Według śledczych z Golubia-Dobrzynia i Torunia 18-letni Jakub Schimanda odwiózł swojego kolegę do domu, po czym pojechał do lasu i odebrał sobie życie. Powodem miał być mandat, który nastolatek dostał kilkanaście godzin przed śmiercią. Sprawa została zamknięta po dwóch dniach. Kiedy Maria i Lech Schimanda zaczęli zadawać pytania, ktoś na ich samochodzie napisał "zostawcie to", niedługo potem podpalono ich gospodarstwo i zdewastowano krzyż upamiętniający Jakuba. Rodzice chłopaka od dziewięciu lat szukają odpowiedzi na pytanie, co wydarzyło się w lesie pod Golubiem-Dobrzyniem. *** Dawid Serafin: Życie dzielą państwo na dwa etapy, ten przed i po 12 listopada 2014 r. Jak zapamiętaliście tamten dzień? Maria Schimanda: Zaczął się, jak każdy inny. Syn wstał rano do szkoły, a ja razem z nim. Zrobiłam mu śniadanie, zaparzyłam herbatę. On wiele razy mi mówił: mama, nie musisz wstawać, jestem już duży, sam sobie zrobię. Tamtego dnia zjadł śniadanie... ... wziął kanapki i pojechał. Jakub był państwa jedynym synem. Tak. Jakuba urodziłam w wieku 28 lat. Był przez nas bardzo wyczekiwany. Tam rośnie takie drzewo w ogrodzie. Razem z Jakubem je sadziliśmy. Lech Schimanda: Syn był wspaniałym chłopcem, mieliśmy dobry kontakt. Niektórzy próbują mnie teraz oczerniać, że byłem złym ojcem. Każdą rzecz robiliśmy wspólnie. Jeździliśmy na wspólne wycieczki nad morze, w góry, graliśmy razem w tenisa. Jego wielką pasją była muzyka. To właśnie jako DJ Jakub zarobił pierwsze pieniądze, za które później kupił samochód. Ten sam, którym wyjechał tamtego listopadowego dnia z domu? Lech: Tak, Kuba był bardzo zaradnym życiowo chłopakiem. Grywał na różnych imprezach, pomagał nam w naszym gospodarstwie ogrodniczym. Zawsze mogliśmy na niego liczyć. Ten samochód kupił częściowo za swoje pieniądze, a częściowo za te, które dostał na osiemnastkę. 12 listopada 2014 r. Kuba wsiada do samochodu. Wtedy widzą go państwo ostatni raz? Lech: Kuba przyjechał ze szkoły. Jednak wcześniej zadzwoniła wychowawczyni poinformować, że syna nie było na lekcjach. Byliśmy zdenerwowani. Maria: Przyjechał razem ze swoim kolegą Karolem. Chwilę porozmawialiśmy i syn powiedział, że jedzie go odwieźć do domu. Ciało Jakuba znaleziono na skraju lasu Kim był ten Karol? Maria: Znali się od gimnazjum. To był kolega ze szkolnej ławy. Ten czas, w którym Kuby nie było w szkole, państwa syn spędził z Karolem? Lech: Z tego, co się dowiedzieliśmy, to tak. Mieli być razem m.in. w Toruniu, ale co tam dokładnie robili, tego nie wiemy. Zapoznając się z aktami sprawy, zauważyłem, że 12 listopada 2014 r. Jakub miał zostać ukarany mandatem. Lech: Tak. Rzekomo Jakub miał zauważyć swoją byłą dziewczynę, która jechała samochodem z innym chłopakiem. Chciał wyprzedzić ten pojazd i wpadł na patrol policji. To jednak moim zdaniem, nie miało żadnego wpływu na to, co się wydarzyło potem. No właśnie, państwa syn odjeżdża razem z Karolem spod domu. Co dzieje się dalej? Lech: Pracowaliśmy w ten dzień normalnie. Mieliśmy akurat dostawę podłoża, rozładowywaliśmy ten ładunek. Spojrzałem na zegarek, od jego wyjazdu minęły trzy godziny. Wziąłem telefon i zadzwoniłem do niego. Pierwszy raz, drugi, trzeci. Nie odebrał i nie oddzwonił. Postanowiliśmy pojechać do domu Karola. I co wydarzyło się na miejscu? Lech: Zapukałem do drzwi. Po jakimś czasie podszedł do mnie Karol i powiedział, że nie wie, gdzie jest Jakub i go to nie obchodzi. Maria: Ja zostałam w samochodzie. Obejrzałam się i zobaczyłam, jak Karol wchodzi do domu innym wejściem, rozmawiając przez telefon. W swoich zeznaniach powiedział, że od przyjazdu do domu nigdzie się nie ruszył? Lech: Mi się wydaje, że Karol nie mówi całej prawdy. Z domu Karola jadą państwo na policję. Z akt śledztwa wynika, że w tym samym czasie Karol dzwoni do swoich kolegów i prosi o pomoc w poszukiwaniach Jakuba i wskazuje im miejsce, gdzie potem znajdują oni zwłoki waszego syna? Lech: To prawda. Ciało syna znalazły osoby, do których Karol zadzwonił. Jak państwo zareagowali? Przecież jeszcze przed chwilą Karol mówił, że nie ma pojęcia, gdzie jest