Kilka dni temu Jolanta Janus na swoim Facebooku pisze: "Moja Kochana 14-osobowa rodzina Konstantego i Tatiany opuściła dzisiaj Polskę. Wracają do zrujnowanej Buczy odbudować dom. Gorycz mnie zalewa". To ona ściągnęła do Polski rodzinę Konstantina. To ona opowiada nam dziś, dlaczego Antoniukowie zdecydowali się na powrót z dziećmi do ogarniętej wojną ojczyzny. Uchodźcy niebezpośrednio z Ukrainy Los Antoniuków Interia opisywała miesiąc temu. Ich dom został w Buczy. Oni najpierw ukrywali się w piwnicy, a później uciekli przed ostrzałem. Do Polski przyjechali przez Mołdawię i Rumunię, co okazało się problemem. Bo według ówczesnych przepisów status uchodźcy mogli otrzymać tylko ci, którzy przybyli bezpośrednio z Ukrainy. A kto statusu uchodźcy nie miał, nie mógł liczyć na żadne finansowe środki. Czytaj więcej: Migracyjny szlak do Polski. Jedno słowo pozbawia uchodźców przywilejów Nieprecyzyjne przepisy ustawy pomocowej sprawiły, że właściciel pensjonatu Pocieszna Woda w Rabce-Zdroju poprosił ich o opuszczenie pokoi. Przepisy ustawy zmieniono, a Tatiana, Konstantin i ich dzieci, dzięki interwencji burmistrza, znaleźli schronienie w domu wypoczynkowym Światowid w tej samej miejscowości. Ale kiedy Rosjanie opuścili Buczę, 14-osobowa rodzina od razu zdecydowała, że wraca do ojczyzny. Górę wzięła tęsknota za krajem. - Za każdym razem kiedy mówili o swoim domu, mieli łzy w oczach. Kiedyś siedzieliśmy przy kolacji, Konstanty pokazywał mi zdjęcia domu w telefonie. Dzieci, widząc je, momentalnie się rozpłakały. Tu mieli o niebo lepsze warunki, tu mieli pomoc ludzi dobrej woli. Ale wybrali trud i niepewność, byle tylko być bliżej swojego domu. Tęsknota silniejsza niż strach. Chyba ciężko to zrozumieć komuś, kto w tej sytuacji się nie znalazł - mówi Jolanta Janus. Dom w Buczy cudem ocalały Antoniukowie najpierw musieli jednak ustalić czy mają dokąd wrócić. - Już z Polski pytaliśmy sąsiadów co z naszym domem. Wiedzieliśmy, że nasza okolica jest zbombardowana i spalona. Pierwsze informacje były takie, że nasz dom zrównano z ziemią. Ale kiedy Rosjanie wyszli z Buczy i ludzie zaczęli wracać, to okazało się, że dookoła nie ma ani jednego całego domu, ale nasz stoi - opowiada dziś Interii Konstantin Antoniuk. Przesyła zdjęcia i filmy, na których prawie każdy budynek posiada wyraźne ślady wojny. Stojąca 50 metrów od ich zabudowań szkoła jest niemal doszczętnie zburzona. Domy sąsiadów straszą dziurami. - A u nas cud. Dom jest naruszony, ale do odbudowania. W Buczy mocno strzelali, więc tu coś popękało, tam odpadło. Eksplozje wybiły szyby, powyrywały framugi, drzwi wszystkie trzeba wymieniać. W środku niewiele zostało, sprzęty trzeba będzie kupić. Ale da się nasz dom odbudować, to jest najważniejsze - opowiada Konstantin. - To bardzo dzielna i silna rodzina. Tak jak cały naród ukraiński. Nie przyjechali tu po benefity i żeby znaleźć lepsze życie. Za wszelką cenę chcieli wracać. Jeszcze tego samego dnia kiedy wyjechali, napisali, że już przekroczyli granicę i są we Lwowie. Zorganizowałam im tam nocleg, ale nie chcieli się zatrzymywać. Jak najszybciej chcieli być u siebie - mówi pani Jolanta. Drugie dno. "System nie bardzo chciał ich zatrzymać" Ale Jolanta Janus wskazuje jeszcze jeden powód, dla którego jej zdaniem Antoniukowie podjęli taką, a nie inną decyzję. - Zabrakło wypracowanych działań systemowych. Nawet kiedy już zmieniono ustawę i mimo, że nie przyjechali bezpośrednio z Ukrainy, ale przez Mołdawię, dostali pesel, to poza nim nie otrzymali nic więcej. Na 300 plus mieli podobno czekać dwa miesiące, 500 plus okazało się, że im się nie należy, bo siedmioro dzieci nie jest biologicznie ich, tylko są w pieczy zastępczej. Lokalne władze robiły, co mogły, burmistrz Rabki-Zdroju pomógł z mieszkaniem. Ale system nie zadziałał - mówi pani Jolanta. Pomogli ludzie dobrej woli. Ale Antoniukowie