Simonetta Ferrero urodziła się 2 kwietnia 1945 r. w Casale Monferrato. To niewielka miejscowość leżąca na północno-zachodnim krańcu Włoch w regionie Piemont. Dziewczyna pochodziła z zamożnej i bardzo religijnej rodziny, z którą przeprowadziła się do Mediolanu. Miała ciemne oczy oraz gęste czarne włosy, które kończyły się na wysokości uszu. Była osobą bardzo cichą, spokojną, religijną, stroniącą od zabaw i poświęcającą się pracy w wolontariacie. Studiowała politologię na Katolickim Uniwersytecie Najświętszego Serca w Mediolanie. Od czasów studenckich jako wolontariuszka udzielała się w Czerwonym Krzyżu. Pracowała tam trzy razy w tygodniu, głównie jako pomoc medyczna. Opiekowała się ludźmi chorymi i potrzebującymi. Pomimo ukończenia nauki i rozpoczęcia pracy, nadal mieszkała w domu razem z rodzicami i siostrami. Zaginięcie dziewczyny W lipcu 1971 r. rodzina Ferrero szykowała się do wakacyjnego wyjazdu. Wieczorem mieli razem polecieć na Korsykę, gdzie planowali spędzić dwa tygodnie. Simonetta była bardzo podekscytowana czekającym ją wyjazdem. Wcześniej miała jeszcze załatwić kilka drobnych rzeczy. W pierwszej kolejności udała się do pobliskiego kantoru, aby wymienić walutę. Później poszła do księgarni, aby kupić słownik włosko-francuski. Była tam o 10:37, co potwierdza zachowany przez nią paragon. Następnie udała się na via Carducci do perfumerii. Tutaj Simonetta była widziana po raz ostatni. Do domu miała wrócić ok. 13. Nigdy tam jednak nie dotarła. Dziewczyna była bardzo punktualna, dlatego jej spóźnienie zaniepokoiło rodziców. Na początku jej najbliżsi myśleli, że być może córka spotkała po drodze kogoś znajomego i pochłonęła ją rozmowa. Jednak kiedy do wieczora nie pojawiła się w domu, rodzice zawiadomili policję. Odkrycie na uniwersytecie W poniedziałek 26 lipca o godzinie 9 próg Katolickiego Uniwersytetu Najświętszego Serca przekroczył Mario Toso. Wówczas był młodym 21-letnim klerykiem pochodzącym z Mogliano Veneto niedaleko Wenecji. Po latach pięcia się w kościelnej hierarchii Toso zostanie najpierw wykładowcą Papieskiego Uniwersytetu Salezjańskiego, potem dziekanem, a na końcu rektorem. W 2009 r. przyjmie sakrę biskupią z rąk kardynała Tarcisio Bertone, a w 2015 r. papież Franciszek mianuje go ordynariuszem diecezji Faenza-Modigliana. Jednak przekraczając 26 lipca 1971 r. próg uniwersytetu, młody Toso nie mógł spodziewać się, jakiego odkrycia dokona. Wszedł przez drzwi Gemelli, minął drugi wewnętrzny dzieciniec i skierował się do sekretariatu znajdującego się w bloku G. Kiedy szedł po schodach, usłyszał lejącą się w damskiej toalecie wodę. Zaskoczyło go to, bo odgłos wody był bardzo intensywny. Dodatkowo był środek wakacji, a na uniwersytecie nie było zbyt wielu studentów. Po kilku sekundach namysłu uchylił nieśmiało drzwi. Natychmiast zatrzymał się na progu, a nogi zaczęły mu drżeć. Zobaczył, że na podłodze w kałuży krwi, na prawym boku leży dziewczyna. Krew znajdowała się też na ścianach, klamkach, szafach. Toso po chwilowym paraliżu pobiegł natychmiast do portiera. Mężczyzna nie był jednak w stanie zrozumieć, co do niego mówi młody kleryk. Dopiero kiedy sam poszedł do łazienki i zobaczył leżącą kobietę, zawiadomił policję. Przybyli na miejsce śledczy zidentyfikowali, że zamordowaną kobietą jest 26-letnia Simonetta Ferrero zamieszkała przy ulicy Osoppo. Jej zaginięcie dwa dni wcześniej zgłosiła rodzina. Ciało zostało okazane dalszym członkom rodziny. Ojciec Simonetty na wieść o znalezieniu zwłok córki dostał zawału serca, a mama zemdlała. Ostatnie chwile Śledczy postanowili odtworzyć ostatnie chwile Simonetty. Po tym, jak wyszła z perfumerii ok. 11:30, musiała udać się bezpośrednio na uniwersytet. Po co? Tego nie wiadomo. Rodzice sugerowali, że może miała odebrać notatki z biblioteki dla swojego znajomego. Po weryfikacji okazało się, że dziewczyna rzeczywiście odebrała notatki, ale nastąpiło to kilkanaście dni przed morderstwem. Być może - choć to tylko domysły śledczych - dziewczyna chciała skorzystać z uniwersyteckiej biblioteki. Ta mieściła się wówczas w dwóch różnych miejscach budynku. Kiedy kobieta zobaczyła, że jedno z nich jest zamknięte, mogła udać się do drugiego pomieszczenia. To znajdował się niedaleko łazienki w bloku G. Śledczy przesłuchali także robotników, którzy w sobotę pracowali niedaleko miejsca, gdzie znaleziono młodą kobietę. Okazało się, że nic nie słyszeli, ponieważ tego dnia często używali młotów pneumatycznych. Dodatkowo po godzinie 12 rozpoczęli sjestę. Policjanci przyjrzeli się wnikliwie życiorysowi każdego z nich, ale nie znaleźli żadnego szczegółu, który mógłby łączyć któregoś z mężczyzn z morderstwem młodej Włoszki. Także sam Toso, który odkrył zwłoki Simonetty, był wnikliwie sprawdzany przez śledczych. Jednak i jego policjanci szybko wykluczyli z kręgu podejrzanych. Badania lekarzy Tymczasem w Instytucie Medycyny Sądowej dwoje lekarzy przeprowadziło sekcję zwłok zamordowanej dziewczyny. Na ciele znajdowały się 33 rany kłute. Te zadano najprawdopodobniej długim i dobrze naostrzonym nożem. Sugerowano, że mógł to być nóż rzeźniczy. Z 33 ciosów, siedem okazało się śmiertelnych. Te trafiły w klatkę piersiową, brzuch i tętnicę szyjną. Biegli stwierdzili również, że dziewczyna próbowała się bronić, o czym świadczą ślady na jej dłoniach. Simonetta najprawdopodobniej kilkukrotnie chwyciła nóż rękoma, próbując go wyrwać napastnikowi. Dodatkowo pod jej paznokciami zabezpieczono naskórek napastnika. Oznaczało to, że dziewczyna zostawiła ślady zadrapania na jego twarzy. Śledczy sprawdzili zarówno kleryka, który odnalazł ciało, jak i robotników pracujących w sobotę na uniwersytecie. Żaden z nich nie miał śladów zadrapań. Biegli z Instytutu Medycyny Sądowej ustalili również, że Simonetta nie została wykorzystana seksualnie. Napaści nie dokonano również na tle rabunkowym, ponieważ sprawca nie zabrał dużej sumy pieniędzy, jaką kobieta miała przy sobie, ani wisiorków. Lekarze zasugerowali również, że taka liczba ciosów może świadczyć, że ktoś był emocjonalnie związany z ofiarą. Śledczy nie mieli jednak żadnego punktu zaczepienia. Simonetta nie miała chłopaka, z nikim się nie spotykała, większość czasu spędzała w pracy albo jako wolontariuszka. Mężczyzna w krawacie Pogrzeb Simonetty odbył się 29 lipca 1971 r. w kościele San Protaso w Mediolanie. Uczestniczyło w nim bardzo wielu mieszkańców miasta. Mszę sprawował ksiądz Carlo Ferrero, wujek dziewczyny. Tymczasem portier z uniwersytetu zeznał śledczym, że w sobotnie przedpołudnie dostrzegł mężczyznę w garniturze i krawacie. Zdziwiło go to, ponieważ tego dnia było bardzo gorąco. Siedział on na ławce i zdaniem Biaggi, nie wyglądał na studenta. Śledczym nigdy nie udało się ustalić, kim był tajemniczy mężczyzna. Kilka dni po znalezieniu ciała Simonetty policjanci otrzymali informację od studentek, które mówiły, że na uniwersytecie zaobserwowały wysokiego i krzepkiego chłopaka o niechlujnym wyglądzie, który dziwnie się zachowywał. Ich zdaniem miał mieć nóż w torbie. Na miejsce natychmiast udali się policjanci. Chłopak nazywał się Giuseppe. Był klerykiem, ale w jego torbie nie znaleziono noża, tylko pamiętnik. Śledczy przejrzeli notatki. W zapiskach znajdowały się takie słowa jak: krew, noże, siekiery, toporki czy stwierdzenie, że nienawidzi kobiet. Ostatecznie okazało się, że młody kleryk ma problemy natury psychicznej. Został umieszczony w szpitalu. Na jego ciele śledczy nie znaleźli także żadnych zadrapań oraz innych poszlak, które mógłby go łączyć ze sprawą śmierci Simonette. Łącznie w sprawie przesłuchano ponad 350 osób i sprawdzone liczne tropy. Wszystkie prowadziły jednak donikąd. Z upływem czasu sprawa trafiła do policyjnego archiwum. Tajemniczy list Tymczasem 22 lata po zabójstwie do śledczych trafił list podpisany TB. Napisany przez kobietę, która twierdził, że w 1974 r., a więc trzy lata po tragicznych wydarzeniach, jej przyjaciółka była nękana przez jednego z księży. Duchowny pracował wówczas na Katolickim Uniwersytecie Najświętszego Serca w Mediolanie. Autorka listu mówi, że jej przyjaciółka nie był jedyną osobą molestowaną przez duchownego. Śledczy ustalili, że może chodzić o jednego z księży, który w 1994 r. mieszkał w Wenecji. Jednak po dokładnym sprawdzeniu okazało się, że nie miał on nic wspólnego ze śmiercią Simonetty. Od zabójstwa młodej Włoszki minęły 52 lata. Pomimo starań to, co wydarzył się w słoneczną sobotę 24 lipca 1971 r., wciąż pozostaje zagadką. Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz: dawid.serafin@firma.interia.pl