Odmieniany przez wszystkie przypadki termin "drożyzna" ma ogromne szanse stać się słowem 2022 roku. Media cyklicznie obiegają paragony grozy. Były już frytki za 30 zł czy jagodzianki za 23 zł. A ile wytrzymać będzie musiała nasza kieszeń, kiedy zechcemy skorzystać z najbardziej obleganych polskich atrakcji? Sprawdzamy, z jakimi wydatkami zmierzyć się przyjdzie przykładowej czteroosobowej rodzinie z dwójką dzieci w wieku szkolnym, kiedy ruszy na wakacje w kultowe miejsca. Kasprowy Wierch. Wysoko i... drogo "Marzycie o tym, by stanąć na grani Tatr i spojrzeć na szare, ostre szczyty w oddali? Kolejka na Kasprowy Wierch pozwoli spełnić to marzenie. To niezapomniana podróż w wysokie góry, dostępna dla każdego, bez względu na kondycję i siły!" - zachęcają na swych stronach Polskie Koleje Linowe. Kolej kursuje od ponad 80 lat, a widoki z lotu ptaka wciąż zachwycają kolejne pokolenia turystów. Otwieramy cennik i... tu czar pryska. Bilet na Kasprowy, w obie strony, to koszt 119 zł za każdą dorosłą osobę. Za dzieci od czwartego roku życia zapłacić musimy 99 zł. Wybierając opcję przejażdżki tylko w jedną stronę, każdy dorosły uczestnik wyprawy musi się liczyć z wydatkiem rzędu 99 zł. Koszt biletu ulgowego to 79 zł. Ceny mogą się też różnić w zależności od wybranej godziny. System informuje nas, że między 13:30 a 13:50 musimy do ceny wyjściowej doliczyć jeszcze 8 proc. Za to najtaniej będzie o 19:00. Wtedy możemy skorzystać z promocji minus 25 proc. Przy tych cenach nasza przykładowa para z dwojgiem dzieci w wieku szkolnym za przejazd bez żadnych promocji zapłaci 436 zł. Chyba, że zaplanowała wycieczkę w godzinach szczytu, wtedy doliczyć musi wspomniany procent i liczyć się z wydatkiem 476 zł. W wersji oszczędnościowej, wybierając godzinę 19:00, zapłaci 328 zł. Różnica niebagatelna, bo wynosząca w stosunku do najdroższego przejazdu, aż 148 zł. Czy coś się zmieni, jeśli kupimy bilety z większym wyprzedzeniem? Nie. Ceny pozostają takie same. Jaworzyna droższa niż Solina. Najtańsza Gubałówka Od 1 lipca na mapę polskich atrakcji turystycznych trafiła następna: kolej gondolowa nad solińską zaporą. - Ta inwestycja wzmocni magnetyzm tego miejsca - mówił premier Mateusz Morawiecki podczas otwarcia ośrodka turystycznego Polskich Kolei Linowych na Podkarpaciu. Koszt przejazdu ze stacji początkowej znajdującej się przy solińskim deptaku do stacji końcowej usytuowanej na górze Jawor - tam i z powrotem - to 39 zł dla dorosłego i 32 zł dla korzystających z ulgi dzieci od lat czterech, młodzieży szkolnej, studentów, seniorów po 65. roku życia czy osób z niepełnosprawnością. Jeśli wybieramy przejazd w jedną stronę, musimy zapłacić odpowiednio 32 zł za bilet normalny i 26 zł za ulgowy. W opcji podróży góra-dół dostępne są także bilety rodzinne. Rodzina dwa plus jeden płaci 99 zł, rodzina dwa plus dwa - 119 zł. Gdyby ta sama rodzina kupiła bilety bez pakietu, zapłaciłaby 142 zł. Na tle Soliny nieco taniej wypada miejsce, którego także przedstawiać nie trzeba. Gubałówka. Jeśli zdecydujemy się na podróż koleją linowo-terenową w obie strony, musimy się liczyć z wydatkiem 27 zł za osobę dorosłą i 21 zł za tych, którym przysługuje bilet ulgowy. Wycieczka w jedną stronę to odpowiednio 