nie chcieli tej dobroci nadużywać. - Nas było bardzo dużo. Wiemy, że dla takiej liczby osób ciężko znaleźć miejsce do życia, pracę, jedzenie. Było mi niezręcznie być takim ciężarem - tłumaczy Konstantin. Chociaż podkreśla, że nikt im niczego nie wypominał. Jolanta Janus dodaje: - Mam jeszcze pod opieką czterech niepełnosprawnych z Kijowa. Tu znowu odczuwamy pomoc darczyńców, ale i brak energicznych działań ze strony urzędników. Bucza: Bez wody, prądu i gazu, ale u siebie Kiedy pytam Konstantina jak jest im w Ukrainie po powrocie, bez wahania odpowiada, że dobrze. - Wojna trwa, ale w tej części Ukrainy jest teraz spokojnie w porównaniu z tym co było jak uciekaliśmy. Wszyscy wiedzą, co Rosjanie zrobili w Buczy. Gdybyśmy nie uciekli, to samo mogłoby się stać z nami... - urywa Konstantin. - Ale dziś Ukraińcy wygonili Rosjan. I wierzymy, że oni już tu nie wrócą - dodaje. W Buczy niemal każda ulica nosi ślady wojny. Nie ma prądu, gazu czy wody. Żonę i dzieci Konstantin zostawił u swojej siostry w Zaleszczykach w obwodzie tarnopolskim. Mają tam być do końca wojny. A on będzie remontował dom w Buczy. - Ktoś musi odbudować Ukrainę. Ten miesiąc, który byliśmy w Polsce, będziemy zawsze pamiętać. Bardzo dziękujemy wszystkim Polakom, którzy nam pomagali. Przyjechaliśmy do Polski przerażeni tą wojną. Spadającymi na nas rakietami, bombami. Trafiliśmy do Rabki-Zdroju. Rabka to uzdrowisko dla dzieci, ale w naszym przypadku, także i dla dorosłych. Polska uleczyła nasze serca, nasze rany. Wracamy do Ukrainy zdrowi - mówi Konstantin Antoniuk. - Jak składaliśmy sobie życzenia w Wielką Sobotę, Konstanty powiedział, że Polacy zostaną na zawsze w ich sercach i czują wobec nas wielką wdzięczność. Ale druga połowa serca została tam. I oni muszą wrócić do Buczy za wszelką cenę - mówi Jolanta Janus. "Żeby do zimy dzieci mogły wrócić do siebie" Póki co koszty odbudowy znacząco przerastają możliwości finansowe rodziny. - Dużych środków nie mamy, ale mamy wiarę, że powoli sobie to odbudujemy. U nas się mówi, że ściany domu dają siłę. My tu na miejscu, chociaż wojna trwa, czujemy się najszczęśliwsi. I bezpieczni. Widok tych murów daje nam tę moc. Na razie mamy pieniądze na dwie pary drzwi? Nie szkodzi. To wstawimy tylko dwie. Potem zrobimy kolejne. Tak po trochu będziemy robić - opowiada Konstantin. Rodzina ma marzenie, żeby wyremontować dom do zimy. - Żeby dzieci mogły wrócić do Buczy, bo szkołę też odbudowują i od nowego roku lekcje mają ruszyć. Nie wszyscy rozumieją, dlaczego to robimy. Z naszego sąsiedztwa z Polski wróciliśmy tylko my. Ale nie umieliśmy inaczej - mówi Konstantin Antoniuk. Dla rodziny Antoniuków powrót do Ukrainy zbiegł się z jeszcze jednym ważnym wydarzeniem. We wtorek rano Liza, najstarsza córka Tatiany i Konstantina, która do Polski przyjechała w zaawansowanej ciąży, urodziła w Zaleszczykach syna. - Dziadkiem zostałem - podkreśla z dumą Konstantin. - To też skrzydeł dodaje. Że ten mały człowiek jednak urodził się tu, w Ukrainie. *** We wtorek funkcjonariusze Straży Granicznej odprawili z Ukrainy do Polski 25 tys. podróżnych. Tego samego dnia granicę w drugą stronę przekroczyło 18,8 tys. osób, a od początku wojny - 756 tys. Jolanta Janus: - Wojna w Ukraińcach wywołała wielką traumę, ale jeszcze bardziej związała ich z ojczyzną. Poznałam taką młodą Ukrainkę, od kilku lat w Polsce, przyjechała zaraz po ukończeniu szkoły podstawowej, tu skończyła technikum, tu studiuje zaocznie i pracuje. Powiedziała mi jakiś czas temu: "Ja przyjechałam do Polski z myślą o tym, żeby tu zostać na zawsze, ale teraz jestem pewna tego, że nie zostanę. Wracam do mojego kraju. Chcę wrócić i go odbudować". Dokładnie tak jak Konstantin i jego rodzina. Jeśli ktoś chciałby pomóc Konstantinowi, Tatianie i ich dzieciom w odbudowie ich domu, prosimy o kontakt z Jolantą Janus: lenaker93@o2.pl Irmina Brachacz