Tusk zmienia termin marszu, w PiS odetchnęli z ulgą. Wiemy, dlaczego
Sztabowcy Karola Nawrockiego odetchnęli z ulgą po decyzji Donalda Tuska, że jego kontr-marsz odbędzie się już po pierwszej turze wyborów. - To będzie marsz przekonanych, a ich mobilizacja jest kluczowa w pierwszej turze. W drugiej gra idzie o nieprzekonanych - mówi jeden z polityków PiS

Nie będzie wielkiej bitwy na marsze. Przynajmniej tak decyzję Koalicji Obywatelskiej o zmianie terminu marszu przyjęto w Prawie i Sprawiedliwości.
Przypomnijmy, po tym, jak partia Jarosława Kaczyńskiego zapowiedziała organizację "Wielkiego Marszu Patriotów" z okazji 1000-lecia koronacji Bolesława Chrobrego na króla Polski, swój własny "Wielki Marsz Patriotów" zapowiedział także premier Donald Tusk.
Marsz PiS został zaplanowany na 12 kwietnia, Tusk zapowiedział, że jego kontr-marsz odbędzie się miesiąc później, czyli 11 maja.
Oba wydarzenia wpisują się w trwającą kampanię wyborczą i wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę, że mają służyć mobilizacji wyborców przed pierwszą turą wyborów.
Gdy PiS zastanawiało się, co zrobić i jak zareagować na zapowiedź Tuska o organizacji konkurencyjnego marszu, niespodziewanie premier poinformował o... zmianie daty swojego wydarzenia.
Koalicja Obywatelska zmienia termin marszu
Jakie kalkulacje Donalda Tuska stały za zmianą terminu? Miał to wymusić sztab Rafała Trzaskowskiego, z którym Donald Tusk nie uzgodnił wcześniej swoich planów.
"Wielki Marsz Patriotów odbędzie się 25 maja, przed drugą turą wyborów, zgodnie z trafną rekomendacją prezydenta Rafała Trzaskowskiego. Pozwoli to na pełną mobilizację demokratycznych patriotów" - przekazał w serwisie X sam Tusk.
Także Rafał Trzaskowski powoływał się na argument, że przed pierwszą turą wyborów trudno byłoby z marszu zrobić wydarzenie łączące całą koalicję. Zwłaszcza że pojawiły się głosy zarówno ze strony Lewicy jak i Trzeciej Drogi, że ich przedstawiciele nie wezmą udziału w marszu KO 11 maja, bo jest to "wydarzenie wyborcze".
Sztabowcy Trzaskowskiego nie chcieli mieć "debaty o marszu" i o tym, kto weźmie w nim udział, a kto nie.
- Ja też się wsłuchuję w głos moich koleżanek i kolegów, to był jeden z powodów, dla których zmieniliśmy datę. Celem było, abyśmy byli razem. Żeby mieć pewność, że łatwiej będzie zaakceptować zaproszenie. Wtedy wszyscy będą mogli razem wesprzeć kandydata strony demokratycznej i pojawić się na marszu - powiedział Rafał Trzaskowski podczas spotkania z dziennikarzami.
Ja też się wsłuchuję w głos moich koleżanek i kolegów, to był jeden z powodów, dla których zmieniliśmy datę. Celem było, abyśmy byli razem.
Ale za zmianą daty stoi coś jeszcze. Jak można usłyszeć w koalicji rządzącej Trzaskowski, chciał zaznaczyć, że to jego kampania i że Tusk nie może organizować tak dużych wydarzeń politycznych bez wcześniejszego uzgodnienia tego ze sztabem.
- To była klasyczna zagrywka w stylu Donalda, że on na finiszu kampanii wjeżdża na białym koniu, robi marsz i dzięki niemu Rafał ma dobry wynik. Sztab się szybko połapał i postawił na swoim, pokazując, że marsz będzie, ale na ich zasadach - mówi nasz rozmówca z koalicji rządzącej.
PiS obawiał się marszu przed pierwszą turą
Tymczasem sztabowcy Karola Nawrockiego na wieść o zmianie terminu marszu, jak słyszmy, odetchnęli z ulgą. Dlaczego? Bo bardziej obawiali się marszu i wielkiej mobilizacji wyborców KO przed pierwszą turą, co mogłoby się przełożyć na dużą różnicę w wyniku Trzaskowskiego i Nawrockiego w pierwszej turze. A w interesie PiS jest, by ta różnica nie była ogromna. Chodzi o morale wśród wyborców przed drugą turą wyborów i wiarę w zwycięstwo. A, jak słyszymy w sztabie, inaczej podchodzi się do kandydatów, gdy różnica między nimi jest "na żyletki", a inaczej gdy jest np. dwucyfrowa.