21 i 17 zł. Nasza przykładowa rodzina z dwójką dzieci korzystając z przejażdżki w obie strony tym razem zapłaci 96 zł. Gotowi na wjazd na Jaworzynę Krynicką? Na szczyt "królowej Beskidu" dotrzeć można koleją gondolową. Koszt biletu w obie strony to 45 zł dla dorosłych i 39 zł dla tych, którzy korzystają z ulg. W jedną stronę jest o odpowiednio 15 i 14 zł taniej. Bilety uprawniające do przejazdu w górę i w dół koleją gondolową to dla naszej przykładowej rodziny dwa plus dwa koszt 168 zł. Rejs po mazurskich jeziorach. "Nie mamy wyjścia. Cena paliwa żeglugowego wzrosła o 100 proc." Na rejsy po Niegocinie, Mamrach czy Kisajnie zaprasza "biała flota" Żeglugi Mazurskiej. 11 statków może przyjąć na pokład ponad tysiąc pasażerów. Wybór rejsów? Szeroki. Podobnie jak wachlarz tegorocznych cen: od biletów po 20 zł po te za 150 zł od osoby. No to po kolei. Jeden z popularniejszych wśród turystów rejsów - rejs wokół Wyspy Kormoranów - w tym roku to koszt 80 zł za bilet normalny i 60 zł za ulgowy. Dzieci do lat czterech nie płacą nic, a posiadacze Karty Seniora 60+ i studenci do 26 lat - 72 zł. Nasza rodzina dwa plus dwa, za 3,5-godzinny rejs do największego wodnego rezerwatu przyrody na Mazurach, zapłaci 280 zł. Najdrożej wyjdzie nas rejs z Giżycka do Mikołajek i z powrotem. Czteroosobowa rodzina z dwójką dzieci w wieku szkolnym zapłacić musi 500 zł (bilet normalny 150 zł, ulgowy 100 zł). - Tu taniej się nie da. Rejs w jedną stronę trwa 3,5 godz., później jest przerwa w Mikołajkach i powrót. Statek płynie siedem godzin. A cena naszego żeglugowego paliwa wzrosła o 100 proc. - tłumaczy Lidia Należyty, prezes Żeglugi Mazurskiej. I dodaje: - Nasze ceny wzrosły naprawdę symbolicznie, a w przypadku krótszych rejsów wcale. Podkreśla, że w ubiegłym roku ten sam bilet normalny na rejs Giżycko-Mikołajki-Giżycko kosztował 130 zł. - Więc, jak widać, mimo ogromnego wzrostu ceny paliwa, nie dokonaliśmy drastycznej zmiany kosztów biletu i tak naprawdę zdrożały tylko te rejsy, na których spalamy najwięcej paliwa - zaznacza prezes Żeglugi Mazurskiej. Jest też wersja dla mniej zamożnych. Godzinny rejs po jeziorze Niegocin kosztuje 60 zł za całą czteroosobową rodzinę. - Bilet normalny to 20 zł, ulgowy - 10. Bardzo budżetowo. Tu możemy sobie na to pozwolić, bo w tej wersji płynie się wolno, więc i spalanie nieduże - mówi Lidia Należyty. A jak to wygląda w Zatoce Gdańskiej? Godzinny rejs z Gdyni na Hel to koszt 70 zł za osobę dorosłą i 55 zł za dziecko w wieku powyżej czterech lat, młodzież szkolną i studentów z ważną legitymacją. Bilet na rejs w obie strony to w tym roku koszt 120 zł dla dorosłego i 100 zł dla korzystających z ulg. Rejs po Zalewie Wiślanym? W tym roku w ofercie znaleźć można 45-minutową wyprawę po wodach zalewu za 30 zł za osobę dorosłą i 20 zł za dziecko. Jeśli interesuje nas dłuższy rejs, możemy popłynąć z Krynicy do Fromborka i z powrotem. Cena takiego biletu to 70 zł za dorosłego i 50 zł z ulgą. W ubiegłym roku za ten sam rejs zapłacić musieliśmy 50 zł za osobę dorosłą i 40 zł za dziecko 4-14 lat. Różnica? Teraz nasza przykładowa czteroosobowa rodzina zapłaci 240 zł zamiast 180. Spływ Dunajcem - od 82 aż po 169 zł za osobę Być w Pieninach i nie płynąć Dunajcem? Dla