- Poszedłem do lekarki z wcześniej zrobionymi dość obszernymi badaniami krwi. Poprosiłem o to, żeby przeanalizowała moje wyniki, bo kilka tych parametrów miałem nieco podwyższonych lub obniżonych. Na wstępie usłyszałem, że jak się "przychodzi do lekarza to lekarz bada i mówi, czy jesteśmy zdrowi, a nie robimy sobie sami wyniki krwi" - opowiada Krystian z Warszawy. Do internistki poszedł na prywatną wizytę po radę. Usłyszał coś innego. - Lekarka mnie zbadała i zaczęła krytykować moją wagę - powiedziałem, że ważę 100 kg przy 183 cm wzrostu. Usłyszałem, że jestem "gruby", "okropnie gruby", "źle to wygląda" i "tak być nie może". Gdy powiedziałem jej, że jestem świadomy i chodzę na siłownię, trzymam delikatną dietę, jeżdżę rowerem, to powiedziała, że "chodzenie noga za nogą to nie są ćwiczenia" - dodaje. Fatfobia, czyli niechęć wobec osób z otyłością czy fatshaming, czyli zawstydzanie takich osób, to zjawiska nadal zbyt mocno obecne w różnych przestrzeniach codziennego życia. Niestety także tam, gdzie powinniśmy móc czuć się komfortowo i bezpiecznie, jak choćby podczas wizyt u lekarzy. Lekarka nie potrafiła wytłumaczyć Krystianowi, z czego wynikają niepokojące parametry przy badaniach krwi. Dostał skierowania na kolejne, płatne badania krwi, polecono mu zrobić EKG i USG wątroby. Dostał też skierowanie do endokrynologa, bo, jak usłyszał, "przy takiej wadze i takich ogromnych piersiach na pewno ma ginekomastię". - Oczekiwałem, że lekarka usiądzie ze mną, powie co i jak, z czego wynikają takie a nie inne wyniki badań, a w zamian za to dostałem listę skierowań i głupie odzywki na temat wagi - przyznaje rozczarowany mężczyzna. "Chodziłam wkurzona przez cały tydzień" Historii takich jak ta Krystiana jest mnóstwo. Brak delikatności, a może po prostu empatii podczas wizyt lekarskich może przełożyć się mocno na dobrostan czy zdrowie psychiczne pacjentek i pacjentów, o czym niektórzy zdają się wcale nie myśleć. - Jedna rzecz to wpływ na samopoczucie i psychikę, który może objawić się złością czy smutkiem, ale też trwałymi zaburzeniami obrazu ciała, a drugie to rezygnacja z dalszego korzystania z ochrony zdrowia czy omijanie ważnych badań z powodu stresu czy strachu przed kolejnym upokorzeniem - opowiada Natalia Skoczylas, prawniczka, działaczka, współprowadząca podcast "Vingardium Grubiosa". - Jak czasem czytam o tym, co się odwala u lekarzy, to aż strach potem gdzieś iść - mówi Paulina z Sopotu. Przyznaje, że przy każdej wizycie lekarskiej słyszy drobną radę o treści "przyda się schudnąć". - Jakbym przypadkiem nie miała lustra w domu, wagi i problemu z kupowaniem ubrań. Odpowiadam wtedy, że wiem i że jestem w tej kwestii pod opieką endokrynologa. To zamyka temat - dodaje. To jednak nie wszystko. Kiedyś podczas USG ginekologicznego lekarka powtarzała Paulinie, jakie to trudne badanie do wykonania przez jej wagę. - Później na kolejnej wizycie inna ginekolożka stwierdziła, że mam po prostu jednego jajnika inaczej ułożonego i "schowanego". Trafiła mi się więc jedna lekarka, która swoją nieudolność zwaliła na moją wagę. Może jej ulżyło, tymczasem ja chodziłam potem wkurzona przez cały tydzień - opowiada. "Musi mieć trochę ciałka" Gosia miesiąc temu usłyszała od lekarza medycyny pracy w jednej z prywatnych warszawskich przychodni, że przy tak dużym biuście "musi