Sobota, 30 kwietnia 1988 roku. Milicyjny konwój wyrusza spod Rakowieckiej 37A, skręca w ulicę Żwirki i Wigury i kieruje się w stronę lotniska. Kolumna złożona jest z trzech samochodów na cywilnych numerach. W jednym siedzi Kornel. Przez szyby kontempluje obrazy, których nie doświadczał od ponad pół roku. Rozkoszuje się kolorami eksplodującej wokół wiosny, a nawet zapachem miejskich spalin. Wczesnym rankiem odwiedził go mecenas Olszewski. Przekazał prosty i niepodlegający negocjacjom komunikat władz: jeszcze tego samego dnia Morawiecki i Kołodziej lecą do Włoch. "Dopaść Morawieckiego". Najnowsza książka Bogdana Rymanowskiego Kołodzieja wyrwali z celi jeszcze przed północą. - Wpadli z bronią, kiedy już spaliśmy - opowiada Andrzej Kołodziej. - Nie zgodzili się, żebym cokolwiek zabrał. Więzień, który ze mną siedział, był w takim szoku, że ukląkł i zaczął się modlić. Spodziewał się najgorszego. W pokoju przesłuchań ubek zakomunikował mi, że rano wyjeżdżamy do Rzymu. Odparłem, że nigdzie się nie wybieram. Rano zaprowadzili mnie do łaźni. Pułkownik, który wydawał moje rzeczy, powiedział, że "gdyby to od niego zależało, to już dawno byśmy wisieli". Gdy wyprowadzili mnie na dziedziniec Rakowieckiej, zobaczyłem, jak Kornel wsiada do drugiego samochodu. Po przyjeździe na Okęcie i rozkuciu przywódcy SW serdecznie się ściskają. Przez trzy miesiące siedzieli obaj na tym samym piętrze, tyle że po przeciwnych stronach więziennego pawilonu. Za chwilę Kołodziej pada w objęcia swej narzeczonej Ewy, a Morawiecki w ramiona czwórki dzieci i żony. Prócz rodziny w hali przylotów jest również Anna Michalczyk - była uczennica pani Jadwigi i przyjaciółka córki Anny. To u jej boku Kornel spędzi prawie trzy dekady życia. W hali odlotów zaczynają się gorączkowe rozmowy. Pełne serdeczności, ale i niepokoju. - Ojciec mówił, że szkoda mu Andrzeja i chciałby, żeby go na Zachodzie wyleczyli - mówi Marta Morawiecka. - Pocieszał, żebym się nie martwiła, bo wkrótce wróci. Uznał, że siedzenie w więzieniu nie ma sensu, skoro może coś dla Polski zrobić na Zachodzie. Za to najstarsza córka, Anna, jest na ojca zła. Oprócz więzów krwi liczy się dla niej też polityczny aspekt sprawy. - Przypomniałam mu historię, którą sam kiedyś mi opowiedział. O tym, że za córeczkę nie zapłaciłby porywaczom ani złotówki. Uważałam, że zgoda na wyjazd to jak zapłacenie okupu. Tyle że to ojciec i Kołodziej byli zakładnikami. "Nie rozumiem cię, tato. Nie powinieneś tego robić", przekonywałam. W emocjonalnej dyskusji z ojcem pada jeszcze argument na rzecz pozostania. To sensacyjne wieści o strajkach, które właśnie w Polsce wybuchły. Najpierw staje komunikacja w Bydgoszczy, potem Huta im. Lenina w Nowej Hucie. Po miesiącach marazmu kraj budził się do życia. Pod wpływem tych wiadomości liderzy SW zmieniają swoją decyzję. Zszokowanym, pilnującym ich esbekom oznajmiają, że nigdzie nie wyjeżdżają. Każą się zawieźć z powrotem na Rakowiecką. - Powiedzieliśmy, że będziemy stawiać opór. I będą musieli nas w samolocie umieścić siłą - wyjaśniał Kornel. A Andrzej Kołodziej dodaje: - Samolot włoskich linii lotniczych czekał cały czas na pasie startowym. Po naszej odmowie zrobił się zamęt. Zdenerwowani funkcjonariusze konsultują się z centralą. Po jakimś