Żółty bus na obcych numerach rejestracyjnych pojawił się w środku nocy w jednej z zalanych przez powódź miejscowości. Nikt wcześniej go tu nie wiedział, a nie wygląda na pojazd służb. Ludzie zaczęli siać domysły. Pojawiły się plotki. Informacja ze zdjęciem poszła do sieci błyskawicznie: uwaga, złodzieje! Finał tej historii był zaskakujący. Gdy po jakimś czasie informacja dotarła do policji, bo nikt nie zareagował natychmiast, funkcjonariusze sprawdzili pojazd. - Okazało się, że to bus, który przyjechał z pomocą. Pojawił się na miejscu o czwartej nad ranem, ale czekał do godziny szóstej, by mieszkańcy wyszli z domów, by rozdać im dary - mówi Interii Łukasz Dutkowiak, rzecznik dolnośląskiej policji. Kolejna sytuacja, w innym miejscu dotkniętym przez powódź. W sieci zaczyna krążyć zdjęcie pojazdu na obcych numerach rejestracyjnych. Też nikt go wcześniej nie widział. Informacja jest podobna: to pewnie jacyś przestępcy, którzy grasują w okolicy, by wzbogacić się na krzywdzie powodzian. - A był to samochód kolegów z WOPR, którzy byli na obcych numerach rejestracyjnych, bo są po prostu spoza województwa. Plotka natychmiast rozlała się w mediach społecznościowych, ludzie czuli niepokój, a to był tylko WOPR. Gdyby ktoś zadzwonił, sprawdzilibyśmy to - podkreśla Katarzyna Nowak, rzecznik Komendy Głównej Policji. Powódź 2024. Policja zachęca, by dzwonić pod 112 Funkcjonariusze apelują, by nie bać się dzwonić pod numer alarmowy 112. To zawsze powinien być pierwszy krok w chwili zagrożenia czy choćby niepokoju. - Jesteśmy skuteczni, ale gorąco apelujemy: dzwońcie pod 112, a nie rozpisujcie się w mediach społecznościowych. Jest nas tam tak dużo, że po kilku minutach będziemy i szybko zareagujemy - słyszymy. Interia uzyskała dane od policji. Liczba wysłanych na Opolszczyznę i Dolny Śląsk funkcjonariuszy jest imponująca. Od początku działań, czyli 13 września, jest to dokładnie 21 657 zaangażowanych policjantów. Rozdysponowano ponad 8 800 pojazdów, a na miejscu pracują też śmigłowce i drony. W południowo-zachodniej Polsce pracują policjanci umundurowani i nieumundurowani. Od 16 września prowadzona jest operacja policyjna Powódź 2024. Poza bieżącą pracą i pomocą, służby mają zapobiegać przestępstwom na powodziowych terenach. Na ich celowniku są głównie okryci złą sławą szabrownicy. Według definicji to ludzie, którzy chcą wzbogacić się na krzywdzie innych i pojawiają się w momencie, gdy dzieje się coś złego - np. podczas wojny czy powodzi. To złodzieje najniższego lotu, którzy znaleźli się również na Dolnym Śląsku i Opolszczyźnie. Szabrownicy - kim są, co robią, jak dużo ich jest? - Działają z jakichś wewnętrznych pobudek, trudno o nich w ogóle mówić. Te osoby nie chciały wytłumaczyć swojego skandalicznego zachowania, które polegało na tym, że połakomiły się na dobro innych. Ludzie zostawili swoje domy uciekając przed wielką wodą i spotkało ich dodatkowe nieszczęście - mówi nam Łukasz Dutkowiak z dolnośląskiej policji. - To są osoby, które nie mają serca, które wykorzystują tragiczną sytuację powodzian do tego, by ukraść. Czasami są to drobne rzeczy, ale abstrahując od wartości materialnych, to jest to podwójna traumatyzacja, bo nie dość, że doznają trudnych chwil związanych z powodzią, to jeszcze są ofiarami przestępstwa. A to jeszcze pogarsza ich stan. To jest wyjątkowo perfidne, ohydne, na to nie ma zgody. Dlatego z całą stanowczością będziemy z tym walczyć. Jest tam nas naprawdę mnóstwo. Tacy sprawcy są zatrzymywani na gorąco albo chwilę potem - dodaje Katarzyna Nowak z KGP. Do tej pory policja odnotowała 13 przypadków szabrownictwa. Trzy z nich dotyczą wykroczeń (wartość skradzionej rzeczy jest niższa niż 800 zł - red.), a 10 przestępstwa. Ujęto 12 sprawców, często na gorącym uczynku. Szabrownicy zazwyczaj działają w pojedynkę lub dwuosobowych grupkach. Nie są to zorganizowane bandy czy np. ludzie zza wschodniej granicy. Najczęściej to mieszkańcy właśnie tych terenów, o których policjanci mówią, że "okazja czyni złodzieja". Jak przekazał nam kom. Aleksander Pradun z KGP, w przypadku jednego zdarzenia dwaj sprawcy dokonali kradzieży produktów nie przekraczających wartości 100 zł. Funkcjonariusze