- Trzeba szybkich zmian, jeśli chodzi o obecność bobrów na wałach (...) Czasami trzeba wybierać między miłością do zwierząt a bezpieczeństwem miast, wsi i stabilnością wałów - mówił Donald Tusk podczas posiedzenia jednego ze sztabów kryzysowych w związku z powodzią. Oczywiście premier nie obwinia wyłącznie bobrów za powódź, która nawiedziła południowo-zachodnią część Polski, bo wysnuwa dużo więcej wniosków i zapowiada szereg zmian legislacyjnych. Tyle tylko, że akurat powiązanie bobrów z powodzią, i zapowiedź ich ewentualnego odstrzału, z marszu obśmiali eksperci. "Co ja na to? Bardzo proste i dosadne: Pan Tusk opowiada bzdury podsuwane mu przez lufiarzy z PSL, którzy zwęszyli pismo nosem i chcą dostać grubą kasę na strzelanie do bobrów. Podobnie jak dostali 600 milionów za strzelanie do dzików. Kasa musi się zgadzać. Bobry, dziki, co za różnica" - napisał w mediach społecznościowych dr Andrzej Czech, m.in. członek Państwowej Rady Ochrony Przyrody, jeden z najlepszych w kraju ekspertów zajmujących się m.in. bobrami. Bobry winne powodzi? Ekspert nie ma wątpliwości W rozmowie z Interią dr Czech rozwija swoją myśl. Nie ma wątpliwości, że za słowami premiera stoją "szeptuni", którzy bez oparcia w danych podpowiadają szefowi rządu słabe rozwiązania. - Wszystko na to wskazuje. Nie chodzi tylko o bobry, ale szereg innych decyzji, które wskazywałyby, że jest lobby, któremu ochrona przyrody i ochrona gatunków przeszkadza - mówi Interii dr Czech i wskazuje na środowisko rolniczo-myśliwskie. Podaje też konkretne przykłady. - Po pierwsze, chodzi o nieprzyjęcie NRL (Nature Restoration Law - red.). Po drugie, obecnie tworzy się dokument, który zakłada eksterminację dzików. Trzecia sprawa to wilki, które są gatunkiem "problematycznym", których status ma być zmieniony z gatunku ściśle chronionego na gatunek częściowo chroniony - wymienia. - Z której strony by nie patrzeć to bobry i ta wypowiedź wpisują się w ten ogólny klimat, który ewidentnie sprzyja myśliwym. Oni z kolei są zainteresowani nie tyle odstrzałem, ale chcą zmienić swój wizerunek w społeczeństwie na bardziej potrzebny, bo "jeżeli nagle coś się dzieje, to uderzamy do myśliwych, bo oni są specjalistami". Inna sprawa, że myśliwi dostają za to pieniądze. W przypadku dzików zgarnęli pokaźną sumę za ich eksterminację, a akcja okazała się bez sensu. W przypadku bobrów kto ma zająć się odstrzałem? Chyba nie wojsko, tylko raczej myśliwi - wskazuje rozmówca Interii. Bóbr odpowiada za powódź? "Wręcz przeciwnie" Dlaczego jednak słowa dr. Czecha są tak radykalne? Co złego w tym, że rząd chce walczyć ze zwierzętami, które odpowiadają za powódź w Polsce? A no to, że według ekspertów, bobry nie są winne katastrofie. - Bóbr nie odpowiada za powódź, wręcz przeciwnie. Istnieje cała masa badań, które jednoznacznie mówią, że obecność bobra wpływa pozytywnie na lokalne bezpieczeństwo powodziowe. Na zapleczu premiera Donalda Tuska działa cała masa osób, które mogą mu to powiedzieć. To choćby Państwowa Rada Ochrony Przyrody czy wiceminister klimatu i środowiska Maciej Dorożała. Dobry lider to ktoś, kto wie, kiedy posłuchać bardziej kompetentnych od siebie. Strzelanie do wszystkiego co się rusza, jako odpowiedź na problemy państwa w XXI wieku, nie wystawia dobrego świadectwa rządzącym - ocenia w rozmowie z Interią Adam Robiński, autor książki "Pałace na wodzie. Tropem polskich bobrów". - Zwierzęta kopiące nory, takie jak borsuk, bóbr, lis, karczownik, potrafią w sposób brutalny obnażyć ludzkie zaniedbania, na przykład w konserwacji wałów przeciwpowodziowych. Wał można zabezpieczyć przed kopaniem - i to się robi - montując w nim siatkę. Jeśli jest dobrze zrobiony, to żadne zwierzę nie wykopie nory. Po drugie, według wszelkiej sztuki budowania wałów, powinny być one odsunięte od rzek. Jeśli nie jest odsunięty, nie jest dobrym wałem. A jeśli jest odsunięty, to bóbr nie będzie w nim kopał, bo żyje w bezpośrednim sąsiedztwie wody. Wniosek? Jeśli wał zostanie przerwany, to bóbr nie jest winowajcą, ale człowiek, który nie konserwuje należycie wału - w