Historia Katalonii pełna jest aktów nieposłuszeństwa i buntów przeciwko władzom centralnym. Tak było na początku XVIII wieku, kiedy Katalończycy sprzeciwili się wyborowi Filipa V na króla, po bezdzietnej śmierci Karola II. Diada - Narodowy dzień Katalonii - jest świętem upamiętniającym heroiczną postawę mieszkańców Barcelony, którzy bronili miasta przed siłami króla aż do jego upadku 11 września 1714 roku. Celem jest niepodległość Choć mowa o zdarzeniach sprzed ponad 300 lat, zaplanowana na dziś w stolicy Katalonii demonstracja ma związek z kwestiami jak najbardziej współczesnymi. Święto jest bowiem traktowane jako okazja do pokazania siły przez frakcje proniepodległościowe, dążące do odseparowania regionu od Hiszpanii. Blisko tego było w 2017 roku, kiedy ówczesne władze regionu zorganizowały referendum niepodległościowe. Separatyści przeprowadzili je mimo unieważnienia procesu przez Trybunał Konstytucyjny. Mimo że referendum było w świetle prawa nielegalne, w lokalach wyborczych stawiło 43 proc. uprawnionych do głosowania. Ponieważ przeciwnicy niezależności zostali w domu, aż 92proc. głosujących opowiedziało się za odłączeniem od Hiszpanii. Władze w Madrycie zareagowały rozwiązaniem katalońskiego parlamentu, przejmując kontrolę nad regionem. Polityków odpowiedzialnych za organizację referendum oskarżono o bunt. Prezydent katalońskiego rządu, Carles Puigdemont, uciekł wtedy z kraju i zamieszkał w Brukseli, gdzie pozostaje do dziś. Separatyzm rośnie znów w siłę? Od referendum minęło już ponad pół dekady, w którym to czasie impet niepodległościowy przygasł. Według przeprowadzonych w tym roku badań odłączenia od Hiszpanii chce 42 proc. mieszkańców regionu, podczas gdy przeciw jest 52 proc. W katalońskim parlamencie siły rozkładają się jednak inaczej. Partie proniepodległościowe mają tam większość (74 ze 135 mandatów) a ich głównym celem jest przeprowadzenie kolejnego referendum i uzyskanie amnestii dla wszystkich sądzonych w związku z dążeniem do niepodległości. Właśnie tego domagać się będą Katalończycy podczas zaplanowanego na dziś marszu. Choć jeszcze niedawno mogło się wydawać, że ich plany są niemożliwe do zrealizowania, w ostatnich tygodniach kwestia walki o niepodległość wróciła na pierwsze strony gazet, a Carles Puigdemont stał się niespodziewanie kluczowym graczem na hiszpańskiej scenie politycznej. Nierozstrzygnięte wybory 21 lipca w kraju odbył się wybory parlamentarne, które nie wyłoniły jednoznacznego zwycięzcy. Zarówno blok lewicowy - Socjalistyczna Partia Robotnicza (PSOE) i koalicja Sumar - jak i prawicowy - Partia Ludowa (PP) i Vox nie osiągnęły 176 mandatów, gwarantujących absolutną większość w dolnej izbie. Równocześnie reprezentację w parlamencie zdobyło aż 11 ugrupowań. Najwyższy wynik uzyskali Ludowcy (136 mandatów), jednak by rządzić potrzebowaliby nie tylko wsparcia ultraprawicowego Vox, które do tej pory było otaczane kordonem sanitarnym, ale również partii regionalnych, w tym nacjonalistycznych, co wydaje się niemożliwe. Hiszpańska prawica sprzeciwia się bowiem rozszerzeniu autonomii poszczególnych regionów, opowiadając się za unitarnym modelem państwa. W separatystach katalońskich czy baskijskich konserwatyści widzą zdrajców narodu i terrorystów. Dziś, żeby po pięciu latach wrócić do władzy, musieliby się z tymi zdrajcami dogadać. Separatyści zdecydują PSOE i Sumar zdobyły łącznie mniej mandatów niż Ludowcy i Vox, co sprawia, że jeszcze bardziej polegać muszą oni na wsparciu partii regionalnych. Podobnie było i w dobiegającej właśnie końca kadencji parlamentu, z tą jednak różnicą, że PSOE było wtedy silniejsze i potrzebowało przekonać mniejszą liczbę posłów. Dziś do większości lewicy brakuje 23 mandatów. Pewne wydaje się wsparcie obu partii baskijskich i katalońskiej lewicy niepodległościowej. Socjalistom wciąż brakuje jednak wsparcia partii Puigdemonta - Junts. Kolejna kadencja rządów Pedro Sáncheza jest na dzień dzisiejszy w rękach separatystów. Puigdemont, świadomy jak silną ma pozycję, stawia lewicy twarde warunki. Po pierwsze, przyszły rząd ma wesprzeć starania proniepodległościowych polityków do uznania języka katalońskiego za urzędowy w instytucjach Unii Europejskiej. Po drugie, wszelkie trwające sprawy sądowe przeciwko katalońskim separatystom mają zostać umorzone. Jeśli Sánchez przystanie na te warunki, zapewni sobie kolejną kadencję. W przypadku impasu rozpisane zostaną nowe wybory, jak miało to miejsce w 2019 roku.