mieli natomiast szczęście, bo jeden ze sprawców dodatkowo był poszukiwany przez policję do odbycia kary. - W innym przypadku, na stacji benzynowej, sprawcy zostali ukarani mandatami po 500 zł, a to maksymalna kwota jaką mogli nałożyć policjanci. Policjanci mogą też kierować sprawę do sądu. Myślę, że z tego korzystają, bo okoliczności tych wszystkich zdarzeń są druzgocące. Inaczej nie możemy tego nazwać. Staramy się, by kary były surowe - dodaje kom. Pradun. Głośna była też sprawa ratowników WOPR, którzy zostali okradzeni, gdy spali. Ktoś wykorzystał ich moment nieuwagi, zabrał 1000 zł i aparat fotograficzny o wartości 20 tys. zł. Ten sam aparat po niedługim czasie odnalazł się w miejscowym lombardzie, dzięki czemu sprawca mógł zostać szybko namierzony. - Na Dolnym Śląsku mieliśmy siedem przypadków szabrownictwa, a za każdym razem były to osoby działające w pojedynkę i wykorzystywały nadarzającą się okazję. Przykłady? Jeden z mieszkańców wystawił sobie sprzęt AGD przed dom, żeby go osuszyć. Ktoś akurat przejeżdżał obok, podjechał i zaczął to pakować do samochodu. Zabrał zmywarkę i rower. Częściowo jest tak, że okazja czyni złodzieja, ktoś idzie, widzi, że coś leży i to zabiera - wzrusza ramionami Łukasz Dutkowiak. Szabrownicy złapani. Co im grozi? Samo szabrownictwo nie jest natomiast zapisane w Kodeksie karnym. W sensie prawnym mamy do czynienia z normalną kradzieżą, choć oczywiście w sensie moralnym takie działanie jest podwójnie naganne. - W tym przypadku stosuje się przepisy o kradzieży. Jeżeli włamią się do opuszczonego lokalu, to jest to kradzież z włamaniem, za co grozi 10 lat pozbawienia wolności. Jeżeli się nie włamują, ale zabierają porzucone rzeczy z otwartej posesji lub przeniesione przez wodę, to grozi im kara do pięciu lat, ale wartość rzeczy musi wynosić powyżej 800 zł. Poniżej tej kwoty mamy do czynienia z normalnym wykroczeniem - tłumaczy w rozmowie z Interią dr hab. Mikołaj Małecki z Uniwersytetu Jagiellońskiego. - Uważam, że w tych sytuacjach nie należy karać ich mandatami, ale policja powinna kierować takie sprawy do sądów. Sąd ma możliwość wymierzenia im surowszej kary, bo możliwy jest tu areszt, czyli pozbawienie wolności. Motywacja sprawców jest szczególnie naganna, więc tymi sprawami powinny zajmować się sądy, by kara była odpowiednio dotkliwa - dodaje karnista z UJ. Podejrzane zbiórki pod okiem specjalnej komórki policji Służby, poza szabrownikami, mają jeszcze jeden problem. Powodzianom, którzy znaleźli się w tragicznej sytuacji, chcą pomóc ludzie z całej Polski. W zasadzie wszędzie prowadzone są zbiórki darów lub pieniędzy. Co ciekawe, nie każdej można ufać. - Odnotowaliśmy 63 zbiórki internetowe, które funkcjonariusze Centralnego Biura Zwalczana Cyberprzestępczości określili jako zbiórki podejrzewane - zdradza nam Katarzyna Nowak z KGP. - Innymi słowy: coś budzi nasz niepokój. Np. osoba, która taką zbiórkę założyła, zrobiła to na fikcyjne dane osobowe. 63 zbiórki budzą nasz niepokój, coś nam tam nie pasuje, więc je weryfikujemy. Nie ma żadnych zatrzymań, ale sprawdzamy co to za zbiórki - dodaje funkcjonariuszka i jednocześnie apeluje: - Korzystajmy ze zbiórek, które są sprawdzone, mają renomę, które od lat prowadzą takie akcje. Policja spodziewa się też, że kolejnym problemem mogą być finansowi oszuści, którzy pojawią się na popowodziowych terenach. Często za opłatą oferują usługi pośrednictwa z ubezpieczycielem. Tak, by szybciej uzyskać odszkodowanie za zalany dom czy samochód. Często też mówią, że dzięki ich pracy kwoty odszkodowania mogą być wyższe. - Na miejscu jest wielu policjantów, część w mundurach, a część nieumundurowanych. Rozmawiają z mieszkańcami, obserwują, czy nie pojawiają się jacyś złodziejaszkowie, chuligani, albo oszuści, którzy będą chcieli skorzystać z tej tragedii. Na razie tych ostatnich przypadków nie odnotowaliśmy - mówi nam rzecznik dolnośląskiej policji. - Jest jeszcze za wcześnie na takie próby, ale nagłaśniajmy to, bo chodzi o to, by uniemożliwić żerowanie na krzywdzie ludzkiej tym, którzy nie mają serc. Mówmy o tym, ostrzegajmy się, bo nie każdy na to wpadnie w tym trudnym czasie - podkreśla Katarzyna Nowak z KGP. Łukasz Szpyrka