Pierwszym jest przedmiot "wychowanie do życia w rodzinie". Ma być absolutnym priorytetem w polityce oświatowej państwa. A dlaczego? A to dlatego, jak powiedział, że mamy do czynienia z kryzysem rodziny pogłębionym "rozmaitymi postulatami rewolucji kulturalnej, seksualnej, rewolucji można powiedzieć wprost komunistycznej, którą widzimy niekiedy na polskich ulicach". Dlatego trzeba kształcić dzieci i młodzież, by wiedziały, czym jest rodzina "jako związek kobiety i mężczyzny". Drugi priorytet to nauka religii. Minister zapowiedział to tak: "Będziemy chcieli zlikwidować możliwość wyboru jednego z trzech wariantów: albo religia, albo etyka, albo nic. To 'nic' stało się dość powszechne, na przykład w dużych miastach. I właśnie to 'nic' służy temu, by odbywały się zbiegowiska osób, które kompletnie bezrefleksyjnie podchodzą do życia. Nauka albo religii, albo etyki będzie obligatoryjna, by do młodzieży docierał jakikolwiek przekaz o systemie wartości". Zapowiedź ministra oznacza, że młody człowiek będzie musiał wybrać między religią a etyką. W realu będzie to zaś wyglądało tak, że ponieważ w szkołach przeważnie nie ma nauczyciela etyki, to wyboru mieć nie będzie. Albo też będzie miał wybór między religią prowadzoną przez katechetkę a etyką, prowadzoną przez tę samą katechetkę. A żeby ten przekaz był mocniejszy, Czarnek już zapowiedział, że do podstawy programowej wpisane zostaną obowiązkowe wycieczki do muzeów, których tyle w ostatnim czasie PiS natworzył. Dodajmy do tego jeszcze jedno: Czarnek, czy to wprowadzając de facto obowiązkową religię, czy też wiedzę o życiu w rodzinie, absolutnie ignoruje fakt, że łamie jeden z głównym postulatów prawicy - że prawo do wychowywania swoich dzieci powinni mieć rodzice, i że oni są ważniejsi w tym procesie od szkoły. Tak zawsze wołała prawica, ale teraz, jak widać, rodzicom już nie ufa. Czarnek pisowkim trollem? Jak to wszystko traktować? Jeden z moich kolegów dziennikarzy ma na temat Czarnka osobliwą teorię. Uważa on bowiem, że jest on rodzajem pisowskiego trolla, którego wypuszcza Kaczyński, żeby inni się pieklili, a dziennikarze mieli co pisać. W tej roli Czarnek kreuje sztuczne problemy, a media dają się złapać w prymitywną pułapkę. Chętnie bym się z tą teorią zgodził, niestety, głupoty, które minister edukacji zapowiada, powoli są wdrażane. Znaczy się, mają zielone światło od Jarosława Kaczyńskiego. Tak oto na naszych oczach tworzy się nowy model szkoły. Priorytetem jest dla niej - jak sam mówi minister - walka z "kryzysem rodziny", z "ideologią komunistyczną", no i z "brakiem wartości". Takie rzeczy jak matematyka, fizyka, informatyka, języki obce, świat ze swoimi odkryciami, są gdzieś daleko, o tym się nie wspomina. Chyba że przy okazji obniżania wymagań maturalnych. Za to - dla tych, którzy przebrną maturę - minister ma ofertę. Bo właśnie ogłosił, że powołuje nowa dyscyplinę naukową - biblistykę. "Aby Polska stała się jednym z kilku wiodących ośrodków studiów nad Biblią na świecie". W ten sposób minister zdradził swoje międzynarodowe ambicje. Wiara w lepienie nowego człowieka Patrzę na działania ministra Czarnka dwojako. Po pierwsze, są one reakcją, on tego nie ukrywa, na tłumną obecność młodzieży podczas protestów w czasie Strajku Kobiet. Na to, że 45 proc. młodych sympatyzuje z lewicą. Więc te jego zapowiedzi to zwykłe partyjne przykręcanie śruby. Wiara, że jak się młodych postawi do pionu, zmusi do chodzenia na religię, i na wyjazd do Muzeum Powstania Warszawskiego, to nie będą brykać. W tych zapędach jest też wiara, że uda się ulepić nowego człowieka. Religijnego, posłusznego władzy, zamkniętego na świat zewnętrzny. Takiego małego kato-pisowca. Czy to się uda? Naprawdę, wielkiej trzeba wiary i małej wiedzy, by sądzić, że takimi metodami zmusi się młodych do miłości do PiS. I wytrzęsie z ich umysłów ich poglądy. Czarnku, to tak nie działa! PZPR podczas swych rządów próbowała takich i innych metod wielokrotnie. Chyba nie muszę pisać, jak to się skończyło. W Polsce skończy się tak, że rodzice, których tak bardzo Czarnek chciałby ominąć, wezmą sprawy w swoje ręce. I rozkwitną szkoły społeczne i prywatne, które oferować będą matmę i języki, zamiast spotkań z katechetą. Co, przy okazji, zaowocuje jeszcze większymi różnicami w wykształceniu. Jeszcze mocniejszymi, klasowymi podziałami. A te dzieci, które będą w szkołach powszechnych, i będą zmuszane do lekcji religii? Znienawidzą ją do końca. I tyle będzie ze starań ministra. Choć, oczywiście, szkoda dzieci. Szkoda straconych lat, i tego, że zamiast rozwoju władza chce im fundować skok w ciemnotę.