Prof. Chwedoruk o katastrofie smoleńskiej: Współczesny świat zdążył nas znieczulić
Teorie o zamachu, miesięcznice i podziały społeczne. Od katastrofy smoleńskiej mija 15 lat. Z profesorem Rafałem Chwedorukiem, politologiem z Uniwersytetu Warszawskiego rozmawiamy o tym, jakie emocje wywołuje dzisiaj ten temat i czy jest w nim miejsce na pamięć o ofiarach.

Paulina Sowa, Interia.pl: Mija 15 lat od katastrofy smoleńskiej. Czy podziały społeczne, które po niej powstały, dalej są obecne?
Prof. Rafał Chwedoruk, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego: - Podziały wcale nie powstały przy okazji katastrofy smoleńskiej, ona w istocie polskiej polityki nic nie zmieniła. Te podziały narodziły się dużo wcześniej, były pochodną tego, co się stało w Polsce między 2002 a 2005 rokiem.
A co się stało?
- Zaczęło się od niewinnej wojny domowej pomiędzy dwoma bliźniaczymi partiami wywodzącymi się z dawnej opozycji antysystemowej. A okazało się, że ten podział wyprzedził świadomość liderów partyjnych i uruchomił bardzo głębokie podziały w polskim społeczeństwie. Smoleńsk nadał tylko trochę doraźnych, głębokich emocji, które w większości wypadków służyły raczej ugruntowaniu swoich preferencji przez wyborców, aniżeli ich zmianie. Zauważmy, że katastrofa przypadła na czas dynamicznych zmian w polskim społeczeństwie: wejściu do Unii Europejskiej, rozładowaniu kwestii bezrobocia poprzez migracje, zagłębieniu się Polski w czas globalizacji, przeistoczeniu się w społeczeństwo konsumpcyjne. Wszystko stało się krótkoterminowe, tak samo nasze emocje. Katastrofa smoleńska będzie widniała w podręcznikach do historii, ale wyłącznie ze względu na to, że, że głowa państwa i wielu czołowych polityków i urzędników w niej zginęło, a nie dlatego, że zmieniła cokolwiek w polskim społeczeństwie.
W młodych ludziach ten temat wywołuje jakiekolwiek emocje?
- Myślę, że zachowując wszelkie proporcje, takie jak w moim pokoleniu przewrót majowy. Tego tematu już dawno nie ma. Jest po prostu antynomia PiS i Platforma. Najmłodsze roczniki wyborców często nie odnajdują się w tym podziale, stąd bardzo dobre wyniki Konfederacji czy swojego czasu Lewicy. To też pokazuje, że katastrofa smoleńska w wymiarze makrospołecznym nie odegrała kompletnie żadnego znaczenia.
Teoria o zamachu ma jednak dalej swoich zwolenników. Kto najbardziej stracił na takiej narracji?
- Co trzeci Amerykanin uważa, że za zamachem z 11 września 2001 roku niekoniecznie stali ci, którym winę przypisano, ale że to władze Stanów Zjednoczonych miały z tym coś wspólnego. U nas nie jest inaczej. W oczywisty sposób straciła na tym w większym stopniu prawica. Jarosław Kaczyński mógł co prawda wtedy konsolidować swoją partię, której groziły rozłamy, dzięki temu, że ludzkie emocje były zwrócone wówczas w jego stronę. Jednakże Prawo i Sprawiedliwość miało powstać trochę jako prawica, która odejdzie od stereotypów społecznych dotyczących jej anachroniczności. Będzie jednoznacznie prozachodnia, modernizacyjna. Smoleńsk jej w tym nie pomógł, a silne emocje i spiskowe teorie nie ułatwiły sytuacji. Per saldo nikt chyba do końca na dyskusji o tej tragedii nie zyskał.
Uczestnicy tego sporu, być może po obu stronach świadomie przesadzili, jedni kpiąc, nie tylko z tego, z czego można było i należało kpić. Z drugiej strony byli ci, którzy z poważnymi minami snuli absurdalne spiskowe teorie i opowiadali o zamachach, nie mając jakichkolwiek dowodów
Gdzie w tym wszystkim jest miejsce na pamięć o ofiarach? Nie tylko tych czołowych politykach, ale też mniej znanych działaczach czy załodze samolotu. To 96 osób, które były dla kogoś bliskie. Myślimy w ogóle w takich kategoriach o katastrofie smoleńskiej?