czasie wsadzają dwójkę z SW do samochodów i wracają na Rakowiecką. Na miejscu nie prowadzą ich do cel, ale prosto do gabinetu naczelnika Aresztu Śledczego. Za chwilę pojawiają się tam mecenas Jan Olszewski, profesor Andrzej Stelmachowski - szef warszawskiego KIK, ksiądz Alojzy Orszulik - rzecznik Episkopatu i ksiądz prałat Zdzisław Sawiński - wicedyrektor Komisji Charytatywnej EP. Esbecy wychodzą z pomieszczenia, zostawiając Morawieckiego i Kołodzieja samych z czwórką mediatorów. Ich rozmowom przysłuchują się na odległość, bo w gabinecie jest podsłuch. Rozpoczyna się ostatni "akt przełamywania oporu" aresztantów. "Uwierzcie mi, wyjazd za granicę to w tej chwili najlepsze dla was rozwiązanie" - tłumaczy Stelmachowski. "Wynegocjowaliśmy wszystko, co było możliwe" - włącza się do rozmowy ksiądz Orszulik. "Za kilka godzin będziecie na wolności, a później przejdziecie niezbędne badania". "Panowie, bardzo was prosimy, abyście zanim podejmiecie ostateczną decyzję, raz jeszcze przeanalizowali sytuację" - prosi profesor. "No dobrze, ale czy po przebadaniu się w Rzymie będziemy mogli wrócić?" - pyta Kornel. "Oczywiście, że tak. Ale nie możemy dać wam gwarancji, że ponownie was nie zamkną" - zapewnia Stelmachowski. "To my jednak zostaniemy" - odpowiada Kornel. Andrzej Kołodziej: - Ta słowna przepychanka trwała kilka godzin. Najbardziej aktywni byli Stelmachowski i Orszulik. Jan Olszewski stał jakby z boku. Był raczej świadkiem i obserwatorem. Profesor Stelmachowski mówił, że nasza odmowa blokuje zwolnienie pozostałych więźniów politycznych. A jeśli wyjedziemy, wszyscy oni zostaną uwolnieni. Dla Wałęsy i skupionej wokół niego opozycji, to był warunek podjęcia rozmów z władzą. Profesor Stelmachowski, zaskoczony twardą postawą Kornela i wyraźnie zniecierpliwiony uporem, prosi go na stronę. Chce porozmawiać w cztery oczy. To nie jest problem, bo gabinet naczelnika jest obszernym pomieszczeniem. "Panie Kornelu, musi pan wiedzieć, że pan Andrzej jest naprawdę bardzo ciężko chory". "Wiem, panie profesorze, ale zdecydowaliśmy, że jednak nie wsiądziemy do samolotu" - odpowiada Morawiecki. "Ale na Boga! On ma raka dwunastnicy! Jeśli szybko nie dostanie się do dobrej kliniki, może tego nie przeżyć. Zresztą, niech pan sam zobaczy". Profesor wyciąga ze skórzanej torby dokumentację medyczną Kołodzieja. Kornel zagłębia się w lekturze orzeczenia komisji lekarskiej. Jako niedoszły lekarz, jest poruszony tym, co zobaczył. Diagnoza Andrzeja brzmi jak wyrok: Stan po przebytej chorobie wrzodowej dwunastnicy, obserwacja w kierunku guza kanału dwunastnicy. Pacjent wymaga pilnej specjalistycznej diagnostyki zmiany w obrębie żołądka, pilnej weryfikacji histopatologicznej (badania mikroskopowego tkanek) i ewentualnie leczenia operacyjnego w placówkach specjalistycznych, nie wyłączając placówek zagranicznych. Stelmachowski dodaje jeszcze, że we Włoszech są naprawdę świetni lekarze. Dysponują najlepszą terapią. "Jeśli pan chce, może pan o tym powiedzieć panu Andrzejowi". Pod Kornelem uginają się nogi. Okazuje się, że ze zdrowiem przyjaciela jest dużo gorzej, niż myślał. Dobrze pamiętał, że starsza siostra Kołodzieja zmarła w wieku osiemnastu lat właśnie na raka żołądka. To nie są żarty. W tym momencie rozstrzyga