prosty, obrazowy sposób tłumaczy Robiński. Dr Czech: - Premier Tusk odniósł się do wałów przeciwpowodziowych, które zawsze są suche. Czym innym jest brzeg rzeki czy grobla. Wał jest oddalony od rzeki. W takiej strukturze bobry nigdy nie wykopią dziury. Albo się pan premier przejęzyczył - mając na myśli brzegi rzek lub groble - albo popełnił kolosalny błąd, bo na wale żadne zwierzę, a tym bardziej bóbr, nie wykopie żadnej nory. To jakaś kuriozalna wypowiedź, która być może wynika z niewiedzy, ale obawiam się, że jednak nie. Odstrzał bobrów to nowość? To już się dzieje Czy sprawa zakończy się wydaniem pozwoleń na odstrzał bobrów? To już się dzieje, choć nie jest to powszechna wiedza. Pisała o tym m.in. Katarzyna Nowak z Zielonej Interii jeszcze w maju. Redakcja podała wówczas, że "Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska w Olsztynie obliczyła, że w jednym z polskich regionów występuje ponad 18 tys. tych zwierząt. Wielkość populacji bobrów na Warmii i Mazurach oszacowano na 18 500 osobników. Jak przekazał RDOŚ Zielonej Interii, w ubiegłym roku wydano obowiązujące od lipca 2023 r. do końca 2027 r. zarządzenie w sprawie "eliminacji bobrów". Określono w nim, że każdego roku do 2027 r. instytucje zarządzające wałami przeciwpowodziowymi będą mogły np. odstrzelić 200 osobników oraz zniszczyć 2000 nor rocznie". Problem w tym, że szacunki dotyczące liczby bobrów w Polsce niekoniecznie muszą być zgodne z prawdą. - Nie wiemy, ile bobrów żyje w Polsce, bo nikt ich nigdy nie liczył. Mało tego, policzyć by się ich nie dało. Dlatego podawanie liczb to zawsze wróżenie z fusów, więc jak można na wymyślonych danych opierać decyzje o zmniejszaniu populacji gatunku? - zastanawia się Adam Robiński. - Te zgody na odstrzał nazywa się "odstępstwem od zakazu zabijania i płoszenia", bo przecież bóbr jest gatunkiem chronionym. Wydaje się je chętnie, ale z ich realizacją bywa różnie, bo dla myśliwych bóbr nie jest atrakcyjnym obiektem polowania. Natomiast skandalem jest, że RDOS-ie te decyzje wydają masowo, bez weryfikowania wniosków. I to nie tylko dla konkretnych siedlisk. RDOŚ potrafi na jednym dokumencie zgodzić się na niszczenie stanowisk bobrów w całym biegu jakiejś rzeki, albo na terenie całej gminy. Nie ma tu mowy o rozwiązywaniu konfliktów na linii człowiek-bóbr, to jest jak leczenie skaleczenia na palcu poprzez obcięcie całej ręki - podkreśla Robiński. Polowanie na bobra. "Nie jest łatwo go zastrzelić" Jak wskazują nasi rozmówcy, bobra wcale nie jest tak łatwo zlikwidować czy zastrzelić. Wszystko przez to, że to zwierzęta stroniące od człowieka, które żyją głównie w środowisku wodnym. - Bóbr jest nie do wykorzystania. Po odstrzale jest odpadem. Ani się go nie zje, ani nie wykorzysta futra. Bóbr najczęściej tonie. Odnotuje się odstrzał konkretnego osobnika i weźmie się za to pieniądze - podkreśla dr Czech. - Myśliwi dzisiaj w Polsce uprawiają trofeistykę. Strzelają do zwierząt, które są efektowne, których skórę albo poroże można powiesić na ścianie i się chwalić. A bóbr? Żeby go zabić trzeba się ubrudzić, trzeba się zamoczyć, a potem niewiele z tego ma. Bobrów się nie je, ich futro nie jest już w żaden sposób wykorzystywane. To gatunek, który jak się go zabije, to się go wyrzuca. Myśliwi nie chcą tego robić. Więc zwykle jest tak, że ten kto mówi o konieczności zabijania bobrów chce po prostu odwrócić uwagę od faktu, że nie ma innych, sensownych pomysłów na rozwiązanie danego problemu. A rozwiązań pozbawionych przemocy jest mnóstwo i są o wiele skuteczniejsze - wskazuje Robiński. Zdaniem dr. Czecha, bóbr stał się "kozłem ofiarnym" powodzi, który w żaden sposób nie odpowiada za zaistniałą sytuację. - To zły pomysł z kilku względów. Nie zlikwiduje w ogóle problemu, bo nawet jeśli bóbr zostanie odstrzelony, to za dwa dni przyjdzie kolejny. To populistyczne słowa, które miały tylko pokazać, że znaleźliśmy winnych, kozłem ofiarnym jest bóbr. Jak wydamy zezwolenia na odstrzał bobrów to załatwimy sprawę. Tak jednak nie będzie - prognozuje ekspert. Jakub Szczepański, Łukasz Szpyrka