mieć trochę ciałka". Lekarz zaczął się jej narzucać, wypytywać, czy mieszka sama. Złożyła na niego skargę. Maja kilka lat temu dowiedziała się w gabinecie, że jest "prawie gruba". Lekarz ocenił to bez wykonania żadnych badań. Następnie wygłosił przed młodą dziewczyną monolog - jako pracodawca nie zatrudniłby grubej osoby, gdyż grubi są leniwi i skoro nie potrafią o siebie zadbać, to tym bardziej nie ogarną pracy. Polecił pacjentce porównanie swojego wyglądu z sylwetką pracującej w rejestracji kobiety o filigranowej figurze. Maja nie czuła się "prawie gruba", ale poczuła presję - finalnie zaczęła dużo chodzić na stepperze i szukać dla siebie diet. Zawstydzanie przez lekarzy i lekarki działa też w drugą stronę przyjętych standardów wyglądu. - Nie przeszkadza panu, że pan taki chudy i bez mięśni? - usłyszał kiedyś od swojego lekarza Łukasz. "Puszysty to może być króliczek" - Problematyczne w kontekście fatfobii jest to, że lekarze bardzo często mówią, że powinnam schudnąć, ale nie kierują do dietetyka, nie dają bardziej konkretnych rad niż mniej jeść. Myślą, że to jest takie proste - mówi Emilia Bartkowska-Młynek, członkini partii Razem, współorganizatorka Olsztyńskiego Marszu Równości. Jak dodaje, w Polsce brakuje systemowego leczenia otyłości. - Często zapomina się, że gruba osoba może mieć zaburzenia odżywiania - twierdzi. Bartkowska-Młynek również ma nieprzyjemne wspomnienia z wizyt u lekarza. Tuż po swojej osiemnastce poszła do internisty ze zwykłym przeziębieniem. - Powiedział mi prosto w twarz, że jestem przeziębiona, ponieważ jestem gruba. Gdy powiedziałam o tym ojcu, na następną wizytę kontrolną poszedł ze mną. Wtedy internista już nic nie skomentował - wspomina. Sama używa "gruba", podkreślając, że to słowo powinno mieć neutralne konotacje. - Przestawiłam sobie w głowie język, nie mówię o sobie, że jestem puszysta, bo bardzo mnie to irytuje. Puszysty to może być króliczek - opowiada. I podkreśla: - Mówię, że jestem gruba. To słowo należy odczarować, powinno być neutralne, a nie obraźliwe. Raport o skali problemu Jak duża jest skala problemu fatfobii i fatshamingu w gabinetach lekarskich? - Nikt nie zbiera takich danych! Na pewno są jakieś sprawy, wiem o mediacjach medycznych wokół fatfobicznych komentarzy czy bezpośrednich skargach w prywatnych placówkach ochrony zdrowia. Pojawiają się pojedyncze głosy czy teksty, bez żadnych pomiarów zjawiska - opowiada Natalia Skoczylas. Razem z Urszulą Chowaniec pracuje właśnie nad raportem dotyczącym doświadczeń nierównego traktowania osób z otyłością w sytuacjach medycznych. Jakiś czas temu opublikowały w sieci ankietę, w której można było podzielić się historiami na ten temat. Przez pierwsze 24 godziny od założenia ankiety działaczki dostały 700 odpowiedzi. W ciągu kilku kolejnych miesięcy doszło drugie prawie tyle historii. - Nie wszystkie osoby decydowały się pisać w formularzu, wolały opowiedzieć nam osobiście. Te historie nie będą uwzględnione w raporcie, chociaż są równie ważne. Podejrzewam, że z większymi mocami przerobowymi dotarłybyśmy do znacznie większej liczby osób. Cieszę się, że częściowe wyniki udało nam się przedstawić wiceministrowi zdrowia i nie mogę się doczekać publicznego podzielenia się wynikami, które planujemy na wrzesień - dodaje Skoczylas. Anna Nicz anna.nicz@firma.interia.pl