- Kontrmarsz Tuska był dla nas problemem do wczoraj - mówi nam jeden ze sztabowców. - Ewidentnie Tusk wymyślił, że przykryje nasz marsz, pokazując, że potrafi lepiej mobilizować i że ma większe poparcie. I tak by było. Wiadomo, że w Warszawie Tusk jest w stanie zgromadzić ludzi i że Platforma ma środki, by zwieźć działaczy i zrobić frekwencję. My nie mamy takich możliwości i takich pieniędzy. Zestawienie ze sobą tych dwóch marszy byłoby dla nas niekorzystne - wyjaśnia nasz rozmówca.
Wiadomo, że w Warszawie Tusk jest w stanie zgromadzić ludzi i że Platforma ma środki, by zwieźć działaczy i zrobić frekwencję. My nie mamy takich możliwości i takich pieniędzy. Zestawienie ze sobą tych dwóch marszy byłoby dla nas niekorzystne
Zwłaszcza, że dzisiaj nie wszyscy w PiS są przekonani, że ich kwietniowy marsz to najlepszy pomysł w środku kampanii. - Nie mamy możliwości finansowych, żeby zrobić to dobrze. A jak zrobimy niedobrze, to będzie klapa. W tej sytuacji trzeba się będzie poważnie zastanowić, czy Karol w ogóle powinien w tym brać udział - narzeka nasz rozmówca.
Jak zwykle w PiS wszystko rozbija się o wewnętrzne spory i ambicjonalne podejście do organizacji wydarzeń.
Za pomysłem "Wielkiego Marszu Patriotów" z okazji 1000-lecia koronacji Chrobrego ma stać Patryk Jaki. A skoro tak, to część polityków, która pozostaje z nim w sporze, niespecjalnie chce się angażować w organizację. Jeszcze inni mają pretensje, że informacja o marszu za wcześnie wyciekła do mediów, gdy organizacyjnie nic nie jest dopięte.
- Te wewnętrzne walki nas cały czas gubią i nie pozwalają normalnie planować i pracować - narzekają politycy w sztabie.
Wybory prezydenckie i wpływ marszu na drugą turę wyborów
Jednocześnie pocieszają się, że marsz Tuska przed drugą turą nie będzie miał tak dużego wpływu na same wybory, jak w 2023 roku, bo przed drugą turą emocje będą gdzie indziej.
- Nie da się dwa razy wygrać wyborów tym samym sposobem. To, co się udało zrobić marszem 4 czerwca w 2023 roku, raczej się nie powtórzy, bo to inne wybory i inny czas. Poza tym łatwiej jest maszerować przeciwko rządowi niż w geście poparcia dla rządu, a dziś to Tusk rządzi - uważa nasz rozmówca z PiS.
I dodaje, że mobilizacja przed drugą i tak będzie podkręcona do najwyższego możliwego poziomu, z marszem czy bez.
- To będzie marsz przekonanych, a ich mobilizacja jest kluczowa w pierwszej turze. W drugiej gra idzie o nieprzekonanych. Przecież Trzaskowski idąc w marszu pod rękę z Tuskiem nie przyciągnie wahających się wyborców Konfederacji. Co więcej, da nam się świetną okazję do sklejenia go z rządem - mówi jeden z polityków PiS.
Sklejanie Trzaskowskiego z rządem i samym Tuskiem to teraz jedno z kluczowych zadań, jakie stawia przed sobą sztab PiS. Widać to i słychać coraz mocniej także w wypowiedziach samego kandydata PiS.W dniu, gdy Tusk i Trzaskowski ogłosili zmianę terminu marszu, Karol Nawrocki grzmiał na konferencji, że "Tusk niańczy Rafała Trzaskowskiego”.
- Wywiesza mu banery, a teraz organizuje marsze, kandydat na prezydenta powinien być bardziej samodzielny - mówił Nawrocki. - Gdyby Rafał Trzaskowski został prezydentem, to panel sterowania byłby w rękach Donalda Tuska - dodawał.
Kamila Baranowska