"The Washington Post": Wojna wkracza na teren Rosji. Kreml drży o swoje granice
Wojna wywołana przez Władimira Putina niemal każdego dnia odczuwalna jest również na terytorium Rosji. W kraju coraz częściej dochodzi do pożarów, ataków dronów, a także ostrzałów. Dotychczas odnotowano kilkaset ataków z użyciem artylerii lub pocisków w rosyjskich przygranicznych wioskach i miastach. Moskwa za wszelką cenę stara się chronić granice kraju. Władze nakazały m.in. budowę umocnień granicznych. - Rosyjskie wojsko wydaje się rozumieć, że w najbliższej przyszłości może być zmuszone do obrony Krymu - podkreśla Jan Matwiejew, rosyjski bloger, który publikuje analizy poświęcone wojnie w Ukrainie.
Interia współpracuje z czołowymi redakcjami na świecie. W każdy piątek w ramach cyklu "Interia Bliżej Świata" publikujemy najciekawsze teksty opiniotwórczych zagranicznych gazet. Założony w 1877 r. dziennik "The Washington Post", z którego pochodzi poniższy artykuł, to najstarsza gazeta w USA. Jej dziennikarze 47-krotnie zdobywali nagrodę Pulitzera.
W ostatnim czasie coraz częściej dochodzi do incydentów z dronami na terytorium Rosji.
Trzy bezzałogowce przeleciały w nocy 27 lutego nad Biełgorodem, a więc miastem położonym zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od granicy z Ukrainą. Jeden z nich uderzył w mieszkanie znajdujące się na szóstym piętrze bloku. Dwa pozostałe rozbiły się na pobliskich ulicach, uszkadzając zaparkowane samochody.
10 dni później pracownicy rafinerii w okolicy miasta Nowozybkow w obwodzie briańskim znaleźli małą bombę, która według rosyjskich urzędników została prawdopodobnie zrzucona przez ukraińskiego drona.
Tego samego dnia w Rostowie nad Donem doszło do eksplozji i pożaru w budynku należącym do straży granicznej rosyjskiej FSB. Świadkowie mówili o serii wybuchów. Był to ostatni z serii tajemniczych pożarów w zachodniej Rosji w ostatnich dniach.
"The Washington Post": Wojna coraz bliżej Rosji
W rok po tym gdy Władimir Putin rozpoczął pełnoskalową inwazję na Ukrainę, wojna toczy się również na rosyjskim terytorium. W kraju coraz częściej dochodzi do pożarów, ataków dronami, tajemniczych pożarów, a władze na Kremlu usilnie próbują chronić własne granice. Wojna, którą Putin spodziewał się szybko zakończyć, codziennie wkracza w życie rosyjskich obywateli.
Oczywiście nadal to Ukraina i jej obywatele ponoszą w wojnie największe ofiary. Według ONZ od momentu rozpoczęcia rosyjskiej inwazji zginęło ponad 8 tys. cywilów. Miliony osób zostało przesiedlonych, a wiele miast zamieniło się w gruzy.
Ale im dłużej trwa wojna, tym bardziej staje się ona realna dla Rosjan, zwłaszcza mieszkających w regionach przygranicznych. Putin miał nadzieję chronić swoich obywateli przed konfliktem, a nawet przed używaniem słowa "wojna", celowo nazywając inwazję "specjalną operacją wojskową".
Kreml nakazał wzmocnienie bezpieczeństwa granic nie tylko w czterech anektowanych regionach, ale wzdłuż uznanej przez społeczność międzynarodową granicy Ukrainy z Rosją. Jednocześnie systemy obrony powietrznej są rozmieszczane w Moskwie oraz innych miejscowościach.
Ukraińcy niezmiennie twierdzą, że ich wojsko prowadzi działania zbrojne wyłącznie na własnym terytorium. Nieoficjalnie jednak wysocy urzędnicy przyznają się do inspirowania działań na terytorium Rosji, o których informują media.
W przypadku wybuchu w budynku FSB w Rostowie Mychajło Podolak, doradca prezydenta Wołodymyra Zełenskiego, skomentował sprawę lapidarnie w mediach społecznościowych: "Ukraina nie wtrąca się, ale obserwuje z przyjemnością".
