Wprowadzanie zwartych projektów ideologicznych, budowa nowych wspaniałych światów, rewolucje społeczne prowadzące ludzkość ku nowej świetlanej przyszłości nie są proste. A to dlatego, że zatopione w swych dawnych, błędnych przekonaniach społeczeństwa nie chcą ich uznać za właściwe. Tak było niegdyś, gdy na dużej połaci naszego kontynentu, a także na większej połaci sąsiadującego, budowano idealnie egalitarne, kosmopolityczne i robotnicze społeczeństwo jutra. Wypaczenia, błędy, zabobon i zwykła ludzka złośliwość nie pozwoliły doprowadzić żadnego z tych projektów do szczęśliwego końca wyznaczonego przez Marksa, Engelsa i Lenina. Także dziś ambitny projekt geopolityczny i społeczny natrafia na opór ludzi, którzy po prostu do niego nie dorośli. Przeciwko ogłaszaniu przez Parlament Europejski "deklaracji woli" w sprawie odejścia od zasady jednogłośności gardłują jak zawsze PiS-owcy, ale zaczęli się wypowiadać także politycy Koalicji Obywatelskiej. Podobnie w innych krajach - innych niż Niemcy, Francja i głosujące zawsze tak jak Niemcy tylko bardziej, krajach Beneluxu - nowy pomysł nie budzi entuzjazmu. Forma jedności Zabrakło edukacji, przekonywania, pracy u podstaw. Nieoświecony lud nie przyjął, a ciemny kupił co innego. Dlatego nawet niektórzy zagorzali euroentuzjaści są ostrożni w wyrażaniu entuzjazmu, choć na postać nieocenionego w takich sytuacjach europosła Łukasza Kohuta można zawsze liczyć. Reszta jednak najwyraźniej obawia się ciemnej masy wyborczej, która mogłaby wziąć odwet w wyborach samorządowych, europarlamentarnych lub prezydenckich. Dlatego zapewne tak mocne podkreślanie, że "forma nie ta". A jak wiadomo, nad formą trzeba pracować. Może niektórzy mieli też refleksję, że nie po to zdobyli miesiąc temu władzę, by ją być może wcale nie tak stopniowo stracić na rzecz możnych przyjaciół z Zachodu. W końcu, gdzieniegdzie być może zaświtała myśl, myśl reakcyjna, wsteczna, niesłuszna, że to nie przysłuży się krajowi w dłuższej perspektywie. Może wciąż, szczególnie w elektoratach, brakuje wiary. Wiary w nową zjednoczoną Europę, która zaprzeczy historycznej zasadzie, że państwa i narody miewają stałe lub czasowe konflikty interesów. Która odrzuci także pesymistyczne założenie ojców założycieli, że zjednoczenie ma służyć temu, by te konflikty rozwiązywać na drodze pokojowej, a nie znieść, bo znieść ich się nie da. Że przeczy to demokracji, bo o sprawach polskich będą decydować ludzie czasem mieszkający tysiące kilometrów od Polski, a co dopiero mają powiedzieć Litwini czy nawet Słowacy. W końcu, że brak poczucia realnego wpływu na własny los może zrodzić marazm i podporządkowanie (to zapewne reakcja w gruncie rzeczy pozytywna obok szczerego euroentuzjazmu), ale może też zrodzić masowy bunt. Metodą na ACTA? Wszystko to miazmaty i zabobon. Niestety, z przyczyn pragmatycznych, wielu progresywnych ludzi musiało im ulec. Trzeba będzie poczekać, pracować dalej, ostrożniej, tak by się nikt nie zorientował. Próbować wprowadzić to samo tylnymi drzwiami, po cichu, przy okazji poszczególnych regulacji jak ACTA przy okazji implementacji prawa o rybołówstwie. Zatopić w biurokratycznym bełkocie jak Traktat Lizboński i towarzyszące mu regulacje. Pozostaje oczywiście ostatnia sprawa. Osobista tragedia kilku europosłów, którzy do tej pory wiedli prym w wykazywaniu europejskości na każdym kroku, a teraz zostaną zmuszeni do nieeuropejskiego zachowania. Sprawa może dotknąć nawet wiodącej pod tym względem prym chyba w całej galaktyce Róży Thun (dziś już Trzecia Droga). Jak mawia jednak stare przysłowie, nie czas żałować róż, gdy kraj wchodzi w cykl wyborczy.