wielu turystów to atrakcja z gatunku tych koniecznych do odhaczenia. Tu, podobnie jak na Mazurach, można wybrać opcje budżetowe i te bardziej all inclusive. No to zacznijmy od podstaw. Bilet z przystani w Sromowcach Wyżnych do Szczawnicy to koszt 82 zł za bilet normalny (77 zł dla flisaków i 5 zł za kartę wstępu na Szlak Wodny w Pienińskim Parku Narodowym) i 56 zł za ulgowy dla dzieci do lat 10. Koszt dla rodziny dwa plus dwa to 226 zł. Czy bilety kosztują tyle co rok temu? - Nie, są droższe. Średnio o około 10 zł, bo w tamtym roku w wysokim sezonie płaciło się bez opłaty za kartę 66 zł, a dziś 77 - słyszymy w biurze Polskiego Stowarzyszenia Flisaków Pienińskich. Jerzy Regiec, prezes stowarzyszenia, tłumaczy, że jest drożej, bo "wyjścia nie było". - Niestety musieliśmy podnieść ceny, ale nie aż tak radykalnie, jak widzimy dookoła. Baseny, inne atrakcje zdrożały o 30 proc., my zaledwie o średnio 18 - wylicza szef Polskiego Stowarzyszenia Flisaków Pienińskich. I dodaje: - Życie wymusza podwyżki. Łodzie musimy dowieźć, paliwo idzie w górę i koszty niestety nas też dotykają. Jak reagują na to turyści? - Chyba ludzie się oswoili z tym, że wszędzie wszystko podrożało - przyznaje Jerzy Regiec. Są też bilety łączone. Spływ Dunajcem plus wjazd koleją krzesełkową na Palenicę to w wysokim sezonie koszt 103 zł dla dorosłego i 73 zł dla dziecka. Jeśli rozszerzymy ofertę o transport powrotny, czyli czekającego przy dolnej stacji busa, cena za osobę dorosłą wzrasta do 118 zł. Bilet ulgowy to koszt 88 zł. W tej opcji nasi przykładowi turyści uszczuplają swój portfel o 412 zł. Jak informują flisacy, do pełni szczęścia można dołożyć jeszcze pamiątkowe zdjęcie ze spływu. Cena? 12 zł za sztukę. W sieci nie brak też ofert jednodniowych wycieczek łączących Spływ Dunajcem z wjazdem na Palenicę i wizytą w byłej cerkwi św. Jana Chrzciciela w Jaworkach. Taki pakiet to koszt 169 zł za bilet normalny i 139 zł za ulgowy dla dzieci do lat 10. Spragniona takiej atrakcji czteroosobowa rodzina zapłacić musi 616 zł. Mekka turystów: Morskie Oko I wracamy w Tatry. W rejonie Morskiego Oka podrożało wszystko. Od biletu wstępu na szlaki, przez opłatę za parking, na przejazdach wozami konnymi skończywszy. Czteroosobowa rodzina, która wycieczkę zaczyna od pozostawienia auta na Palenicy Białczańskiej, za parking i bilety upoważniające do wejścia do Tatrzańskiego Parku Narodowego zapłaci 69 zł. Koszt samego parkingu to w sezonie 45 zł. Kto nie chce pokonać trasy pieszo, może skorzystać z budzących kontrowersje, ale jeżdżących od lat, popularnych fasiągów. Ale ze świadomością, że także i fiakrzy podnieśli swe ceny. Na stronie informują, że "wysokość opłaty za przejazd jest każdorazowo ustalana z danym przewoźnikiem", bo każda z osób wykonująca przewóz na trasie Palenica Białczańska - Włosienica "indywidualnie ustala wynagrodzenie za świadczone przez siebie usługi". - A w praktyce wygląda to tak, że w tym roku płaci się 70 zł za osobę. Za naszą trójkę wyszło 140 zł, bo córka ma dopiero dwa lata. Z powrotem - 50 zł za każdego dorosłego - wylicza Przemek z Warszawy. - My korzystaliśmy ze względu na moją niedawną kontuzję, ale chętnych nie brakowało. Pełen wóz ludzi - opowiada mężczyzna, który