- Współczesny świat zdążył nas znieczulić. Bardzo wiele od tego czasu się wydarzyło, o wielu sprawach mówimy dziś z nadmiernymi emocjami. Łatwo przychodzi nam używanie słowa "ludobójstwo", dodawanie emocjonalnych przymiotników do zjawisk, które występują w dziejach ludzkości niemal nieustannie. W efekcie emocje tracą swoją wartość, przeżywamy je bardzo krótko, z czasem w ogóle się od nich dystansujemy, uodparniamy się. Pamiętajmy, że istnieje w tym wszystkim czynnik pokoleniowy. Sam wstrząs z powodu ludzkiej tragedii był doświadczeniem ludzi, którzy wówczas żyli, byli w określonym wieku, w takich momentach życiowych, w których najłatwiej było zrozumieć tę tragedię. Od tego czasu pojawiło się wiele nowych roczników w polskim życiu społecznym, a te starsze były już zaabsorbowane innymi wydarzeniami. Miała miejsce pandemia koronawirusa, pojawił się problem migracji, wreszcie wybuchła wojna za naszą granicą. Było wiadomo, że katastrofa smoleńska będzie wywoływać bardzo silne, ale i krótkotrwałe emocje.

Ale miesięcznice smoleńskie cały czas się odbywają, co miesiąc czytamy o zamieszkach, atakach, krzykach. Czy to wszystko ma jeszcze jakikolwiek sens?
- Stawiają się na nich politycy Prawa i Sprawiedliwości i ich najbliżsi zwolennicy, dlatego że nie udało im się do końca osadzić Lecha Kaczyńskiego w takich ramach polityki historycznej, w których zyskałby akceptację wykraczającą poza zwolenników prawicy. Podobnie było z pomnikiem smoleńskim, wokół którego było wiele dyskusji i sporów, bo stanął w miejscu, które wcześniej odgrywało istotną rolę w dyskursie o przeszłości. Niekoniecznie łączenie ze sobą tych dwóch symbolik było dobrym pomysłem. Lepiej czasem poszukać innej drogi, utrwalić coś w pamięci zbiorowej skutecznymi metodami, np. stawiając pomnik w mniej naznaczonym przeszłością miejscu, czy nadając nazwę nowej ulicy, a tak przekonywano głównie już od dawna przekonanych.
Sprawa katastrofy smoleńskiej stała się tematem żartów?
- Generalnie żyjemy w kraju, w którym bardzo wiele ważnych historycznych zjawisk przeistoczyło się we własnej karykatury. Uczestnicy tego sporu, być może po obu stronach świadomie przesadzili, jedni kpiąc, nie tylko z tego, z czego można było i należało kpić. Z drugiej strony byli ci, którzy z poważnymi minami snuli absurdalne spiskowe teorie i opowiadali o zamachach, nie mając jakichkolwiek dowodów. Chcieliśmy w Polsce drugiej Ameryki, to ją mamy, tak właśnie wygląda amerykańska polityka. Być może istnieje też coś takiego w polityce, co niezależnie od epoki prowadzi do takich skutków z tą różnicą, że dzisiaj po prostu wszystko jest krótkoterminowe. Swoją drogą kto jeszcze w Polsce pamięta o covidzie i jego skutkach?
Jak za kolejnych 15 lat będziemy mówić o katastrofie smoleńskiej?
- Nie będziemy mówić o niej wcale. Będą krótkie wzmianki w podręcznikach do historii, gdzie zapewne Smoleńsk będzie przedstawiony jako element konfliktu w polskiej polityce w drugiej dekadzie XXI wieku i nic poza tym. To jedno z takich wydarzeń, które tak jak wywołało wielkie emocje, tak szybko zostanie zapomniane.
Paulina Sowa (paulina.sowa@firma.interia.pl)