Ataki dronów na rosyjskie terytorium
W pierwszych miesiącach inwazji celem ataków dronów były wyłącznie miejsca położone bardzo blisko granicy rosyjsko-ukraińskiej, głównie składy amunicji i zbiorniki z paliwem. Z czasem zasięg operacji zwiększał się, zbliżając się do Moskwy.
Pod koniec ubiegłego miesiąca rosyjskie media informowały o bezzałogowcu, który rozbił się w odległości około 90 km od Moskwy. Drona znaleziono w pobliżu tłoczni Gazpromu, niedaleko Kołomnej w obwodzie moskiewskim. Zdjęcia opublikowane w mediach społecznościowych wskazują, że prawdopodobnie był to ukraiński dron UJ-22 "Airborne".
Atak zakończył się niepowodzeniem. Dron przeleciał po koronach drzew i spadł kilka metrów od ogrodzenia tłoczni. Mimo to atak wzbudził zaniepokojenie na Kremlu, ponieważ doszło do niego w bliskiej odległości od rosyjskiej stolicy.
W grudniu przeprowadzono dwa skuteczne ataki na rosyjskie lotnisko wojskowe Engels-2, na którym znajdują się rosyjskie strategiczne bombowce atomowe.
Wydaje się, że uderzenia bardzo zaniepokoiły władze na Kremlu. Od tego czasu w Moskwie rozmieszczane są nowe systemy obrony przeciwlotniczej.
Dotychczas doszło do co najmniej 27 ataków dronów na różne cele w całej Rosji, w tym m.in. bazy wojskowe, lotniska i obiekty energetyczne.
W niektórych przypadkach bezzałogowce rozbiły się lub zostały zestrzelone, zanim osiągnęły cel. Co najmniej trzy drony rozbiły się w pobliżu Astrachania nad Morzem Kaspijskim.
Uderzenia osłabiają morale Rosjan
W grudniu dron uderzył w lotnisko Dyagilewo w Riazaniu, a kolejny eksplodował w październiku w pobliżu lotniska Shajkowka w obwodzie kałuskim, na którym stacjonuje 52. gwardyjski ciężki pułk lotnictwa bombowego.
- Ataki nie spowodowały wielkich szkód w sprzęcie wojskowym, ale przyczyniają się do osłabienia morale wśród Rosjan - podkreśla rosyjski bloger Jan Matwiejew, który na Twitterze umieszcza zdjęcia i analizy poświęcone konfliktowi w Ukrainie.
- Jest mało prawdopodobne, żeby dron, który przenosi małe materiały wybuchowe, wyrządził wiele szkód, ale taki atak jest dużym ciosem wizerunkowym - podkreśla Matwiejew.
Czytaj wszystkie artykuły z cyklu "Interia Bliżej Świata"
Jak dodaje bloger, drugim najważniejszym rodzajem ataków są te wymierzone przede wszystkim w wojskowe magazyny i składy amunicji w pobliżu granicy z Ukrainą. Ich celem jest uszczuplenie rosyjskich dostaw.
Rosyjski bloger podkreśla, że znacznie mniejszą wartość mają ataki na cele energetyczne. - Skuteczność ataków na magazyny ropy jest prawdopodobnie najniższa, ponieważ Rosja jest gigantycznym producentem ropy i nie jest możliwe zakłócenie dostaw - podkreśla Matwiejew.
Ale - zwraca uwagę - "nadal można tworzyć lokalne kryzysy, celując w miejsca, gdzie składowane jest paliwo, które będzie potrzebne w danym miejscu frontu".
Niepokój na Kremlu
Wydaje się, że dwa udane grudniowe ataki na lotnisko Engels-2 bardzo zaniepokoiły rosyjskich przywódców. Od tego czasu Rosja rozmieściła nowe systemy obrony powietrznej, aby chronić Moskwę.
W ostatnich miesiącach już w kilku dzielnicach mieszkalnych rosyjskiej stolicy, a także na jej peryferiach umieszczono systemy obrony przeciwlotniczej S-400 Triumf. W centrum miasta ustawiono też Pancyr-S1. Rosjanie buntują się przeciwko tym działaniom władz.
