą Koalicji Obywatelskiej. Zwłaszcza że szansa na stworzenie jednej listy opozycji drastycznie ostatnio zmalały i w samej KO przygotowują się już do wariantu samodzielnego startu, o czym niedawno pisaliśmy na łamach Interii. Izabela Leszczyna w rozmowie z Interią zapewnia, że Koalicja Obywatelska nie zamierza zastosować zagrania PiS z 2015 roku. Wiedząc, że z Jarosławem Kaczyńskim jako frontmanem szanse na przejęcie władzy byłyby małe, kandydatką partii na premiera została Beata Szydło. Potem na stanowisku szefowej rządu zastąpił ją Mateusz Morawiecki. - Mamy świadomość, jaką wartością jest premier Donald Tusk. Wiadomo też, że Tusk i Trzaskowski są niekwestionowanymi liderami Platformy Obywatelskiej. Jest u nas jednak wiele innych nazwisk, które przyciągają ludzi i robią świetne wyniki. Dlatego postawimy na grę drużynową - mówi w rozmowie z Interią wiceprzewodnicząca PO. Dopytywana o Trzaskowskiego w roli frontmana, dodaje: - Ma ku temu predyspozycje większe niż ktokolwiek inny w Koalicji Obywatelskiej, ale pewnie nie większe niż przewodniczący Tusk. Symboliczny Nitras Tu właśnie do gry wchodzi kwestia kontroli wyborów, którą Tusk powierzył Sławomirowi Nitrasowi, najbliższemu człowiekowi Trzaskowskiego. - Zwróciłem się do człowieka znanego z energii, umiejętności mobilizacji i takiego wielkiego optymizmu i sprawczości, żeby w imieniu KO zajął się przygotowaniem obrony wyborów przed manipulacjami i fałszami - komplementował Nitrasa Tusk. - Mamy w naszych szeregach Sławomira Nitrasa i nie zawahamy się go użyć - podkreślił w żartobliwym tonie. Tajemnicą poliszynela w Platformie jest to, że Tusk z Nitrasem za sobą nie przepadają. I to od dawna. Tym większa w oczach partii jest symbolika tego gestu. - Co by o Sławku nie mówić - wiadomo, że jest trudnym człowiekiem - to jest maksymalnie lojalny zawodnik. Wierny człowiek Rafała, nigdy go nie zdradził. Dlatego to jest układ całej strony Rafała z Donaldem - tłumaczy nam jeden z polityków Platformy. Mówi Izabela Leszczyna, wiceprzewodnicząca PO: - Sławek Nitras jest absolutnie strzałem w dziesiątkę. Jego energię Rafał Trzaskowski z powodzeniem wykorzystuje w ramach Campusu Polska Przyszłości, więc fajnie, że teraz premier Tusk chce z niej skorzystać przy okazji wyborów. Każdy głos się liczy Zapowiadając inicjatywę związaną z ochroną wyborów, Tusk nie ukrywał, że jest ona podyktowana zwłaszcza zmianami w kodeksie wyborczym, które Zjednoczona Prawica próbuje przeforsować w parlamencie. W telegraficznym skrócie: zakładają one przede wszystkim zwiększenie o kilka tysięcy liczby komisji wyborczych w małych miasteczkach i na wsiach, ale także odbierają Polonii prawo do głosowania korespondencyjnego. To podwójnie ważne zmiany. Z jednej strony, działają na korzyść obozu rządzącego, który na terenach wiejskich i w małych miejscowościach ma miażdżącą przewagę nad opozycją. Z drugiej, odbierają opozycji głosy z zagranicy, a to bardzo cenne głosy. W drugiej turze wyborów prezydenckich w 2020 roku na Rafała Trzaskowskiego głosowało ok. 74 proc. Polonii. W sytuacji, gdy i dla rządzących, i dla opozycji liczy się każdy pojedynczy mandat w Sejmie, taka zmiana może mieć kluczowe znaczenie. Zwłaszcza że - jak podawała "Rzeczpospolita" - z wyliczeń Zjednoczonej Prawicy wynika, że zwiększenie liczby komisji na prowincji przełoży się na 500 tys. dodatkowych głosów w wyborach (zdecydowana większość z nich przypadnie właśnie rządzącym). - Jeśli są gotowi dzisiaj w świetle kamer, przy podniesionej kurtynie, manipulować przy ordynacji wyborczej, po to aby zwiększyć swoje szanse wyborcze, to łatwo sobie wyobrazić, że będą także zdolni do innego typu manipulacji - wyrażał swoje obawy o przebieg wyborów Donald Tusk. - Coraz częściej wysnuwane domysły, coraz częściej artykułowane publicznie obawy, że PiS jest gotowy także sfałszować wybory, one niestety są coraz bardziej uzasadnione - dodał przewodniczący PO. Reszta opozycji rozumie działanie Tuska, ale nie