wrócił niedawno z kilkudniowego pobytu w Zakopanem. W stosunku do zeszłego roku to wzrost o 20 zł z za wjazd i 10 zł za powrót. Górale tłumaczą się tak jak pozostali: - Wszystko zdrożało. Od kosztu tony owsa dla konia, po cenę samego zwierzęcia - słyszymy od jednego z fiakrów. Zakochani w świecie: Kosmiczne ceny mogą skłonić nas do refleksji Joanna i Jarosław Podolakowie, podróżnicy i autorzy książek, znani jako Zakochani w świecie, patrząc na niektóre obowiązujące w kultowych miejscach ceny, mówią wprost: "Drogo. Koszmarnie drogo". - Wiemy, że wiele osób wybiera utarte, znane szlaki i słono za to płaci. Bo tracą nie tylko pieniądze, ale i czas. W wakacyjnej kolejce na wyciąg trzeba przecież swoje odstać, a potem obijać się o innych i przepychać, żeby cokolwiek zobaczyć. Ale czy naprawdę, jeśli jesteśmy w Zakopanem w lipcu i sierpniu, musimy za wszelką cenę pchać się na Kasprowy? - pyta w rozmowie z Interią Joanna Grzymkowska-Podolak. Jarosław Podolak dodaje, że tegoroczna drożyzna może mieć też plusy. - Być może to, że ceny są teraz kosmiczne, sprawi, że będziemy uważniej planować nasze urlopy. Może zamiast w Tatry wybierzemy się do Ochotnicy Górnej i w Gorce, które też są przepiękne i leżą zaledwie godzinę drogi od Zakopanego. Tamtejsi górale na pewno cenią się mniej niż ci zakopiańscy - zaznacza podróżnik. Zakochani w świecie podkreślają, że na kultowe miejsca też jest jednak sposób. - W naszym przypadku jest tak, że jeśli chcemy wybrać się do tzw. miejsc mocno turystycznych, to zawsze robimy to poza sezonem. Ceny mogą być wtedy niższe o 30, 40 proc. I jeśli tylko ktoś ma taką możliwość, to szczerze radzimy ją wykorzystać. Urlop we wrześniu lub maju naprawdę jest tak samo, a, naszym zdaniem, nawet dużo fajniejszy, niż w lipcu i sierpniu - podkreślają Joanna i Jarosław Podolakowie. Na jakie zniżki można liczyć poza sezonem? - U nas od października za bilet normalny na Spływ Dunajcem ze Sromowców do Szczawnicy zapłacimy 73 zł, a ulgowy wyniesie 52 zł. Przy rejsie do Krościenka też będzie taniej, bo to koszt odpowiednio 87 i 59 zł - słyszymy w biurze Polskiego Stowarzyszenia Flisaków Pienińskich. Zaoszczędzimy też na parkingu przy Morskim Oku, bo jego cena od 3 października spada do 36 zł. Zmiany w turystyce. "Polacy oszczędzają, skracając pobyt" Mimo drożyzny organizatorzy turystyki są jednak do nadchodzącego sezonu nastawieni optymistycznie. Chociaż nie ukrywają, że widzą pewne zmiany. - Byłoby nieelegancko, gdybyśmy narzekali, bo jest całkiem przyzwoicie. Ale oczywiście trudno jest przewidywać, co będzie. W maju i czerwcu dopisały wycieczki szkole, ewidentnie spragnione wyjazdów po dwóch latach pandemii. Jak będzie wyglądał sezon, jeśli chodzi o turystów indywidualnych, trudno przewidzieć - mówi Jerzy Regiec, prezes Polskiego Stowarzyszenia Flisaków Pienińskich. Lidia Należyty z Żeglugi Mazurskiej dodaje: - Widać, że wiele osób przyjeżdża tylko na weekend. Oszczędzamy, skracając czas pobytów. Ale mimo wszystko o turystów jesteśmy generalnie spokojni. Nasze największe obawy dotyczą pogody, od której jesteśmy bardzo uzależnieni, a ta jest w tym roku kapryśna - podsumowuje prezes mazurskiej floty. Irmina Brachacz Irmina.brachacz@firma.interia.pl