Mąka pszenna, cukier, mleko 2,8 proc., olej słonecznikowy, udziec wieprzowy, pierś z kurczaka, jaja i ziemniaki - to produkty, które zostały objęte limitem cen na Węgrzech. Ma on obowiązywać w kraju do końca kwietnia przyszłego roku. W związku z tym, że co jakiś czas brakuje ich na sklepowych półkach, niektóre placówki wprowadziły limity na ich sprzedaż: litr mleka, kilogram ziemniaków czy jedno pudełko jaj (10 sztuk) na osobę. - Takie ograniczenia widziałem już w wielu sieciach. Dotyczą tych ośmiu produktów, które mają gwarantowane ceny. Z ich brakiem Węgrzy borykają się od dłuższego czasu, teraz zrobiło się o tym głośno być może ze względu na nadchodzące święta - mówi w rozmowie z Interią Dominik Héjj, doktor politologii, analityk Instytutu Europy Środkowej i dziennikarz "Dziennika Gazety Prawnej". Kryzys na Węgrzech. W sklepach brakuje produktów Ekspert wskazuje, że podobnie sytuacja wyglądała w kwestii cen paliw. Kiedy zabrakło ich na stacjach, ludzie zaczęli się obawiać, że obiecane przez rząd gwarantowane ceny nie zostaną utrzymane. Faktycznie tak się stało. - Teraz, kiedy na półkach sklepowych brakuje podstawowych produktów, to znów rośnie obawa, że nie da się utrzymać ich cen - mówi dr Héjj. Niepokój obywateli doprowadził do tego, że zaczęli kupować więcej, niż potrzebują, bo mieli poczucie, że dzieje się coś złego. Bali się, że sytuacja na rynku się zmieni i tanich produktów zabraknie. - W takiej sytuacji łatwo wywołać panikę na rynku. Pozostałe artykuły są bardzo drogie, nie mają gwarantowanych cen, a inflacja w kraju wynosi obecnie 43,9 proc. - mówi ekspert. Dr Héjj wspomina analogiczną sytuację z brakiem cukru, która w tym roku miała miejsce w Polsce. - Na Węgrzech jest podobnie, tylko w większej skali. W części miejsc te produkty są, w innych brakuje ich cały czas - tłumaczy politolog. Mąka, cukier i jaja z Polski W kryzysie na Węgrzech pojawia się też wątek Polski. Na internetowych grupach zrzeszających Polaków mieszkających w kraju rządzonym przez Viktora Orbana, pojawiają się prośby o przywiezienie z ojczyny konkretnych artykułów spożywczych. W poprzednich latach takie treści dotyczyły głównie typowo polskich produktów czy dań, takich jak pierogi. Teraz mieszkający za granicą Polacy pytają, czy ktoś, jadąc z kraju, mógłby przywieźć im mąkę czy cukier. - Nie wiem, jaka jest skala tego zjawiska, ale takie pytania faktycznie się pojawiają - mówi dr Héjj. Węgierski rząd obwinia sankcje nałożone na Rosję Regulowane ceny paliw i żywności zostały wprowadzone na mocy stanu zagrożenia, który obowiązywał w związku z pandemią koronawirusa. Było tak do 30 maja bieżącego roku. 24 maja wprowadzono drugi stan zagrożenia w związku z wojną w krajach sąsiednich i obecne przedłużenia są już na jego mocy. - To jest osobista decyzja premiera, który pisze rozporządzenie i wplata tam wątek cen - mówi dr Héjj. Dodaje, że na Węgrzech istnieje tylko jedna narracja dotycząca trudnej sytuacji ekonomicznej: za wszystko odpowiadają unijne sankcje nakładane na Rosję. - Nie ma żadnej głębszej refleksji, że przyczyna może być inne - dodaje. W grudniu po raz pierwszy do świadomości Węgrów przebił się inny przekaz. Szef banku centralnego György Matolcsy stwierdził, że węgierska gospodarka jest na skraju kryzysu. - Skrytykował węgierską politykę gospodarczą, powiedział, że powrót do socjalizmu nie jest rozwiązaniem problemów. Mówił też o dużej centralizacji rolnictwa i tragicznych skutkach największej od lat suszy na Węgrzech - wymienia politolog. Dodaje: - Do czasu tego wystąpienia nie słyszałem, by ktoś otwarcie mówił o tych przyczynach. Rząd bez planu na wyjście z kryzysu Wysoka inflacja, rosnące koszty życia, braki podstawowych produktów w sklepach - wszystko to ma bardzo negatywne skutki na nastroje społeczne. - Większość Węgrów mówi, że te koszty życia ich przerastają - przyznaje politolog. Czy długotrwały kryzys w kraju może doprowadzić do protestów? Takiego scenariusz nie można wykluczyć. - Jedną z rzeczy, która wyprowadza ludzi na ulice na Węgrzech, jest kryzys gospodarczy - ocenia dr Héjj. Jego zdaniem, jeżeli propaganda nie będzie w stanie zagwarantować odpowiedniej narracji i runie mit, że za sytuację kraju odpowiada wojna, a obywatele zaczną tracić pieniądze i społeczeństwo zubożeje, to młodzi mogą zacząć protestować. - Protesty na Węgrzech nigdy nie mają jednak takiej skali jak w Polsce - dodaje. Zdaniem politologa stabilność władzy w kraju jest zapewniona, choć pomysłów na poradzenie sobie z kryzysem nie ma. - To jest niezwykłe, że rząd nie ma żadnego planu. Myślę, że władza liczy na to, że wojna się skończy i to natychmiast doprowadzi do spadku cen - mówi Héjj. Przyznaje, że duże nadzieje pokładane są też w pieniądzach z KPO, które miałyby uratować sytuację w kraju.