Zawodnik sumo startuje do Sejmu. Nietypowe. Skąd ta zmiana? - Mój tata, zapaśnik w stylu klasycznym, pracował w Polskim Związku Sumo, stąd ten sport wziął się w moim życiu. Dziś nie jestem czynnym zawodnikiem. To nie jest sport olimpijski. W 2017 roku zdobyłem brązowy medal na World Games, czyli przedsionku dla dyscyplin, których jeszcze nie rozgrywa się w ramach igrzysk. W pewnym momencie suma kosztów związanych z uprawianiem wyczynowo sportu przerosła potencjalne nagrody. Poza tym, wchodząc w wiek produkcyjny, chciałem się zająć sferą zawodową. Sport uprawiałem wyczynowo przez 16 lat, od 7. roku życia. W sumo są kategorie wagowe? Pana postura kłóci się z powszechnie kojarzonym wizerunkiem zawodnika tego sportu. - Te skojarzenia są jak najbardziej poprawne. Sumo wywodzi się z Japonii, gdzie podczas turniejów cesarskich basho nie obowiązują żadne limity wagowe, natomiast zasady walki są te same. Na całym świecie uprawia się tzw. sumo sportowe, gdzie jest podział na kategorie wagowe. Chociaż walczyłem też z zawodnikami, którzy wyglądają tak, jakby zamknąć oczy i pomyśleć o sumo. Najpierw sport, teraz polityka. W czym sportowy background może pomóc w działalności publicznej? - Mogę powiedzieć, że nawet największego rywala się nie boję. To, co rozwija sport, to dążenie do celu, poświęcenie i ciężka praca, bo bez tego nie odnosi się sukcesu. Wiem, co to znaczy rygor treningowy, codzienna ciężka praca i wiem, co oznacza, że swoje marzenia i wyznaczone cele opłaca się krwią, łzami i potem. Kandydował pan do Sejmu już w 2019 roku, wówczas bezskutecznie. - Tak, kandydowałem przed czterema laty. To doprowadziło do zderzenia mojej młodej głowy pełnej ideałów z rzeczywistością. Pomimo dalekiego miejsca na liście Koalicji Obywatelskiej, wykręcił pan przyzwoity wynik. Zdobył pan więcej głosów niż znany stołeczny radny, Sławomir Potapowicz, ówczesna "ósemka". Mimo to, w tym roku ponownie jest pan daleko na warszawskiej liście, pozycja numer 28. - Niestety, ale młodzi kandydaci mają pewne trudności ze zdobywaniem dobrych miejsc na listach. Myślę, że nie jest to przypisane konkretnej partii. Niestety mechanizmy decydowania i kolejności na liście to element polityki każdego ugrupowania. Można sobie wyobrazić, że takie miejsce coś odzwierciedla, ale co, to już indywidualna kwestia. Czytaj też: Wybory parlamentarne 2023. Kiedy? Najważniejsze informacje. Wszystko, co musisz wiedzieć Miejsce "biorące" to często podziękowanie za lata pracy w ramach struktur partii w regionie. - Jestem na liście z rekomendacji PO. Przez ostatnie cztery lata na pewno działałem mniej w ramach struktur. Dlatego nie jest to dla mnie specjalnym zaskoczeniem. - To trudna sytuacja, miejsce w środku listy nie pomaga. Nie zwiększa ono moich szans, ale z drugiej strony myślę sobie, że nie ma takiego miejsca, z którego nie dałoby się zdobyć mandatu poselskiego. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby dostać się do Sejmu, udowadniając osobom czy strukturom partyjnym, które we mnie powątpiewały, że da się to zrobić. Przed czterema laty zdobył pan 2561 głosów, to 19. wynik spośród 40 kandydatów Koalicji Obywatelskiej w Warszawie. Jaki jest cel na wybory 2023? - Tym razem podwajamy. Ponad 5 tys. głosów to cel zarówno mój, jak i mojego sztabu. W 2019 roku zasłynął pan jako kandydat do Sejmu, który swoją kampanię prowadził na Tinderze. Tym razem będzie tak samo? - Taki jest plan, ale jeszcze nie na teraz. Mam świadomość, że taka kampania - pomimo, że nie narusza regulaminu aplikacji - może być ograniczona w czasie. Chciałbym maksymalizować moje możliwości kampanijne i poczekać z Tinderem bliżej wyborów. Przed czterema laty dostałem na nim bana. Myślę, że część użytkowników mnie zgłaszała, bo nie byłem ich opcją polityczną lub dlatego, że nie chcieli oglądać tego typu treści w serwisie randkowym. Tym razem planuję trochę niespodzianek i nowych narzędzi, ale jeszcze nie zdradzę, co wyborcy tam znajdą. Od poprzednich wyborów minęły cztery lata. Mówi pan, że nie działał aktywnie w strukturach PO. Czym się więc pan zajmował przez ten czas? - Na co dzień jestem kierownikiem projektów IT. Przez ostatni rok byłem też kierownikiem produkcji w butikowym domu produkcyjnym. Czytaj też: Wybory 2023. Tak wypełnisz kartę wyborczą, by głos był ważny Od kiedy jest pan członkiem Platformy Obywatelskiej? - Od 2015 roku, kiedy zaangażowałem się w trakcie studiów politologicznych na Uniwersytecie Warszawskim w kampanię Bronisława Komorowskiego. Byłem wolontariuszem, miałem okazję kilkukrotnie z prezydentem podróżować, uczestniczyć w piknikach i innych tego typu wydarzeniach. Rok 