Żer na ludzkim nieszczęściu Bez zbytniej przesady można stwierdzić, że handel żywym towarem jest procederem starym jak świat. Zjawisko to istnieje od tysięcy lat, jednak "zeszło do podziemia" wraz ze zniesieniem niewolnictwa i pozostaje tam do dzisiaj. Nic zatem dziwnego, że handel ludźmi, uznawany jest za współczesną wersję niewolnictwa. Może dotknąć każdego z nas, niezależnie od wieku i płci. Najczęściej spotyka jednak ludzi biednych, którzy w swoistym akcie rozpaczy, gotowi są podjąć ogromne ryzyko. Na ogół osoby takie trafiają w ręce handlarzy zwabione chęcią łatwego zysku. Dają się podejść swoim oprawcom podczas "niewinnych" rozmów na internetowych czatach bądź poprzez tajemniczo brzmiące ogłoszenia w prasie. Dość szybko okazuje się, że obiecywane przez handlarzy "złote góry" są w rzeczywistości piekłem na ziemi. Młode kobiety zasilają szeregi agencji towarzyskich, gdzie są siłą zmuszane do prostytucji, tracą szacunek do samych siebie. Inni trafiają do obozów pracy, gdzie pod groźbą użycia przemocy harują ponad swoje siły. Co gorsza całkowicie zniewoleni, bez szansy na ucieczkę, godzą się ze swoim tragicznym losem i nie szukają wsparcia na zewnątrz. Ich położenie dodatkowo komplikują rozmaite zobowiązania finansowe wobec handlarzy, które nakręcają spiralę absurdalnie wysokich żądań finansowych z ich strony. Na niekorzyść ofiar działa również słaba znajomość miejscowego języka (ofiary wywożone są na ogół daleko od kraju ojczystego) oraz totalna dezorientacja w terenie. Taki los spotkał Polaków we Włoszech, którzy padli ofiarą polskiego gangu, który rzekomo trudnił się załatwianiem legalnego zatrudnienia za granicą. Tymczasem "dochodziło tam do zgwałceń, zmuszania do prostytucji oraz maltretowania metalowymi prętami na oczach innych pracowników" - wyznaje były Komendant Główny Policji Marek Bieńkowski. Część Polaków nie wytrzymało psychicznie takiego traktowania i popełniło samobójstwo. Sprzedam nerkę od zaraz Początki wielkiego przemysłu transplantacyjnego sięgają lat 70-tych, kiedy opracowano pierwsze leki pozwalające kontrolować odrzucanie przeszczepów. Od tego czasu ludzie majętni uzależnieni od ciągłych dializ, desperacko szukają dla siebie ratunku. "Na najczarniejszym z czarnych rynków" najwięcej zarabiają maklerzy. Za wielką opłatą starają się dobrać pacjentowi odpowiedniego dawcę, organizują transport i załatwiają chirurga do przeprowadzenia operacji. Ceny są różne. W Indiach, Pakistanie, Turcji czy Egipcie płaci się do 16 tys. dolarów, w Niemczech czy RPA - około 130 tys. Najdroższym krajem w handlu organami ludzkimi są Stany Zjednoczone, gdzie opłaty medyczne i opłaty dla "koordynatora przeszczepów" mogą przekraczać 160 tys. dolarów. Handel narządami szczególnie dobrze zaadoptował się w krajach ubogich, gdzie ludzie nazbyt często zmuszeni są podejmować dramatyczną decyzję o sprzedaży własnych organów. Od lat za "rezerwuar nerek" i "wielki bazar organów" uchodzą Indie. Rynek indyjski wyjątkowo mocno stymuluje rozwój handlu narządami. Wynika to z mało skutecznych prawnych regulacji medycznych, atmosfery tzw. "swobodnej etyki medycznej" i ogromnego potencjału ludnościowego tego azjatyckiego giganta. Sprzedaż nerki staje się dla wielu hinduskich rodzin sprawą życia i śmierci, jedyną szansą