Uczniowie instruktora jogi Leona Ferrary z Guadalajary zgłosili jego zaginięcie na tydzień przed Bożym Narodzeniem. Mężczyzna zniknął podczas spaceru z dwoma psami. Jak podała hiszpańska gazeta "El Pais", człowiek, którego znali po prostu nie istniał. Nazwisko Ferrara było w rzeczywistości pseudonimem Jorge Ruedy Landerosa, który uciekł ze Stanów Zjednoczonych po rzekomym zamordowaniu Sue Marcum, profesor rachunkowości na Uniwersytecie Amerykańskim w Waszyngtonie w jej domu w Bethesdzie w stanie Maryland 25 października 2010 roku. Ciało ofiary znaleziono w piwnicy. Organy ścigania początkowo podejrzewały włamanie i rabunek, ale szybko skupiły się na Landerosie jako głównym podejrzanym w sprawie morderstwa. Utrzymuje, ze jest niewinny Mężczyzna podkreślił, że nie było go w domu kobiety, gdy doszło do zbrodni. W rozmowie z "El Pais" zaznaczył, że "jest niewinny... oczywiście nie we wszystkim, ale w tym, o co go oskarżają". Dodał, że w ciągu ostatniej dekady w ogóle nie śledził swojej sprawy w wiadomościach. Dlaczego zatem jego DNA odnaleziono w posiadłości ofiary? Domniemany zabójca wyjaśnił, że mieli "mniej lub bardziej intymną relację". "Widziałem ją kilka tygodni przed tragedią" - dodał. FBI ustaliło, że Landeros poznał Marcum podczas zajęć z hiszpańskiego, które prowadził. Para nawiązała bliskie więzi, również finansowe, w tym wspólną polisę ubezpieczeniową na życie, która uważana jest jako możliwy motyw - podał "The Washington Post". Marcus Jones, szef departamentu policji hrabstwa Montgomery, opisał morderstwo kobiety jako "haniebną zbrodnię" i oskarżył Landerosa o dokonanie tego "z zimną krwią". Urodzony w Meksyku mężczyzna najwyraźniej wrócił tam, aby ukrywać się przez następne 12 lat. Oskarżono go o morderstwo pierwszego stopnia i ucieczkę w celu uniknięcia oskarżenia, co sprawiło, że znalazł się na liście "najbardziej poszukiwanych" FBI.