Łukasz Szpyrka, Interia: W końcu jest pan zawieszony, czy nie? Arkadiusz Urban: - Nie, nie jestem. Sąd koleżeński naszej partii, który zebrał się wkrótce po spotkaniu prezydium zarządu partii uznał, że podjęte uchwały zawieszające nas w prawach członka partii należy uchylić, bo w posiedzeniu prezydium i w głosowaniu brały udział osoby nie będące członkami prezydium. Zwracaliśmy na to uwagę przed głosowaniem, ale nikt nie słuchał. Dlatego też kilkanaście osób nie wzięło udziału w tym głosowaniu. I sąd zgodnie ze stanem faktycznym orzekł, że te uchwały są nieobowiązujące jako niezgodne ze statutem. Kto jest dziś prezesem Porozumienia? Podobno od 2018 prezesa nie macie. - Rzeczywiście w trakcie przeglądania stanu faktycznego w naszej dokumentacji partyjnej - o co wielokrotnie wnosiłem - ujawnił się pewien problem, gdyż prezes partii po raz ostatni był wybierany w 2015 roku. Jego kadencja upłynęła zaś w kwietniu 2018 r. Z naszego statutu wynika, iż jeśli prezes nie pełni funkcji, to sprawuje ją przewodniczący kongresu krajowego. A jest nim dziś Adam Bielan. Sąd koleżeński stwierdził więc obecnie, że skoro prezes nie został ponownie wybrany, to jego kadencja upłynęła, a p.o. prezesa jest właśnie Adam Bielan. I to Bielana uważa pan za prezesa Porozumienia? - Tak. Jestem zaskoczony, ale to rewolucyjne zmiany. Pan, Marcel Klinowski i Kamil Bortniczuk to frakcja Bielana, która nie uznaje przywództwa Gowina? - Nie chciałbym się za nich wypowiadać, ale z tego co wiem, to mamy podobne zdanie w tej sprawie. Można to tak zdefiniować. Za co miał być pan zawieszony? - Z początkiem listopada 2020 r. złożyłem do sądu koleżeńskiego partii wniosek o uchylenie uchwał październikowego zarządu partii jako niezgodnych ze statutem i postanowieniami kongresu. A były to uchwały o fundamentalnym charakterze, rozdymające zarząd ponad ściśle określoną statutowo liczbę członków. Jak by tego było mało członkowie ci byli zgłaszani przez prezesa tuż przed zamknięciem posiedzenia w ostatnim punkcie - w trakcie mało znaczących, tzw. "spraw różnych". Ale tu nastąpiły dodatkowe poważne uchybienia. - Osoby zgłaszane przez prezesa często były nieobecne, ani też nie były pytane o zgodę na kandydowanie. Poza tym, wszystkie głosowania personalne są zawsze przeprowadzane tajnie. Również zgodnie z naszym statutem takie głosowanie powinno być tajne. Mimo wielu sprzeciwów z sali, prezes przeprowadził to głosowanie jawnie. W tej sytuacji złożyłem wniosek do sądu koleżeńskiego o rozstrzygnięcie tej sprawy. Czekaliśmy kilka miesięcy na posiedzenie sądu prosząc w tym czasie o dialog i rozmowę wewnątrz władz partii, by rozwiązać ten problem, ale odzewu nie było. Zbywano nas milczeniem. W końcu po blisko trzech miesiącach sąd koleżeński zebrał się w styczniu i podjął dość oczywiste w świetle statutu decyzje, iż zaskarżone przeze mnie uchwały są nieważne, a zarząd w poszerzonym składzie jest nielegalny. Mówi pan o wydarzeniach z października. - Mówię o październiku 2020, bo była to bezpośrednia praprzyczyna tego, co wydarzyło się teraz. W październiku złożyłem wniosek o cofnięcie tamtych bezprawnych uchwał. Po tym wniosku prezes zawnioskował o wykluczenie z partii prezesa sądu koleżeńskiego. A teraz z kolei zawnioskował o wykluczenie mnie, a do tego jeszcze Adama Bielana i Marcela Klinowskiego. Zamiast rozwiązywać problem, o co apelowaliśmy i prosiliśmy spotkaliśmy się z agresją. Innymi słowy zamiast leczenia choroby zastosowana została metoda: jak masz gorączkę, to stłucz termometr i problem zniknie, bo nie będzie pokazywał temperatury. Czuje się pan zawieszony? - Nie. Mało tego, uważam, że dzisiejsze prezydium w najlepszym przypadku można uznać za poszerzone o gości bez prawa głosu. A jeśli nie, to było to spotkanie towarzyskie. Dlatego ja i wielu innych kolegów z prezydium nie braliśmy udziału w głosowaniu. Nie mogliśmy brać udziału w takim głosowaniu, bo uczestniczyły w nim osoby, które nielegalnie zostały wybrane do prezydium, a