ukrywa, że widzi tu więcej polityki niż faktycznej troski o polską demokrację. W końcu od czerwca opozycja współpracuje już w ramach Obywatelskiej Kontroli Wyborów (OKW) - wspólnej inicjatywy partii opozycyjnych, samorządów i organizacji społecznych, której patronują byli prezydenci Lech Wałęsa, Aleksander Kwaśniewski i Bronisław Komorowski. Obywatelska Kontrola Wyborów skupia się na wspólnych działaniach w zakresie naboru oraz koordynacji obsady komisji wyborczych. Przekładając to na konkrety, chodzi o wskazywanie członków komisji, obserwatorów społecznych i mężów zaufania. OKW kładzie też na obserwację i kontrolę przebiegu procesu wyborczego, systemowe raportowanie wyniku wyborów i potencjalnych nieprawidłowości. - Platforma chce mobilizować swoich wyborców, bo to, co w kwestii ochrony wyborów robią wspólnie partie opozycyjne, jest już bardzo mocno zaawansowane - mówi w rozmowie z Interią Krzysztof Gawkowski, poseł i przewodniczący klubu parlamentarnego Lewicy. - Osobiście jestem jednak zwolennikiem tego, żeby każda strona patrzyła innym na ręce, bo im więcej osób patrzy sobie na ręce, tym mniej przestrzeni pozostaje na jakiekolwiek oszustwa - dodaje. - Jeśli chodzi o proces kontroli wyborczej, to organizacje pozarządowe jak Komitet Obrony Demokracji, wspólnie z partiami demokratycznymi powinny włączać się w to, żeby patrzeć władzy na ręce - mówi nam z kolei Miłosz Motyka, rzecznik prasowy PSL. - Uważam, że PiS nie posunie się do sfałszowania wyborów, ale posunie się do tego, żeby skroić prawo wyborcze pod swoje potrzeby i tak ustawić warunki rywalizacji, żeby mieć bezpieczną przewagę nad resztą partii. Wybory nie muszą być sfałszowane, żeby być nieuczciwe - uważa polityk ludowców. Wyważanie otwartych drzwi Polityka polityką, ale czy Polakom rzeczywiście grozi wyborcze fałszerstwo? Czy to w ogóle wykonalne w skali makro? Wojciech Hermeliński, były przewodniczący Państwowej Komisji Wyborczej, tonuje alarmistyczne nastroje polityków. W rozmowie z Interią podkreśla, że samą intencję dbania o przejrzystość wyborów jak najbardziej rozumie i pochwala, ale nie zgadza się z politykami dwóch największych formacji, którzy twierdzą, że jesienne głosowanie może zostać sfałszowane. Według Hermelińskiego politykom chodzi wyłącznie o mobilizację swoich elektoratów, która w końcowym rozrachunku zadecyduje o zwycięstwie albo porażce. Gdyby rzeczywiście - jak zapewniają - chodziło im o zwiększenie frekwencji, to powinni postawić na edukację obywateli w zakresie prawa wyborczego oraz zapewnienie możliwości głosowania korespondencyjnego wszystkim wyborcom. Były szef PKW ma też jednak dla Polaków dobre informacje w kontekście obaw o los wyborów. - To wyważanie otwartych drzwi. Nie ma szans na sfałszowanie w Polsce wyborów w dużej, zwłaszcza ogólnokrajowej, skali - mówi z przekonaniem. Zaznacza przy tym jednak, że incydenty wyborcze były, są i będą, ale to integralna część każdych wyborów i nie należy ich wyolbrzymiać. Zagrożenia nie stanowią żadnego. Hermeliński uspokaja, że polski kodeks wyborczy "jest napisany bardzo dobrze". I mówi o zawartych w nim bezpiecznikach. Były przewodniczący PKW za najważniejsze z tych nich uważa kształt obwodowych komisji wyborczych, w których zasiadają przedstawiciele wszystkich komitetów wyborczych, oraz instytucję mężów zaufania, których kompetencje zostały rozszerzone nowelizacją z 2018 roku (obecnie mogą m.in. rejestrować w formie wideo proces liczenia głosów, wpisywać swoje uwagi do protokołów komisji, pilnować sposobu obliczania głosów przez komisję czy przesyłania danych do komisji wyższego rzędu). - W porównaniu do innych krajów europejskich wypadamy naprawdę nieźle. Nie mamy się czego wstydzić - zapewnia Hermeliński. Politykom to jednak nie wystarcza. - Gramy o pół miliona głosów. Taka mniej więcej będzie różnica. Tyle PiS może sobie nielegalnie dorzucić, jeśli sytuacja zrobi się dla nich podbramkowa - argumentuje w rozmowie z Interią jeden z polityków PO.