na wydobycie się z przeraźliwej biedy. Trudno się dziwić skoro żyje tam niemal połowa głodującej ludności świata. Na popularność tego typu zabiegów wpływa też rosnąca skuteczność wykonywanych zabiegów, (wynika to z dokonującego się nieustannie postępu w nauce i technologii medycznej), co stanowi silną zachętę dla potencjalnego klienta. Gwarancja skuteczności to dla niego bowiem kwestia pierwszorzędna. Handel organami ma jednak znacznie szerszy zasięg niż mogłoby się wydawać. Tego rodzaju przestępstwa zdarzają się zarówno u naszych południowych sąsiadów - w Czechach, jak i w bardziej ezgotycznych rejonach naszego globu np. na Filipinach. W zeszłym roku czeską opinię publiczną zbulwersowała sprawa 6 pracowników służby zdrowia z Brna, którzy zostali oskarżeni o nielegalną sprzedaż ludzkich organów do kliniki w Holandii. Tymczasem filipińskie władze, bezbronne wobec skali zjawiska w ich kraju, zdecydowały się na krok ostateczny - w maju b.r. wprowadziły całkowity zakaz przeszczepiania cudzoziemcom organów pobranych od Filipińczyków. "Ma to zapobiec przeistaczaniu się kraju w azjatycki ośrodek czarnorynkowego handlu nerkami i innymi narządami pobieranymi od biedaków - poinformował filipiński sekretarz ds. Zdrowia Francisco Duque. Nie da się ukryć, że nerki stały się towarem luksusowym, na który jest ogromny popyt. Szacunkowe dane wskazują, że zapotrzebowanie na przeszczepy na jeden milion ludności wynosi dla nerek od 60 do 80, dla wątroby od 12 do 16, a dla serca około 10. Obecnie tylko w samej Wielkiej Brytanii na niewydolność nerek cierpi 19.500 pacjentów, z czego przynajmniej 5 tysięcy nadaje się do natychmiastowego przeszczepu. W USA oczekujących na przeszczep jest jeszcze więcej, ponad 80 tys. osób. Według statystyk każdego dnia umiera tam (nie doczekawszy przeszczepu) 17 osób. Także w Polsce liczba zabiegów jest niewystarczająca. Na długiej liście oczekujących znajduje się blisko 2 tysięce osób - średni czas oczekiwania to przynajniej 2 lata. Szlak tranzytowy przez Polskę Co roku kilka tysięcy kobiet i młodych chłopców trafia do domow publicznych, salonów masażu i nocnych klubów na Zachodzie. "Zjawisko to przybrało charakter przestępczości zorganizowanej, która działa na podobnych zasadach, co handel bronią" - twierdzi Radhika Coomeraswama, specjalna sprawozdawczyni ONZ, autorka "Raportu o handlu kobietami i wymuszonej prostytucji". Przez Polskę wiedzie ważny europejski szlak przerzutowy ludzi na Zachód z prostej przyczyny - nasza policja nie radzi sobie w walce ze zorganizowanymi gangami handlarzy żywym towarem. Według Biura Narodów Zjednoczonych ds. Narkotyków i Przestępczości (UNDOC) z Polski, do Polski lub przez Polskę co roku przewożonych jest około 15 tysięcy niewolników. Zdaniem Departamentu Stanu USA, Polska "jest na samym szczycie krajów trudniących się tym procederem". Ze względu na swe położenie między Europą Zachodnią i Wschodnią staliśmy się dla handlarzy ludźmi ważnym punktem przerzutowym. Szacuje się, że blisko 30 proc. prostytutek w Polsce to cudzoziemki, a 60 proc. z nich to ofiary handlu ludźmi. Najwięcej pochodzi z Ukrainy, Białorusi, Bułgarii i Mołdawii. Choć oficjalne dane temu przeczą, zjawisko przybiera u nas niepokojące rozmiary. Politycy robią jednak dobrą minę do złej