Mówi polityk ze ścisłych władz Platformy: - Podstawowa relacja Tuska z Hołownią nie została naruszona do tego stopnia, żeby nie można było wrócić do rozmów o wspólnym starcie. To optymistyczna wiadomość dla zwolenników jednej listy opozycji, aczkolwiek ważne są tu słowa "do tego stopnia". Wśród polityków Platformy można bowiem usłyszeć również dużo gorzkich słów pod adresem Polski 2050 i jej lidera. Na pierwszy plan wybijają się te o kłamstwie, oszustwie, braku zaufania. Część rozmówców Interii uważa, że liczenie na Hołownię w kontekście wspólnej listy opozycji to duże ryzyko, bo nawet jeśli rozmowy zostaną wznowione i będą szły dobrze, do ostatniej chwili nie będzie można mieć gwarancji, że Polska 2050 nie zmieni zdania. Wymiana ciosów Podejrzliwość wobec byłego kandydata na prezydenta i jego formacji to efekt głosowania nad nowelizacją ustawy o Sądzie Najwyższym. To od jej przyjęcia (i akceptacji przez Komisję Europejską) zależy, czy do Polski popłynie 170 mld zł z Krajowego Planu Odbudowy. Wokół braku tych środków opozycja od wielu miesięcy buduje swoją polityczną narrację. Gdy projekt ustawy był głosowany w Sejmie, opozycja miała solidarnie wstrzymać się od głosu. Tak przynajmniej przekazał dziennikarzom podczas jednej z konferencji prasowych przewodniczący PO Donald Tusk. Polska 2050 zagłosowała jednak przeciwko nowelizacji, podobnie jak Solidarna Polska i Konfederacja. Argument? Odrzucenie przez Sejm poprawek opozycji, od których ugrupowanie Hołowni uzależniało głosowanie z resztą opozycji. - Wygląda na to, że Tusk na konferencji chciał postawić resztę opozycji przed faktem dokonanym. Szymon Hołownia powiedział nam, że kontaktował się z Tuskiem i przekazał, że Polska 2050 tej ustawy bez poprawek nie poprze - tłumaczył niedawno w wywiadzie dla Interii senator Polski 2050 Jacek Bury. W Platformie mają jednak na tę sytuację zupełnie inny pogląd. Ich zdaniem wszystko było dogadane, ale na ostatniej prostej Polska 2050 zdecydowała, że w tak kluczowej kwestii musi odróżnić się od Koalicji Obywatelskiej, z którą konkuruje o miejsce w centrum polskiej sceny politycznej. Cisza na łączach To właśnie z tych wydarzeń 19 stycznia relację swoim partyjnym kolegom i koleżankom zdawał na Zarządzie Krajowym PO Tusk. Polska Agencja Prasowa napisała po tym posiedzeniu, że Platforma podjęła decyzję o samodzielnym starcie w zaplanowanych na jesień wyborach parlamentarnych. Nasi rozmówcy z Platformy zgodnie tłumaczą, że przebieg wydarzeń był nieco inny. - Nie było decyzji ani debaty o czyimkolwiek kandydowaniu czy wspólnej liście. Wielu członków Zarządu mogło odnieść wrażenie, że relacja, którą zdał nam Tusk, to pesymistyczne informacje w kontekście przyszłości wspólnej listy - uważa polityk z władz PO. - Jednak mówienie o tym, że zapadła decyzja o samodzielnym starcie i że sprawa jest już zamknięta, to zdecydowanie wychodzenie przed szereg - podkreśla. Inny z naszych rozmówców z Platformy: - To nie była decyzja, tylko sugestia Donalda, bo widzi, że z Hołownią jak na razie nie idzie się dogadać. Zaufanie na linii Platforma - Hołownia zostało poważnie nadszarpnięte. Na razie jest cisza na łączach, nie idzie to ku porozumieniu. Cisza na łączach jest w kuluarach, bo publicznie Tusk 22 stycznia raz jeszcze zaapelował do innych partii opozycyjnych: "Nie ma wrogów po stronie demokratycznej. Szanując partnerów i ich decyzje wzywam wszystkich pragnących zmiany i wierzących w zwycięstwo: chodźmy razem!". To właśnie do tych słów w artykule Jakuba Szczepańskiego odniósł się jeden z polityków PSL, mówiąc, że "po to się robi publiczne wezwanie, żeby stworzyć szum medialny, a nie osiągnąć efekt". - Stara polityczna szkoła - dodał polityk ludowców. Z informacji Interii wynika, że w Platformie wiara w porozumienie z Hołownią co do jednej listy opozycji faktycznie jest dziś mała. Co nie znaczy, że nie ma jej w ogóle. Platforma chce się jednak zabezpieczyć i równolegle przygotowywać do samodzielnego startu, bo inna koncepcja niż wspólny start całej opozycji PO nie interesuje. - Uczciwe wobec wyborców są tak naprawdę dwa warianty: albo idziemy wszyscy razem, albo każdy z osobna. Próby wpychania jednych w ramiona drugich czy dogadywania się z kimś, żeby wykluczyć kogoś innego, tylko szkodzą opozycji - tłumaczy Interii perspektywę PO polityk tej partii dobrze znający kulisy rozmów na opozycji. Kluczową rolę gra tu jednak nie tylko wola polityczna