niektóre nie były już nawet czynnymi członkami partii. Kto w takim razie nie przestrzegał statutu partii? Jarosław Gowin? - Dokładnie tak uważam. To może on powinien zostać zawieszony? - To smutne, ale w pewnym sensie "sam się zawiesił", nie będąc od 2015 roku wybranym na funkcję prezesa, co dziś potwierdził sąd koleżeński. Niestety nasze wcześniejsze prośby, by uporządkować sprawy formalne w partii, spotykały się z odmową lub milczeniem. Wrzód narastał i właśnie pękł. Kiedy zaczęły się niesnaski w Porozumieniu? - W partii dyskusja wewnętrzna jest normą. Trudno to nazywać niesnaskami, o ile taka wewnętrzna debata się toczy. Ale nie ulega wątpliwości, iż wiosną 2020 r. takiej debaty zabrakło i przeżyliśmy gigantyczny kryzys jako partia i w efekcie zagrożona została stabilność Zjednoczonej Prawicy. Bez wątpienia staliśmy nad przepaścią i wszyscy byli zaskoczeni działaniami prezesa w samym środku kluczowej dla Polski kampanii prezydenckiej. Myślę tu o sprawie związanej z przekładaniem majowych wyborów prezydenckich. Kryzys zakończył się na szczęście pojednaniem i pogodnymi słowami oraz zapowiedzią demokratycznej współpracy w oparciu o reguły statutowe. Później była rekonstrukcja rady ministrów i musieliśmy we wrześniu 2020 r. wybrać dwie osoby do rządu. To wówczas Jarosław Gowin mógł się przekonać, iż wszyscy go poparliśmy, gdyż w tajnym głosowaniu uzyskał jednomyślne poparcia na stanowisko wicepremiera. Drugim kandydatem na ministra został Michał Cieślak. - Gdy drugie głosowanie nie przebiegło po myśli Gowina i prezydium wybrało Michała Cieślaka, bo kandydatem prezesa był Stanisław Bukowiec, to wówczas najwyraźniej odszedł od swoich wcześniejszych zapowiedzi. Już na kolejnym zarządzie partii zwołanym tydzień czy dwa tygodnie później zdecydował o poszerzeniu zarządu i prezydium o osoby sobie bliskie. Wcześniejsze szumne zapowiedzi prezesa o porozumieniu i współpracy zostały brutalnie podeptane. To właśnie wówczas - łamiąc statut - doszło do tego nieszczęsnego rozdymania zarządu, co zostało ostatecznie zakwestionowane w styczniu przez sąd koleżeński, gdyż z demokracją i zasadami wewnętrznymi nie miało to nic wspólnego. Tym bardziej to dziwiło, bo to Jarosław Gowin występował z Platformy Obywatelskiej po przegranych przez siebie wyborach na prezesa PO w 2013 r. potępiając podobne praktyki mające zapewnić wówczas wygraną Donalda Tuska. Wasza postawa to odwet za majowe wybory? - W żadnym wypadku. Przecież w tajnym głosowaniu we wrześniu 2020 r. przed rekonstrukcją rządu Jarosław Gowin uzyskał 100 proc. poparcia. Czyli nawet w warunkach pełnej anonimowości jaka występuje w tajnym głosowaniu nie było z naszej strony sprzeciwu. Wierzyliśmy, iż możemy normalnie współpracować i traktować się poważnie. Myśleliśmy, że ten okres wyborczy i powyborczy mamy zamknięty i zaczynamy z czystą kartą. Szybko okazało się jak bardzo myliliśmy się. A zwłaszcza, gdy po październikowym zarządzie partii, na którym nielegalnie doszło do jego rozdęcia, mogliśmy przeczytać ze strony zwolenników prezesa, iż "to wszystko nie potrwa już długo i cały ten bunt skończy się szybciej niż zaczął", bo "gowinowcy chcą głów" i że nadszedł "czas, żeby zapłonęły stosy". Zamiast porozumienia i dialogu mieliśmy wówczas do czynienia z takim konfrontacyjnym językiem. Mimo to wciąż wierzyliśmy, iż można normalnie współpracować. Jak bardzo się myliliśmy widać to dziś. Nie mogliście się tak po ludzku, normalnie dogadać? - Próbowaliśmy, bo przecież od października dużo czasu minęło. Jednak nic nie docierało. Spotykaliśmy się ze ścianą i zmową milczenia. Jak zachowywał się Gowin? - Ignorował i udawał, że problemu nie ma, że wszystko jest ok. Unikał rozmów, z niektórymi w ogóle nie rozmawiał, a innym mówił, że wszystko jest w porządku i dziwił się, o co nam chodzi. Jesteście jeszcze Porozumieniem, czy to jedno wielkie nieporozumienie? - Mam nadzieję, że dojdziemy do porozumienia. Ale jak, to się okaże. Rozmawiał Łukasz Szpyrka