Deszcz mrożonych indyków nad Alaską. Zaskakująca inicjatywa
Mrożone indyki "spadną z nieba" na Alasce. To efekt nietypowej akcji charytatywnej pilotki i ochotniczki Esther Keim, która co roku zrzuca mieszkańcom oddalonych od cywilizacji gospodarstw tradycyjnie spożywany w Święto Dziękczynienia drób. Kobieta nazwała swoją inicjatywę "Alaskańską Bombą Indykową".
Choć Esther Keim mieszka obecnie w mieście, to wychowała się w odizolowanym od cywilizacji gospodarstwie i dobrze zna trudności, których doświadczają ich mieszkańcy. Do wielu miejsc można dostać się drogą powietrzną lub za pomocą skuterów śnieżnych - drogą lądową na Alasce można dotrzeć tylko do 20 proc. lokalizacji. Znajomy pilot zrzucał czasem rodzicom Keim gazetę - z przyklejoną gumą do żucia dla dziewczynki.
Przed laty kobieta dowiedziała się, że żyjąca w odizolowanym gospodarstwie rodzina będzie miała na świątecznym stole co najwyżej pieczyste z wiewiórki, czym trudno jest obdzielić troje domowników. Postanowiła wtedy, że zrzuci im mrożonego indyka ze swojego lekkiego samolotu, który wyremontowała z pomocą ojca.
Alaska. Mrożone indyki "spadną z nieba"
Akcja rozkręciła się dzięki mediom społecznościowym. Esther Keim lata dziś w każde Święto Dziękczynienia i dostarcza świąteczną żywność ludziom, do których domów nie prowadzą żadne drogi.
Wśród odbiorców indyka będzie na przykład rodzina, która w okresie śnieżnej, alaskańskiej zimy potrzebuje co najmniej półtoragodzinnej podróży skuterem śnieżnym, by dotrzeć do najbliższego sklepu. Decydują się na to raz w miesiącu. - Mam już 80 lat i moje zamiłowanie do przygód trochę oklapło - wyznał agencji AP Dave Luce.
Esther Keim dostarcza obecnie do 40 indyków. Czasem lata sama, czasem z przyjaciółką - jedna pilotuje, druga wyrzuca pakunki. Dostawa i zakup ptaka są darmowe - finansuje je dzięki pomocy życzliwych dusz z mediów społecznościowych.
Święto Dziękczynienia. Niecodzienna akcja charytatywna pilotki
Przed wylotem kobieta kontaktuje się z rodzinami, żeby wiedzieli kiedy wyjść przed dom. - Jeżeli nie będzie nikogo na zewnątrz, nie rzucę indyka. Gdyby nie zobaczyli, gdzie spada, nigdy by go nie znaleźli - twierdzi Esther Keim. Kiedyś odbiorcy szukali swojego pakunku w głębokim śniegu przez pięć dni.
Keim najchętniej ciska mrożonkami w zamarznięte jezioro - tam odbiorcy najłatwiej mogą zlokalizować przesyłkę. Nie jest specjalnie celna, ale dotąd nigdy nie trafiła jeszcze indykiem w człowieka, zwierzę, a nawet w budynek.
Pilotka chce założyć organizację non profit, dzięki której mogłaby uzyskać więcej darowizn i rozszerzyć swoją świąteczną akcję. Obecnie jej maksimum sięga około 20 kilometrów. - Można by wtedy także dodawać jakiś drobiazg dla dzieci. Choćby pluszaka przytulankę - powiedziała Esther Keim.
-----
Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!