czołowych liderów, ale czas. A tego bardzo szybko ubywa. W Platformie jako absolutnie nieprzekraczalny deadline wskazuje się koniec marca. Po tym terminie każdy musi już wiedzieć, na co szykować się w kampanii. Jak słyszmy w największej formacji opozycyjnej, istotną rolę mają też odegrać sondaże poparcia z najbliższych tygodni, które każdej partii pokażą, na co może realnie liczyć i jaka formuła startu jest dla niej najkorzystniejsza. - Jeśli Szymonowi wróci rozum i będzie chciał współpracować, to temat jest nadal otwarty. Tylko nie może być otwarty po wsze czasy, bo list i strategii kampanijnej nie układa się w pięć minut. Trzeba to wszystko dopiąć grubo przed wakacjami - słyszymy od naszego rozmówcy z Platformy. Inny z polityków PO, członek partyjnych władz: - Jak jest dalej, to może być bliżej. Mogą być jeszcze spore zwroty akcji w tych rozmowach. Intuicja podpowiada mi, że będą. Ale tak, boję się, że temat wspólnej listy opozycji będzie jak yeti - wszyscy o tym rozmawiają, ale nikt tego nie zobaczył. Aż w końcu temat staje się niepoważny. Poświęcenie Tuska W kontekście wspólnej listy opozycji, ale też generalnie szans na pokonanie Zjednoczonej Prawicy, ważne będą jeszcze dwie kwestie. Pierwszą jest los pieniędzy z polskiego KPO. Drugą - kandydat (albo kandydatka) na premiera po ewentualnym zwycięstwie w wyborach. KPO jest o tyle istotne, że opozycja od wielu miesięcy buduje swoją polityczną narrację wokół nieskuteczności rządu w pozyskiwaniu funduszy europejskich, marginalizacji Polski w UE oraz konfliktu rządu z Komisją Europejską. Rządzącym niezwykle zależy na odblokowaniu pieniędzy z KPO jeszcze przed startem kampanii, żeby już w jej trakcie móc przedstawiać się w roli zwycięzców, którzy uratowali dla Polski 170 mld zł. W Koalicji Obywatelskiej nie ma jednak paniki, że porozumienie rządu z KE zburzyłoby pomysł na kampanię. KO, niezależnie od formuły startu, zamierza postawić na kwestie gospodarcze, czyli kolejną piętę achillesową Zjednoczonej Prawicy w ostatnich kilkunastu miesiącach. - W tej kampanii tematy narzucają się same. To będzie kampania o chlebie. PiS chce, żeby była o czołgach, samolotach i laptopach, ale nie ma na to szans. Polacy chcą rozmawiać o tym, że codzienne życie jest drogie, a im dzieje się gorzej niż jeszcze niedawno - tłumaczy nam rozmówca z Platformy. Politycy KO są też spokojni, że nawet pozyskanie jakichś środków z KPO przed wyborami nie zmieni antyunijnego wizerunku Prawa i Sprawiedliwości. Przy czym zaznaczają, że przed jesienią nie będą to pieniądze, które na kimkolwiek zrobiłyby wrażenie. Do wypełnienia jest zbyt wiele tzw. kamieni milowych, a więc warunków, które KE stawia państwom członkowskim, zanim udostępni im środki z tzw. Europejskiego Funduszu Odbudowy. - Kiedy jest się na równi pochyłej jak Zjednoczona Prawica, to już nic nie idzie. PiS nie ma dzisiaj niczego, co byłoby dla nich politycznym kołem zamachowym na kampanię - przekonuje w rozmowie z Interią polityk z kierownictwa PO. Co z drugą kwestią, czyli kandydatem albo kandydatką na premiera? W tym kontekście, z oczywistych względów, najczęściej wymieniany jest Tusk. Rzecz w tym, że ma też największy negatywny elektorat ze wszystkich polityków opozycji. To sprawia, że jako kandydat na szefa rządu, zwłaszcza przy wspólnej liście opozycji, nie wywołuje powszechnego entuzjazmu. Tyle że to wcale nie musi być problemem. Nasi rozmówcy są zgodni, że priorytetem Tuska jest pokonanie PiS-u, a nie powrót na fotel premiera. Chociaż - podkreślają - jako szef największej formacji opozycyjnej byłby naturalnym wyborem. - Donald jest gotów poświęcić wszystko, żeby wygrać. Był już premierem, i to długo, więc to nie jest coś, co go zaślepia - mówi nam jedno z naszych źródeł w Platformie. I dodaje: - Faktycznym zbawcą narodu Tusk będzie, wygrywając wybory i tworząc rząd, nawet jeśli to nie będzie rząd z nim samym na czele. Inny z naszych rozmówców nie wyklucza manewru, w którym Tusk wystawi we wspomnianej roli kogoś z popularnych polityków PO. Podobnie jak to miało miejsce w wyborach prezydenckich z podmianą Małgorzaty Kidawy-Błońskiej na Rafała Trzaskowskiego. Najbardziej prawdopodobny scenariusz, niezależnie od formuły startu? - Przekaz będzie taki, że to wynik wyborów zdecyduje, kto zostanie premierem, a Platforma w imię utworzenia demokratycznego rządu jest gotowa na daleko idące ustępstwa - konkluduje wieloletni polityk Platformy.