gry. Według Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji w okresie 1995-2006 ofiar handlu żywym towarem było zaledwie 1834! Skąd ta rozbieżność? Ofiary nie wiedzą, gdzie szukać pomocy, a nawet jeśli już trafią na policję czy do prokuratury, to i tak nie mają co liczyć na wsparcie. Sprawy toczą się bardzo powoli, aż w końcu są umarzane. Fundacja "La Strada" (Fundacja Przeciwko Handlowi Ludźmi i Niewolnictwu) przeanalizowała 108 przypadków z ostatnich 10 lat i doszła do szokujących wniosków. Okazało się bowiem, że tylko w jednym przypadku śledczy powołali biegłego. Co więcej, żadna z pokrzywdzonych kobiet nie była przesłuchiwana w obecności psychologa. Nie mniej emocji budzi transpantologiczne podziemie w Polsce. "30-letni mężczyzna, bez nałogów, tatuaży, oddający honorowo krew sprzeda nerkę z powodów finansowych. Pilne!" - podobnie brzmiących ogłoszeń nie brakuje w Internecie. Handel ludzkimi organami w sieci przybiera na sile. Zresztą polscy lekarze mówią otwarcie o licznych propozycjach w tym względzie, z jakimi spotykają się w swej pracy. Prof. Piotr Kaliciński z Kliniki Chirurgii Dziecięcej i Transplantacji Narządów w Warszawie odpowiada zawsze tak samo na podobne sugestie: "W Polsce nie ma takiej możliwości i jest to niezgodne z polskim prawem". Specjaliści przestrzegają naiwnie myślących Polaków - przeszczep to nie są żarty! Zanim do niego dojdzie trzeba przejść szereg specjalistyczny badań, które muszą wykluczyć możliwość powikłań, a nawet śmierci. "Wieloetapowy proces kwalifikacji obejmuje zarówno ocenę medyczną, jak i psychologiczną. Cała procedura trwa kilka miesięcy" - wyjaśnia prof. Kaliciński. Każde, nawet najmniejsze odstępstwo od rygorystycznych procedur, może się okazać tragiczne w skutkach. Dlatego specjaliści powątpiewają w możliwość przeprowadzenia udanego przeszczepu w pośpiechu lub poza wyspecjalizowanymi ośrodkami. Zapewniają też, że nie ma szans, aby dokonać takiej operacji pokątnie w którejś z polskich klinik. "Z całą odpowiedzialnością mogę stwierdzić, że nasi lekarze nie dokonują nielegalnych przeszczepów. Do tego potrzebny jest odpowiedni sprzęt i sztab specjalistów, a brudnych interesów nie robi się grupowo" - stanowczo ucina wszelkie spekulacje prof. Wojciech Rowinski, krajowy konsultant ds. Transplantologii. Dodaje przy tym, że każdy przeszczep w Polsce jest ściśle monitorowany, a kliniki pozostają pod ścisłym nadzorem ministra zdrowia (każdą tego typu operację rejestruje też Centrum Organizacyjno-Koordynacyjne ds. Transplantacji "Poltransplant". Pobieranie narządów od żywych dawców jest w Polsce obłożone wieloma restrykcjami prawnymi. Ustawa transplantacyjna z lipca 2005 roku dopuszcza jedynie przeszczepy rodzinne oraz między osobami, które łączy szczególna zażyłość. Aby wyeliminować nadużycia, każdy taki przypadek bada Komisja Bioetyczna, a zgodę wydaje sąd. Za handel narządami grozi kara pozbawienia wolności do lat trzech. Rok więzienia bądź wysoka grzywna grozi każdemu, kto zdecyduje się zamieścić ogłoszenie o odpłatnym zbyciu lub nabyciu narządów. Coraz częściej na forum międzynarodowym padają głosy domagające się wprowadzenia legalizacji komercyjnych przeszczepów, które ukróciłyby handel na czarno. Póki co lekarze są wobec niej bardzo sceptyczni. Tomasz Kurkowski