Przywódcy ponad 140 państw pojawili się w tym roku w Nowym Jorku. Każdy z nich przywiózł ze sobą mniejszą lub większą delegację. Każdego z nich trzeba ochronić i na sygnale dowieźć na umówione spotkanie i do siedziby głównej ONZ. Do Nowego Jorku zostały ściągnięte dodatkowe siły policji oraz agenci Secret Service z całego kraju. - Zupełne szaleństwo. Jeden z moich kolegów jeszcze kilka dni temu był w Wietnamie, gdzie zabezpieczał wizytę prezydenta Bidna i od razu stamtąd ściągnęli go tutaj - usłyszałam od agenta, który do zabezpieczania Zgromadzenia Ogólnego ONZ przyleciał z Chicago. To właśnie amerykańscy agenci odpowiadają za ochronę przywódców, którzy zjawili się w Nowym Jorku. - To jest tak, że cały świat pojawia się u nas i jesteśmy odpowiedzialni za zapewnienie mu bezpieczeństwa - twierdzą przedstawiciele Secret Service. Agentom w utrzymaniu pełnej łączności pomaga wojsko. Pentagon do Nowego Jorku wysłała specjalistów od technologii komunikacyjnych. Na ulicach są też tysiące nowojorskich policjantów. Niektórzy z nich są dodatkowo uzbrojeni w długą broń. Wszędzie migają światła policyjnych samochodów, nietrudno też zauważyć funkcjonariuszy w nieoznakowanych pojazdach. Okolice siedziby głównej ONZ nieprzerwanie patrolują funkcjonariusze ze specjalnie wyszkolonymi psami, policyjne śmigłowce, a od strony rzeki łodzie patrolowe i straż przybrzeżna. Bieg przez punkty kontrole Przyjazd polityków z całego świata do Nowego Jorku oznacza również napływ dziennikarzy z niemal każdego zakątka globu. Żeby dotrzeć do centrum prasowego, które zawsze organizowane jest podczas zgromadzenia na terenie ONZ, najpierw trzeba przejść przez wieloetapową kontrolę. Szczególnie jest ona skrupulatna pierwszego dnia trwania debaty, kiedy w ONZ pojawia się amerykański prezydent. Dostanie się tego dnia do siedziby ONZ jest zadaniem czasochłonnym i niekiedy karkołomnym. Także dlatego, że informacje o zmieniających się jak w kalejdoskopie procedurach bezpieczeństwa nie są dziennikarzom przekazywane na bieżąco. I tak nagle okazuje się, że nie powinniśmy pojawić się przy punkcie kontrolnym na 45. ulicy, bo najpierw musimy przejść kontrolę na 44. ulicy. Tam gigantyczna, wijąca się kolejka ekip z całego świata. Wszyscy czekają na sprawdzenie przez Secret Service. Agenci bardzo szczegółowo przeglądają nie tylko torby, w których jest sprzęt, ale także wszystkie kable, mikrofony, statywy i baterie. Proszą o włączenie kamery i lamp. W grupie dziennikarzy z innych krajów jesteśmy prowadzeni przez dwie funkcjonariuszki Secret Service, jedna otwiera nasze pochód, druga go zamyka. Obie agentki jadą na rowerach. W punkcie, do którego nas doprowadziły, sprawdzane są nasze akredytacje. Bez nich nie weszlibyśmy do strefy, którą możemy nazwać strefą zero. To zamknięte ulice wokół siedziby ONZ, po których poruszać mogą się jedynie osoby z odpowiednimi przepustkami. Kolorowe naklejki i problemy z łącznością Mamy akredytację, zostaliśmy wpuszczeni i idziemy do... kolejnego punktu kontrolnego. Zanim wejdziemy na teren ONZ, sprzęt obwąchuje policyjny pies. Potem następna kontrola, która w przygotowanym do tego namiocie wygląda prawie tak samo jak ta, która odbywa się na lotnisku. Dopiero po prześwietleniu naszych bagaży wewnętrzna policja ONZ wręcza nam pakiet specjalnych naklejek. Trzeba przykleić je na wszystkie torby, w których mamy sprzęt. Są one dowodem na to, że wszystko zostało odpowiednio sprawdzone. Każdego dnia kolor naklejki się zmienia. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że te tysiące naklejek wydawanych każdego dnia to zwyczajne marnotrawstwo środków. Centrum prasowe zorganizowane jest w tak zwanym ogrodzie różanym Organizacji Narodów Zjednoczonych i znajduje się w dużym namiocie. Ustawione są w nim szeregami stoły i plazmy, na których transmitowane jest to, co akurat dzieje się na sali plenarnej. Dziennikarzy jest tłum. Słychać wszystkie języki świata. Telefony tracą zasięg. Na szczęście jest Wi-Fi. Jednak tyle osób próbuje się do niego podłączyć jednocześnie, że nie sposób uzyskać połączenie. Udaje mi się za 10. razem. Za kilka dni wyjadą przywódcy, wyjadą dziennikarze, wyjadą delegacje. Będzie spokojniej, co nie znaczy, że spokojnie, bo przecież Nowy Jork to miasto, które nigdy nie zwalnia, które nigdy nie zasypia. Z Nowego Jorku dla Interii Magda Sakowska