Jakub. Maria: To było bardzo dziwne. Dlaczego on pomyślał, że Jakub może być akurat w tym miejscu? Przecież to było miejsce na uboczu, na skraju lasu, z daleka od głównej drogi i zabudowań. I mówi trzem kolegom, żeby tam jechali i sprawdzili, czy nie ma tam Jakuba. Lech: Ja sobie zadaję pytanie, dlaczego on sam nie pojechał w tamto miejsce, albo nam o tym nie powiedział. "Kiedy usłyszeliśmy o śmierci syna, zemdleliśmy" Jak się państwo dowiedzieli o śmierci syna? Maria: Od Karola pojechaliśmy na komendę policji. Opowiedzieliśmy o tym, że nasz syn nie odbiera telefonu od kilku godzin. Powiedzieliśmy, że być może jego kolega Karol ma jakieś informacje. Wiemy, że patrol pojechał do niego. Z komendy już nas nie wypuszczono. Później mąż podawał numery rejestracyjne samochodu Jakuba. Zawahał się przy końcówce, ale nagle siedzący z nami policjant podał brakujące cyfry. Zostaliśmy wtedy zabrani przez policjantów na piętro do jednego z pokoi. Policjant, który siedział z nami w pokoju, palił papierosa za papierosem i był bardzo zdenerwowany. Nie wiem, ile czasu to trwało. Nagle usłyszeliśmy karetkę, która przyjechała na sygnałach. Potem odgłosy osób idących po schodach. Do pokoju wszedł lekarz, funkcjonariusze. I wtedy jeden z policjantów powiedział, że nasz syn nie żyje. Lech: Zemdleliśmy obydwoje. Po jakimś czasie policjanci odwieźli nas do domu. Potem przyjechał jeden z nich i oddał mi portfel syna i komórkę. I mówi: tyle mogę dla państwa zrobić. Nie zapomnę tej sceny do końca życia. Jakiś czas potem oddałem ten telefon do badań i okazało się, że jego zawartość została wyczyszczona. Tych zbiegów okoliczności, dziwnych wydarzeń było więcej, prawda? Począwszy od momentu znalezienia ciała. Lech: Na miejsce nie przyjeżdża prokurator, który został powiadomiony. Jest tam dwóch policjantów. Nikt nie wzywa ekipy techników kryminalnych, nie zabezpiecza się żadnych śladów. Mało tego, Karol z miejsca zdarzenia odjeżdża samochodem Jakuba, chociaż nie ma prawa jazdy. Uściślijmy. W miejscu, gdzie znaleziono ciało Jakuba, znajdował się również jego samochód. I tym samochodem z miejsca zdarzenia odjechał Karol, który nie miał prawa jazdy i policjanci mu na to pozwolili? Lech: Dokładnie tak. Maria: Dlaczego policja nie zabezpieczyła samochodu i nie zabrała go na komendę albo nie przyprowadzili go do naszego domu? Kiedy państwo odzyskali ten samochód? Lech: Po kilku dniach Karol przywozi ten samochód. Jest pachnący, pięknie wysprzątany. Zaskakujące zachowanie. Maria: Jakub zawsze miał wysprzątany i czysty samochód. Nawet dwa dni przed śmiercią sprzątał go dokładnie. Lech: Mój mechanik, który serwisował ten samochód, od razu powiedział, że był on rozkręcany. Karol powiedział, dlaczego wziął ten samochód i trzymał go przez kilka dni? Lech: Nie, nie powiedział. "To nie było samobójstwo" Wygląda to bardzo źle, jeśli chodzi o działania śledczych. Na miejsce nie przyjeżdża prokurator, nie robi się oględzin miejsca zdarzenia, nie zabezpiecza żadnych śladów, nie robi się żadnych zdjęć, samochód znaleziony obok ciała Jakuba oddaje się postronnej osobie, która przetrzymuje go przez kilka dni. Jak wyglądał ten czas, tuż po zdarzeniu, jeśli chodzi o pracę śledczych? Lech: Właściwie nie było żadnych czynności. Pani, która ubierała syna do pogrzebu, jak spojrzała na jego ciało i rany, powiedziała, że to nie mogło być samobójstwo. Ta kobieta ma ponad 40 lat doświadczenia w branży pogrzebowej. Śledczy powiedzieli państwu, że śmierć Jakuba była efektem samobójstwa. Uwierzyliście w to? Lech: Na początku tak. Pomyśleliśmy, że może to jakiś zawód miłosny. Jednak to trwało krótko. Jakub miał plany, chciał studiować informatykę w Poznaniu. Nigdy nie było żadnego sygnału, że dzieje się coś złego. Kiedy był ten moment zwrotny, że zaczęli państwo zadawać pytania? Maria: Na początku musieliśmy dojść do siebie. Co ciekawe, te osoby, które Karol wysłał na miejsce, aby tam szukały Jakuba, nawet po wszystkim nie zostały przesłuchane. Dopiero na naszą prośbę to zostało zrobione. Gdyby nie państwa determinacja, to pierwsze śledztwo by się nie