Co ciekawe, w finale kampanii Andrzej Duda postanowił obdarować rządzących wetem do ustawy o tabletce "dzień po". Lepszego prezentu nie mogli sobie zresztą wymarzyć. Prezydent wzmocnił bowiem polaryzację, zakończył przedwyborczą senność, zmobilizował elektorat liberalny, rozpoczął w debacie publicznej kolejny etap wojny kulturowej, która zawsze podkręca emocje. Przy okazji dał Donaldowi Tuskowi narzędzie do wykazania się sprawczością. Głowa państwa wprawdzie zaspokoiła oczekiwania biskupów, ale antykoncepcja awaryjna i tak będzie dostępna bez recepty, co zapowiedziała minister zdrowia Izabela Leszczyna, mówiąc o wdrożeniu "planu B". Przy okazji posłanki lewicy, które odwiedziły głowę państwa, by przekonywać ją do podpisania ustawy, odebrały kolejną lekcję własnej naiwności. Duda jest politykiem konserwatywnym, silnie związanym z Kościołem. Zanim został prezydentem, namaściła go nawet syryjska mistyczka, co stało się po latach sensacją tabloidów. Trudno więc oczekiwać, że ze względów politycznych nagle zmieni zdanie w sprawach doktrynalnych. Zasada ta będzie miała zresztą zastosowanie przy okazji ewentualnej liberalizacji prawa aborcyjnego. Debata w Sejmie, która odbędzie się lada dzień, niczego realnie nie zmieni, dopóki nie zmieni się prezydent. Wybory 2023: Ważniejsze bezpieczeństwo niż kwestie samorządowe Tegoroczne wybory samorządowe odbywają się pod znakiem polityki ogólnopolskiej. Nie dyskutuje się - oczywiście poza regionami - o sprawach lokalnych. Ważniejsze jest bezpieczeństwo związane z wojną w Ukrainie, a także rozliczenia poprzedniej ekipy, niż kwestie finansowania samorządów, ekologii, ochrony zdrowia, infrastruktury czy demografii. To pokazuje poziom osłabienia polskiej demokracji po ośmiu latach rządów autokratycznych populistów, którzy wyprali instytucje z ich pierwotnych znaczeń. Teraz więc mamy znów do czynienia z plebiscytem, który oczywiście będzie miał wpływ na Polskę lokalną, ale przede wszystkim rozstrzygnie o sile zmiany, jaka dokonała się 15 października. Na marginesie warto odnotować, że kampania samorządowa przy okazji ujawnia najgorsze wady polskiego życia polityczno-medialnego. Doświadczył tego ubiegający się o reelekcję w stolicy prezydent Rafał Trzaskowski. Poddani politycznej poprawności ideolodzy fałszywego postępu wymusili na nim usunięcie klipu, w którym składał on życzenia świąteczne, siedząc przy kuchennym stole obok stojącej i przygotowującej posiłek żony. Taki obrazek jest obecnie uznawany za niewłaściwy, nawet jeśli sami zainteresowani nie widzą w nim nic złego. Najwyraźniej współcześnie mężczyzna nie może składać życzeń, gdy kobieta gotuje, a kobieta nie może lubić gotować, gdy mężczyzna nie stoi przy niej jako pomocnik. Wolność wyboru modelu życia, spędzania czasu, relacji rodzinnych, stylu, podziału ról została zastąpiona przez nowy postępowy schemat oraz "moralność" mediów społecznościowych. Trzaskowski popełnił błąd, ulegając internetowemu szantażowi i usuwając filmik z życzeniami z sieci. Jego zachowanie, które zapewne ma podłoże polityczne i wynika z tego, że nie chce zrażać elektoratu lewicowego, jest symptomem tego, jak wielu aktorów sceny publicznej drży przed opinią samozwańczych stróżów poprawności obyczajów. Doświadczył tego satyryk Krzysztof Daukszewicz, który wprawdzie sparodiował Jarosława Kaczyńskiego, ale uznano, że to tak, jakby sam stał się Kaczyńskim, ponieważ era rozumienia metafor, ironii czy pastiszu właśnie dobiega końca. Prof. Agata Bielik-Robson trafnie nazwała ten problem, stwierdzając, że poprzez uleganie absurdalnym wymogom poprawnościowych radykałów "gang liberalny wykańcza się sam" i oddaje walkowerem walkę o "normalsów" w centrum sceny politycznej. Być może jednak prawdopodobny kandydat na prezydenta Polski musi grać na wszystkich fortepianach. A być może szaleństwo epoki nie doszło jeszcze do ściany. Przemysław Szubartowicz