Mówi się, że Czesi to mali Niemcy. Jeśli wierzyć stereotypom, uchodzą przy nas za uporządkowanych i racjonalnych, ze zdziwieniem patrzą na polskie zrywy i widzą w nas nieuporządkowany kraj Europy Wschodniej. Dlatego niewiele osób zdziwiło, że kiedy na początku wybuchu pandemii koronawirusa ówczesny polski minister zdrowia Łukasz Szumowski wybierał się na narty do Włoch, Czesi już dawno stamtąd wrócili, przestraszeni zapowiedzią swojego premiera Andreja Babisza o zamknięciu granic. Na długo przed Polakami włożyli maseczki, a na wiosnę zamknęli granicę z Polską zaniepokojeni sytuacją epidemiczną w naszych kopalniach. Ale po wiośnie przyszło lato, potem jesień i wreszcie zima. Sytuacja się odwróciła. W środę czeskie ministerstwo zdrowia informowało, że dobowy przyrost chorych w ponad 10-milionowych Czechach to 16 642 przypadki. Tego dnia w czeskich szpitalach było 8 162 chorych na koronawirusa. Dla porównania w 38-milionowej Polsce resort zdrowia informował w środę o dobowym przyroście zakażeń na poziomie 15 698 chorych. W polskich szpitalach przebywa 15 591 chorych na COVID-19. Od początku pandemii z jej powodu w Czechach zmarło 20 941 osoby, a w ponad 3,5 raza większej Polsce - 44 360. Polsko-czeska granica praktycznie zamknięta Z powodu nasilenia epidemii koronawirusa załamał się system opieki zdrowotnej w kraju pardubickim, czyli jednym z czeskich "województw". Władze ogłosiły, że region nie jest w stanie zagwarantować chorym opieki medycznej. Pomoc zaoferowały także polskie szpitale. Dla Czechów to szok. Czeska służba zdrowia była często stawiana w Polsce za wzór. Dziś jest w dramatycznym stanie. Przekładane są zabiegi, brakuje miejsc w szpitalach. Polski rząd wprowadził obostrzenia dla przyjeżdżających z Czech. Od 27 lutego osoby wjeżdżające na terytorium Polski z Czech mają obowiązek odbycia 10-dniowej kwarantanny, chyba że posiadają negatywny test wykonany do 48 godz. przed wjazdem lub są zaszczepione dwoma dawkami szczepionek honorowanych przez UE. Co się stało? Dlaczego Czesi z prymusów walki z koronawirusem, stawiani wiosną innym za wzór, znaleźli się w oślej ławce walki z pandemią? Walka z pandemią częścią walki politycznej - Nie tylko premier na oficjalnych wystąpieniach mówi, że sytuacja jest ekstremalnie poważna, ale otwarcie przyznają to choćby ordynatorzy oddziałów covidowych w zachodnich Czechach. Coraz częściej słychać, że w zasadzie jest już pięć po dwunastej, a nie za pięć dwunasta - tłumaczy w rozmowie z Interią Szymon Brandys, mieszkający w Czechach polski dziennikarz prasowy, radiowy, tłumacz i bohemista. Brandys pracował m.in. w Czeskim Radiu, obecnie związany z dziennikiem "Głos". W Czechach od 5 października trwa stan wyjątkowy. Co miesiąc do jego przedłużenia niezbędna jest zgoda sejmu. Gdy w lutym czescy posłowie się na to nie zgodzili, rząd wykorzystał furtkę, która pozwalała na przedłużenie stanu wyjątkowego za zgodą władz wojewódzkich. Brandys zwraca uwagę, że walka z COVID-19 w Czechach stała się tematem walki politycznej. - Jesienią odbędą się wybory. Premier Andrej Babisz, lider rządzącej partii ANO, z jednej strony musi dbać o bezpieczeństwo obywateli, z drugiej o interes swojej partii. A Czesi mają dość obostrzeń - tłumaczy. Dodatkowo premier Andrej Babisz przyjął taktykę zrzucania odpowiedzialności na innych. Zatem, zdaniem premiera, za ciężką sytuację Czechów odpowiada Unia Europejska, która jest odpowiedzialna za negocjacje w sprawie szczepionek. Wakacyjne rozprężenie Zdaniem Szymona Brandysa za obecną sytuację odpowiadają między innymi błędy z wakacji. - Kiedy w Polsce w pomieszczeniach zamkniętych maseczki były obowiązkowe, Czesi spierali się, czy nadal je nosić. Ówczesny minister zdrowia Adam Vojtech chciał utrzymania obowiązku noszenia maseczek w sklepach i pomieszczeniach zamkniętych, ale Babisz przywołał go do porządku - tłumaczy. W ten sposób premier odpowiedział na oczekiwania obywateli, którzy byli zmęczeni obostrzeniami z czasów pierwszej fali. - Pamiętam, że wróciłem wtedy z wakacji w Polsce. Po przekroczeniu granicy wszedłem do sklepu i dziwiłem się, czemu w Czechach wszyscy ludzie są bez masek, kiedy ja przed chwilą byłem w polskim sklepie, gdzie wszyscy byli w maseczkach - mówi dziennikarz mieszkający w Czechach. Czeski polityk (sam) lockdownu nie lubi Czesi nie ufają politykom, którzy decydują o kolejnych obostrzeniach. Pewnie przyczyniło się do tego samo zachowanie polityków, którzy - jak minister zdrowia Roman Prymula - decydowali o zaostrzeniu obostrzeń, a jednocześnie chodzili do restauracji, kiedy te były zamknięte. Dlatego Prymula stracił posadę ministra zdrowia. Ale został doradcą premiera ds. pandemii. Jednak wpadka z wizytą w zamkniętej wedle prawa restauracji niewiele go nauczyła. Jako doradca premiera rano w telewizji zachęcał do twardego lockdownu, a wieczorem zasiadał na trybunach Slavii Praga podczas meczu z Leicester City. Roman Prymula to nie jedyny czeski polityk przyłapany na łamaniu obostrzeń. Wydaje się, że takie działania coś na kształt narodowego sportu wśród czeskich elit politycznych. Niewątpliwym faworytem jest tutaj były prezydent i premier Vaclav Klaus, który nadal jada w swojej ulubionej restauracji, mimo że te w Czechach mogą serwować dania jedynie na wynos. Vaclav Klaus jest też absolutnym przeciwnikiem noszenia maseczek. Uważa, że używają ich tylko zwolennicy Unii Europejskiej, której on osobiście nie znosi. Niedawno okazało się, że były czeski prezydent ostatecznie zakaził się koronawirusem. Jednak źródeł dzisiejszej sytuacji nie należy dopatrywać się tylko w braku zaufania Czechów do decyzji polityków. Czesi nawarzyli sobie piwa - Jesienią otwarto na chwile restauracje. To podstawa mentalności i kultury czeskiej. Ludzie czekali na to jak na zbawienie. Wiadomo, że większość czeskiego życia społecznego odbywa się w knajpach. Wszyscy tylko pytali, kiedy te gospody otworzą. Rząd chciał przed Bożym Narodzeniem dać Czechom namiastkę normalności. Otworzył knajpy i centra handlowe. Dziś wiadomo, że lepiej było zostać w domu, to chwilowe poluzowanie przyczyniło się do tego, co dziś obserwujemy - mówi. Tamtej decyzji o otwarciu restauracji za granicą przyglądano się ze zdziwieniem. - Informacje o poluzowaniu obostrzeń w Czechach brzmią bardzo niepokojąco. Należy pamiętać, że jesteśmy w środku pandemii, zaś w Czechach ilość zgonów w przeliczeniu na milion mieszkańców, według danych Uniwersytetu Oksfordzkiego z 8 grudnia, jest bardzo