rozpoczęło? Lech: Moim zdaniem, nie. Maria: Nie. My dwa, albo trzy dni po znalezieniu ciała Jakuba dostaliśmy pismo, że sprawa została zamknięta. Pierwsze czynności po kilku miesiącach Kiedy wykonano pierwsze czynności w tej sprawie? Lech: Po kilku miesiącach, kiedy wynajęliśmy mecenasa, który wysłał pismo w naszym imieniu. Jednak wyniki na początku nie były zadowalające. Potem pojawił się mecenas Ireneusz Wilk, w 2018 r. ukazał się program w telewizji o śmierci Jakuba i zaczęliśmy składać różne fakty w jedną całość. No właśnie, z akt śledztwa wynika, że Karol złożył dwa zupełnie różne zeznania. Jedno przed programem telewizyjnym i drugie już po publikacji reportażu. W tych nowszych zeznaniach mówił, że Jakub miał mieć myśli samobójcze, że wyjął przed śmiercią jakiś kabel z szopy. Mówił o rzeczach, o których wcześniej śledczym nie opowiadał. Lech: Dokładnie tak, opowiedział różne historie. Nie wiem, która z tych opowieści jest prawdziwa. Karol miał też powiedzieć, że Jakub zostawił telefon w domu, a przecież ja ten telefon dostałem od policji. A czy Karol w którejś ze swoich opowieści powiedział, dlaczego kazał jechać trzem kolegom w miejsce, gdzie potem znaleźli ciało Jakuba? Maria: Nie, nigdy tego nie wytłumaczył. Państwo mają jakieś swoje teorie? Lech: Ja twierdzę od samego początku, że Jakub nie był tam sam. Czytając akta tej sprawy, rzuciła mi się w oczy jedna rzecz. Karol był w stanie bardzo dokładnie opisać miejsce zdarzenia. Opowiedział o wielu detalach: grająca muzyka w samochodzie, że pojazd miał otwarte drzwi. A przecież z informacji uzyskanych od śledczych wynika, że w momencie jego przyjazdu na miejsce zdarzenia samochód był zamknięty i żadna muzyka nie grała. Lech: Nie wiem, skąd on zna takie szczegóły, ale jak podjechaliśmy do niego, to żona widziała, że skądś wracał. Choć na początku twierdził, że po tym, jak Jakub odwiózł go do domu, nigdzie z niego nie wychodził. Czy tam był? Nie wiem. Nie złapałem go za rękę i nikogo nie chcę oskarżać. Powiedziałem, nie chcę nikomu krzywdy zrobić. Chcę tylko poznać prawdę. Dla mnie te wszystkie rzeczy powodują jednak, że sporo myślę o tej sprawie. "Kiedy zaczęliśmy pytać, wydarzyła się seria bardzo dziwnych rzeczy" Kiedy państwo szukają tej prawdy, w waszym życiu zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Ktoś podpala wam szklarnię, niszczy krzyż w miejscu, gdzie znaleziono ciało waszego syna, odbieracie głuche telefony... Lech: Faktycznie, kiedy zaczęliśmy pytać, wydarzyła się seria bardzo dziwnych rzeczy. Na początku ktoś zniszczył mi samochód i napisał na nim: "zostaw to". Zadzwoniłem na policję i przyjechał patrol. Później zadzwoniłem do jednego z funkcjonariuszy i zapytałem, co ja mam z tym zrobić. Powiedział mi, że najlepiej będzie, jak to zostawię. Ta rozmowa jest nagrana. Później na cmentarzu wylano nam parafinę na pomnik, później szklarnia została podpalona. Byłem w Ochotniczej Straży Pożarnej, więc zacząłem gasić te płomienie sam. Potem ktoś chciał podpalić drzewo, na którym rzekomo powiesił się syn. Zniszczono też krzyż. Głuche telefony na telefon komórkowy i na telefon stacjonarny. Wygląda to tak, jakby ktoś próbował państwa zastraszyć. Macie siłę, żeby walczyć? Maria: Pójdziemy do przodu, żeby walczyć. Do momentu aż poznamy całą prawdę. Lech: Naszym zdaniem ktoś odebrał życie naszemu synowi. Czujecie bezsilność? Maria: Czujemy, że ktoś nas od tej prawdy odpycha. My się nie boimy. To, co mieliśmy najcenniejsze, straciliśmy. Lech: To, co mieliśmy najcenniejsze, straciliśmy. Od śmierci państwa syna minie niebawem dziewięć lat, jak w tym wszystkim nie zwariować? Maria: Jest ciężko. To jest nasza najważniejsza sprawa. Lech: Mamy przyjaciół. W tej całej tragedii zobaczyliśmy, kto jest naszym prawdziwym przyjacielem i kto się od nas nie odsunął. Maria: Tym łzom goryczy nie ma końca. 12 listopada 2014 r. skończyło się nasze szczęśliwe życie. Lech: Chcemy tylko poznać prawdę. Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz: dawid.serafin@firma.interia.pl *** Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły.