- W ostatnim czasie podczas nocnej zmiany, co drugie wezwanie dotyczyło koronawirusa - mówi kierowca karetki Tobias Thiele. - To jest tragedia - uważa ratownik medyczny straży pożarnej, który pracuje w pobliżu frankfurckiego lotniska. Tutaj, podobnie jak w innych miejscach w Niemczech i Europie, wyraźnie wzrasta liczba zachorowań na COVID-19. Ale w przypadku obecnej fali koronawirusa sytuacja wygląda inaczej niż wcześniej. Rosnąca krzywa zakażeń stawia teraz służby ratownicze w wyjątkowo trudnej sytuacji. Sanitariusz Tobias Thiele jest także rzecznikiem Niemieckiego Związku Strażaków i bije na alarm. - Od miesięcy ostrzegaliśmy przed zapaścią w służbach ratowniczych i teraz ją mamy - stwierdza. Niemcy szczycą się tym, że w ich kraju można szybko otrzymać pomoc, czy to w przypadku zawału serca, udaru mózgu, wypadku czy pożaru. Ale nowa fala koronawirusa, która narasta, jest pierwszą, przed którą nie chronią żadne obostrzenia. Niemal wszędzie został zniesiony obowiązek noszenia maseczek. W niemieckich supermarketach klienci robią zakupy bez zasłaniania nosa i ust. Ratownicy na zwolnieniach lekarskich - A to z kolei ma wpływ na pracę ratowników medycznych - twierdzi Tobias Thiele. Także oni się zarażają i idą na zwolnienia lekarskie. - Koronawirus nie oszczędza naszych kolegów i odczuwamy to już teraz - mówi sanitariusz w rozmowie z DW. Podczas poprzednich fal zakażeń ludzie się dobrze chronili i "nie było tak źle, jak teraz: wysoka liczba zakażeń, wysoka zachorowalność wśród pracowników pogotowia ratunkowego i do tego jeszcze sezon urlopowy" - mówi Thiele. I dodaje, że wszędzie w Niemczech "z powodu braku personelu trudno każdej nocy obsadzić karetki pogotowia". Ostatnio służby straży pożarnej w Berlinie ostrzegały: póki co nie ma ani jednej wolnej karetki. "Liczby są już teraz dramatyczne. Berlińska straż poinformowała, że dotąd było 170 dni, gdy ogłoszono stan wyjątkowy. Oznaczało to, że na cały Berlin była najwyżej jedna karetka wolna, albo żadnej. Poza tym karetki po przewiezieniu zarażonych koronawirusem muszą być za każdym razem poddane dezynfekcji, a to wymaga czasu. Dopiero po intensywnym czyszczeniu sanitarki ratownicy medyczni mogą nią ponownie wyjechać. Po prawie dwóch i pół roku trwania pandemii wielu z nich jest u kresu wytrzymałości. Zniesienie obostrzeń Kaskadę zdarzeń wywołanych koronawirusem przewidywał już zeszłej zimy na początku pierwszej fali omikronu profesor fizyki Dirck Brockmann z berlińskiego Uniwersytetu Humboldta. Chodziło m.in. o niewydolność ważnej infrastruktury ratowniczej z powodu zachorowań personelu. Wtedy jednak udało się zapobiec chaosowi, bo obowiązywały surowe obostrzenia pandemiczne. Teraz zachorowalność eksploduje, ale statystyki nie pokazują całej skali zakażeń. Według Brockmanna "liczba niezgłoszonych przypadków jest wysoka", ponieważ wielu chorych bez badania przechodzi chorobę w domu. Obecnie w Niemczech zgłaszane są wyłącznie przypadki zachorowań na COVID-19 wykryte testem PCR. Pod koniec czerwca rząd federalny zlikwidował także darmowe szybkie testy. Kosztują one teraz trzy euro. To może dodatkowo zniechęcić do robienia testu. Jak powiedział w telewizji ARD niemiecki minister zdrowia Karl Lauterbach (SPD) testy są cenne i ważne. Jednak, jak zaznaczył, koszt, jaki ponosili podatnicy jest zbyt wysoki. Ponadto należy ograniczyć nadużycia ze strony ośrodków testowania. Eksperci o środkach zaradczych Na zlecenie rządu grupa niemieckich naukowców jako komisja ekspercka oceniła działania ochronne od początku pandemii. Skrytykowała zebranie zbyt małej liczby danych dotyczących zdrowia w Niemczech, inaczej niż w USA czy Wielkiej Brytanii, gdzie badania przesiewowe populacji stanowią odrębną gałąź nauki. Rada ekspercka podkreśliła w swoim raporcie skuteczność noszenia maseczek, pod warunkiem, że są "noszone prawidłowo". Na imprezach takich, jak koncerty, przedstawienia teatralne dopuszczanie wyłączenie osób zaszczepionych nie ma większego sensu. Skuteczniejszy jest obowiązek posiadania aktualnego ujemnego testu na koronawirusa. Zdaniem naukowców lockdowny z ostatnich dwóch lat, które budziły w Niemczech duże kontrowersje, miały znaczenie tylko na początku pandemii. Komisja ekspertów i jej raport są jednak ostro krytykowane. Zarzuca się jej, że usiłuje ona przy zbyt małej ilości danych ocenić skuteczność obostrzeń pandemicznych. Obecna letnia fala zakażeń zaskoczyła polityków. W ostatnich dwóch latach pandemii Niemcy przyzwyczaili się do spokojniejszego życia w miesiącach letnich, ponieważ za każdym razem liczba zakażeń spadała. Wielu ekspertów spodziewało się teraz, że wzrost liczby zakażeń nastąpi dopiero jesienią, gdy w zimnej porze roku więcej osób ponownie spędza czas w domach. Dla profesora Brockmanna to zrozumiałe, że "obecnie w powietrzu unosi się wiele wirusów". Dlatego rośnie liczba zakażeń oraz liczba przyjęć do szpitali. Naciski ze strony miast Wiele miast w Niemczech nie byłoby w stanie wprowadzić środków ochronnych, takich jak obowiązkowe maseczki, by chronić służby ratunkowe jesienią. Nie ma nowej ustawy o ochronie przed zakażeniami. Niemiecki Związek Miast reprezentuje gminy w Berlinie i wzywa rząd federalny do uchwalenia przed wakacjami nowej ustawy. Jednak współrządząca partia FDP nalegała, aby nie podejmować decyzji o nowych środkach zaradczych na jesień do czasu przedstawienia raportu rady ekspertów i oceny dotychczasowej polityki pandemicznej. Czasu nie zostało zbyt wiele. Bundestag zbiera się ostatni raz w przyszłym tygodniu i udaje na przerwę letnią. Dlatego nie ma pewności podczas tych wakacji czy karetka na sygnale dotrze z pomocą na czas. Frank Hofmann