- Nie będzie żadnej mobilizacji. To kłamstwo - powiedział Łukaszenka. Podkreślił, że "to jest mobilizacja w Rosji" i zasugerował, że informacje o możliwych podobnych krokach na Białorusi są nieprawdziwe. Jednocześnie białoruski lider zaznaczył, że Białoruś "będzie na pewno reagować na możliwe zagrożenia, próby przeprowadzenia aktów terroru". W tym celu - jak powiedział - odbywają się regularne manewry wojskowe, w tym "z udziałem pospolitego ruszenia". Minister spraw zagranicznych Białorusi Uładzimir Makiej mówił, że Mińsk "ze zrozumieniem" przyjął decyzję o ogłoszeniu w Rosji mobilizacji. "Częściowa" mobilizacja. Wezwania rozsyłane masowo Władimir Putin ogłosił "częściową mobilizację" w Rosji w środę. Rozpoczęła się ona jeszcze tego samego dnia. Rosyjskie media informują o masowej rozsyłce wezwań do wojska, przy czym dotyczą one - według relacji - nie tylko rezerwistów i osób z doświadczeniem służby w wojsku, lecz znacznie szerszych grup. Łukaszenka podczas spotkania z sekretarzem Rady Bezpieczeństwa mówił, że "sytuacja bezpieczeństwa jest poważna, a nawet niebezpieczna", a resorty bezpieczeństwa nie powinny "się bać" zdecydowanych działań. "Pospolite ruszenie" na Białorusi - Trzeba poderwać jakąś jednostkę na alarm według norm czasu wojny - to znaczy, trzeba. Jeśli trzeba ją zmobilizować, to znaczy, że trzeba. Trzeba uruchomić obronę terytorialną - to trzeba - powiedział Łukaszenka. Podkreślał, że dotyczy to zwłaszcza "pospolitego ruszenia", które "obecnie jest na etapie formowania". Ukraińskie media zinterpretowały te oświadczenia jako zapowiedź "przygotowań obrony według norm czasu wojny". Białoruś i Rosja tworzą państwo związkowe, a Białoruś udostępniła Moskwie swoje terytorium do prowadzenia ataków na Ukrainę, nie wysyłając jednak swoich wojsk na terytorium napadniętego państwa. Władze i media oficjalne regularnie zapewniają o poparciu dla Moskwy oraz o tym, że "nie pozwolą zadać sojusznikowi ciosu w plecy".