wysoka - wynosi 844 - mówiła wtedy Interii prof. Agnieszka Szuster-Ciesielska z Katedry Wirusologii i Immunologii Instytutu Nauk Biologicznych Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Ekspertka przekonywała wówczas, że otwarcie restauracji i barów niesie za sobą ryzyko dalszego wzrostu zakażeń, a pierwsze efekty mogą być widoczne już po upływie 10-14 dni od tej decyzji. - Aura sprzyja przebywaniu w zamkniętych, ciepłych i niewietrzonych pomieszczeniach, co dotyczy także lokali gastronomicznych. Im większa liczba gości i dłuższy czas przebywania w restauracji, tym bardziej wzrasta ryzyko przeniesienia wirusa od zakażonej nim osoby. Ponadto, trudno w takiej sytuacji zachować właściwą odległość - tłumaczyła prof. Agnieszka Szuster-Ciesielska. Koronawirus w Czechach nie pośpiewa - Zbliżają się święta, czas wzmożonych kontaktów rodzinnych i towarzyskich. Boję się, że Czesi zanotują wyraźny wzrost zakażeń w pierwszej połowie stycznia - mówiła na łamach Interii Szuster-Ciesielska. Choć Czesi po tygodniu restauracje znów zamknęli, jej przewidywania, niestety, sprawdziły się. Kolejne obostrzenia, które mogliśmy obserwować w Czechach nie różniły się znacząco, od tego co znamy z Polski. Choć osoby, które śledzą restrykcje w Polsce i w Czechach zwracają uwagę na obowiązujący bardzo długo w Czechach zakaz śpiewu. Czesi - podobnie zresztą jak np. Szwajcarzy - wzięli sobie do serca wyniki badań, które dowodziły, że koronawirus szczególnie rozprzestrzenia się podczas śpiewu. Dlatego szybko go zabroniły. W kościołach, szkołach, na placach. - Kiedyś śpiewałem w chórze. Mój chór w Polsce spotyka się przy zachowaniu obostrzeń. Po czeskiej stronie życie kulturalne zupełnie umarło. Ostatnio dzwoniłem do jednej ze znajomych dyrygentek, której całym życiem jest muzyka. Nie chciała zupełnie rozmawiać. Była załamana - wspomina Szymon Brandys. W sklepach straszy Niecodzienny był też wprowadzony przed Bożym Narodzeniem zakaz sprzedaży napojów na... wynos. Rząd nie chciał, by Czesi chodzili po ulicach, placach z kubkiem kawy czy herbaty. Władza zdecydowała, że - z powodu pandemii COVID-19 - wszystkie napoje muszą zostać spożyte w lokalu. Przepis najmocniej wymierzony był w odwiedzających popularne w Czechach bożonarodzeniowe jarmarki. Szybko okazało się, że wprowadzone ograniczenia łatwo obejść. Rząd w rozporządzeniu pozwolił na sprzedaż napojów przez okno kierowcy i pasażerom przebywającym w aucie. Dlatego praska kawiarnia Café Prostoru, która znajduje się w budynku Narodowej Biblioteki Technicznej w Pradze postanowiła wykpić rządowe obostrzenia. Przed kawiarnią stanął samochód, do którego klienci mogą wsiąść, otworzyć okno i z auta zrobić zakupy. Potem mogą kontynuować spacer. Dziś sytuacja w Czechach nie skłania do śmiechu.- Trudno jest myśleć o luzowaniu jakichkolwiek obostrzeń, kiedy w najbliższych tygodniach mamy się szykować, że dobowy przyrost zakażeń przekroczy 25 tys. osób - mówi Brandys. Obecnie w Czechach znów działają tylko sklepy pierwszej potrzeby, a restauracje czy kawiarnie mogą serwować swoje produkty jedynie na wynos. W marketach też można wyłącznie sprzedawać produkty pierwszej potrzeby. Część półek zakrytych jest folią i taśmą. I straszy. Łukasz Grzesiczak