się sprawa życia lub śmierci. Podchodzi do Andrzeja. Rozmawiają szeptem. Po chwili Kornel wraca do profesora Stelmachowskiego i księdza Orszulika. "Panie profesorze, ustaliliśmy, że Andrzej leci sam. Ja zostaję". - Ksiądz Orszulik powiedział, że musi to z kimś skonsultować - mówi Andrzej Kołodziej. - Miałem wrażenie, że w gabinecie naczelnika czuł się jak u siebie. Wykręcił numer telefonu. Do rozmówcy zwracał się per "Czesiu". Kiedy odłożył słuchawkę, poinformował nas, że generał Kiszczak musi o to jeszcze kogoś zapytać. W grę wchodził tylko Jaruzelski. Odpowiedź nadchodzi po kilkunastu minutach. "Nie ma takiej możliwości" - oznajmia ksiądz. "Bardzo mi przykro, ale władze postawiły warunek: albo lecicie obaj, albo obaj wracacie do aresztu". Powietrze gęstnieje od napięcia. Zapada nieznośna cisza. Pierwszy przerywa ją Kornel: "No dobrze, ale czy będziemy mogli wrócić? Czy za kilka dni władze wpuszczą mnie do Polski?". "Drogi panie Kornelu, wolelibyśmy, żeby się pan tam dokładnie przebadał. Niech pan zostanie w Rzymie chociaż z tydzień" - odpowiada profesor. Na potwierdzenie, że władze nie mają nieczystych intencji, profesor pokazuje Morawieckiemu i Kołodziejowi paszporty. Oba mają wbitą pieczątkę o prawie do wielokrotnego przekraczania granicy. Stelmachowski wręcza je milczącemu przez całe spotkanie księdzu Sawińskiemu. Ten jest trochę przypadkowym bohaterem tych wydarzeń. Człowiekiem, który - jak pokaże przyszłość - nie uczestniczy w podstępnym scenariuszu władzy. Kornel raz jeszcze naradza się z Andrzejem. To kluczowy moment dnia. Być może nawet całej jego politycznej biografii. - Ksiądz Orszulik był zdenerwowany - relacjonuje Andrzej Kołodziej. - Co chwilę spoglądał na zegarek. Mówił, że ostatni samolot do Włoch odlatuje o dziewiętnastej i my z pewnością do niego wsiądziemy. "No to nie mamy o czym rozmawiać", powiedzieliśmy. Wtedy do gabinetu weszło czterech panów z SB. Skuli nas i wyprowadzili do czekających na dziedzińcu samochodów. W milicyjnej eskorcie Morawiecki z Kołodziejem wracają na Okęcie. Do samolotu, przytrzymywani przez czterech funkcjonariuszy, zostają wprowadzeni w ostatniej chwili. Towarzyszy im opiekun z Episkopatu, ksiądz Zdzisław Sawiński. - Samolot LOT- u, który leciał do Wiednia, czekał na płycie lotniska. W środku byli już pasażerowie. Esbecy pod bronią wprowadzili nas z kajdankami na rękach. Siedzieliśmy w tylnej części samolotu, skuci przez cały lot. Ksiądz Sawiński powiedział, że ma nasze paszporty i dostaniemy je po przylocie do Austrii - mówi Andrzej Kołodziej. Kornel, oszołomiony wydarzeniami ostatnich godzin, spogląda przez okno na rozpływającą się w chmurach panoramę Warszawy. W głowie kłębią się sprzeczne myśli i pytania. Niepokój miesza się z nadzieją. Obecne wyzwanie traktuje jak szansę. Liczy, że na Zachodzie ugra coś dla organizacji i przede wszystkim dla niepodległości Polski. Udzieli paru wywiadów, zdobędzie trochę pieniędzy i po odstawieniu Kołodzieja do kliniki powróci do Polski. W jaki sposób? Tego jeszcze nie wie. Ale wie, że zrobi to na pewno. Spotkania z autorem książki odbędą się: 2 grudnia w Centrum Historii Zajezdnia, ul. Grabiszyńska 184, Wrocław 7 grudnia w Muzeum Powstania Warszawskiego, ul. Grzybowska 79, Warszawa oraz.