Z informacji uzyskanych przez Łatuszkę wynika, że Alaksandr Łukaszenka ma poważne problemy ze stawami, które stale się nawarstwiają. Do tego dochodzą bóle pleców, które uniemożliwiają normalną pracę. Opozycjonista przyznał, że dyktator może w najbliższym czasie zdecydować się na zabieg i leczenie w Moskwie. Musi jednak mieć pewność, że tamtejsze służby zapewnią mu pełne bezpieczeństwo. - Najprawdopodobniej jego problem polega na tym, że konieczna jest pilna interwencja chirurgiczna. Boi się tego zabiegu. Od 2020 roku na Białorusi pojawiło się ponad 5000 wakatów dla lekarzy. Wynika to z represji na wszystkich poziomach społeczeństwa, w tym także na medyków - mówił Łatuszka. - Specjaliści, którzy mogliby go operować (na Białorusi - red.), albo siedzą, albo wyjechali. Na przykład jeden z chirurgów został aresztowany, a następnie zwolniony z więzienia na polecenie Łukaszenki, aby go leczyć - dodał. Zdaniem Pawła Łatuszki choć problemy zdrowotne mogą wydawać się poważne, to jednak nie zagrażają one życiu dyktatora. Kłopoty służby prasowej Informacje o bolesnych schorzeniach stawów potwierdza także białoruski dziennikarz Siarhiej Pielasa. Na antenie "Kanału Politycznego" przyznał, że od dawna biuro prasowe przy Łukaszence ma problem z ukryciem problematycznych doniesień. - Alaksandr Łukaszenka ma problemy ze zdrowiem i widać to na nagraniach. Jego służba prasowa, rzeczniczka prasowa starają się tak dobierać wideo, żeby nie było tego widać. Wiadomo, że ma problem z jedną z nóg, pewnie bardziej z kolanem. Za każdym razem, kiedy wspina się na schody to jest to wyraźnie widoczne - wspomniał. - Te informacje trzeba traktować poważnie, ale nie należy iść za sensacją. To nie oznacza, że on jutro umrze, czy zawiozą go do szpitala - podkreślił.