Analitycy zauważyli trzy systemy w centrum Moskwy - na dachach Ministerstwa Obrony, lokalnej siedziby MSW i centrum biznesowego.
- Moskwa ma prawdopodobnie najgęstszy zasięg obrony powietrznej ze wszystkich miast na świecie - podkreśla Dara Massicot, analityczka strategii w RAND Corporation.
Jeszcze przed inwazją mieszkańcy kompleksu mieszkaniowego na skraju Parku Narodowego "Łosinyj ostrow" w obwodzie moskiewskim mogli cieszyć się wspaniałym widokiem na naturę, ale już w styczniu w okolicy ustawiono systemy obrony przeciwlotniczej.
Mieszkańcy poskarżyli się władzom, Kreml jednak ignoruje narzekania i powołuje się na bezpieczeństwo narodowe.
A, jak dodaje Matwiejew, umieszczenie systemów rakietowych tak blisko obszarów mieszkalnych może być niebezpieczne. Pociski mogą bowiem zlecieć z kursu lub wybuchnąć przypadkowo.
- Każdy z nich jest uzbrojony i jest zasilany paliwem. Ewentualny wybuch może skończyć się pożarem i to blisko lub w granicach miasta - zwraca uwagę Matwiejew.
Rosjanie boją się utraty Krymu
Dotychczas odnotowano ponad 300 ataków z użyciem artylerii lub pocisków w rosyjskich przygranicznych wioskach i miastach. Zginęło co najmniej 40 osób - informuje organizacja Armed Conflict Location & Event Data Project (ACLED).
W niektórych wsiach ewakuowano mieszkańców, kilka szkół w okolicy przeszło na zajęcia zdalne, a rządowe strony w mediach społecznościowych są zalewane prośbami od zaniepokojonych mieszkańców, którzy dopraszają się ochrony przed działaniami wojennymi.
Lokalni urzędnicy obwiniają o ataki Ukraińców, ale nie ma na to żadnych dowodów, więc prawdopodobnie jest to wyłącznie kremlowska propaganda, której celem jest zmobilizowanie obywateli do budowania fortyfikacji wzdłuż całej granicy z Ukrainą.
W rejonie Biełgorodu, a więc jednym z głównych miast postoju rosyjskiej armii, fortyfikację zaczęto budować już w kwietniu 2022 r.
W dwóch innych obwodach przygranicznych - kurskim i briańskim - podobne prace rozpoczęto po serii rosyjskich porażek militarnych. W dokumencie zrealizowanym przez lokalną, finansowaną przez państwo stację telewizyjną, gubernator obwodu briańskiego Aleksander Bogomaz przekazał, że stało się tak na początku grudnia 2022 r. na polecenie rosyjskiego Ministerstwa Obrony.
Koszt budowy fortyfikacji jest wysoki. Biełgorod wydał na inwestycję już 132 mln dolarów. Jednak eksperci wojskowi, a nawet nastawieni prowojennie niektórzy rosyjscy komentatorzy zgadzają się, że są one w dużej mierze bezużyteczne, ponieważ w praktyce nie ma szans, by siły ukraińskie przeprowadziły atak lądowy na terytorium Rosji.
W ostatnich tygodniach Rosja rozmieszcza podobne fortyfikacje również na okupowanym Krymie oraz innych terytoriach południowej Ukrainy, co pozwala przypuszczać, że Kreml obawia się ich utraty.
- Mamy tendencję do postrzegania tych spraw jako swego rodzaju barometru nastrojów rządzących Rosją - zwraca uwagę Dara Massicot.
Na zdjęciach satelitarnych dróg prowadzących na Krym z kontynentalnej Ukrainy widać niedawno wybudowane umocnienia m.in. w Armiańsku.
- Rosyjskie wojsko wydaje się rozumieć, że w najbliższej przyszłości może być zmuszone do obrony Krymu - konkluduje Matwiejew.
Tekst przetłumaczony z "The Washington Post". Autorzy: Janice Kai Chen, Mary Ilyushina
Tłumaczenie: Mateusz Kucharczyk
Tytuł i śródtytuły oraz skróty pochodzą od redakcji.
Więcej tekstów "Washington Post" możesz znaleźć w płatnej subskrypcji.