2015. Dlaczego akurat PO? - Dobre pytanie. To był wówczas bardzo niepopularny kierunek. Nie kierowałem się jednak wiatrem popularności, tylko przekonaniami. To partia centrum. Mimo, że moje poglądy w kwestiach światopoglądowych są nieco bardziej lewicowe, to te dotyczące gospodarki są już po prawej stronie. Wydaje mi się, że jestem w stanie się tutaj odnaleźć. Dogadałby się pan z Frankiem Sterczewskim? Byłby fajnym kolegą z klubu? - Myślę, że mógłby być. Osobiście go nie znam, ale kojarzę, znam jego działalność i bardzo mi się to podoba. Tacy kandydaci - i też o sobie tak myślę - mają pewną niezależność względem partii i komitetu wyborczego. Moja kampania z 2019 roku czy ta aktualna, to jest banda moich znajomych, przyjaciół, rodziny, którzy ze mną ruszają na ulice i rozdają ulotki tylko dlatego, że wierzą, że mogę być elementem zmiany. To jest pewna niezgoda na to, co się dzieje aktualnie w polskiej polityce. Czytaj też: Jak głosować poza miejscem zameldowania? Masz czas do 12 października Z jakimi hasłami idzie pan do wyborów? W których sferach życia publicznego chciałby pan działać? - To, co mnie interesuje i czym chciałbym się zająć w Sejmie, to bezpieczeństwo wewnętrzne naszego kraju w obliczu zagrożeń ze Wschodu. Interesują mnie także nowe technologie, sztuczna inteligencja i wszelkie zagrożenia, jakie to ze sobą niesie. Kolejna moja sfera zainteresowań to polityka zagraniczna. Miałem okazję pracować w MSZ podczas moich studiów, byłem w Departamencie Współpracy z Polonią i Polakami za Granicą. - Kandydaci mogą mieć swoje postulaty, ale pytania, jaką to niesie za sobą wartość. Tak naprawdę w kupie siła. Ja mogę opowiadać moim potencjalnym wyborcom o tym, czym ja się interesuję, w czym ja się dobrze czuję. Przez 30 lat mojego życia nabrałem tylu doświadczeń na różnych polach, że to moje trzy grosze, które mogę wnieść do pracy w Sejmie. Gdyby to od pana zależało, w których sejmowych komisjach pan by się znalazł? - Na pewno w komisji ds. zagranicznych. Myślę też, że w komisji ds. edukacji, nauki i młodzieży. Miałem wrażenie, że moja kampania z 2019 r. to nie tylko moja osobista kampania, ale także akcja edukacyjna na rzecz naszego systemu wyborczego. My, jako obywatele, naprawdę nie wiemy, co to są za wybory, kiedy one są, jakie organy wybieramy i jakie są ich kompetencje. Tydzień przed wyborami znajomi zapytali mnie: Paweł, będziemy na ciebie głosować, tylko przypomnij: To są wybory na prezydenta czego? Czytaj też: Sprawdź okręgi wyborcze do Sejmu. Które województwo daje najwięcej mandatów? O jakiego wyborcę walczy Paweł Wojda? - Chciałbym, choć to myślenie życzeniowe, żeby moja grupa wyborcza, to byli moi rówieśnicy. To też jest powód, dlaczego wyszedłem z kampanią na Tindera. Miałem pewną trudność z docieraniem do ludzi w moim wieku. Interesuje mnie dyskusja, opinia mojego pokolenia. To nie zawsze wychodzi na ulicy. Tinder pozwolił stworzyć punkt zaczepienia w merytorycznej dyskusji o Polsce, o problemach życiowych, które dotykają mieszkańców Warszawy. To niesamowite doświadczenie, rozmowa z ludźmi to wielka lekcja empatii. - Jak wychodziłem na schodki w Warszawie rozdawać ulotki, od razu słyszałem "o, to ty prowadzisz kampanię na Tinderze". Rozmowa, zamiast takiej bardzo formalnej, schodziła na inne tory. Dystans się skraca i zaczynamy rozmawiać, widzimy w sobie ludzi, a nie stanowiska. Startuje pan pod szyldem tego samego komitetu, co Roman Giertych. - Przyjąłem to z zaskoczeniem, a w rezultacie ze smutkiem. Mimo, że go bardzo szanuję, ciężko mi się utożsamiać z jego poglądami. Czytaj też: Praca przy wyborach. Za dzień można zarobić 800 zł. Wymagania są minimalne Za to Lewica ma grupę młodych, aktywnych posłów. - W wielu kwestiach programowych, jeżeli chodzi o sferę gospodarczą, nie zgadzam się z Lewicą. Nie trzeba być ekonomistą, żeby widzieć, że w ich programie jest bardzo dużo wydatków. Rozumiem, że chcą dotykać w swoim programie osób potrzebujących, ale ja jestem zwolennikiem rozwiązań wolnorynkowych. Czemu około 30-letni wyborca powinien zagłosować właśnie na pana? - Jestem zwykłym warszawiakiem, 30-latkiem, kawalerem, którego nie reprezentuje żaden establishment. Próbuję się przebić przez struktury partyjne największej partii opozycyjnej, aby móc godnie reprezentować grupę obywateli, która jest, moim zdaniem, niedoreprezentowana w parlamencie. Tyle się mówi o oczekiwaniach jeśli chodzi o zmianę. Jak chcemy dokonać tej zmiany, kiedy cały czas głosujemy na te same, powtarzające się osoby? Dawid Zdrojewski *** TWÓJ GŁOS MA ZNACZENIE. Dołącz do naszego wydarzenia na Facebooku i śledź aktualne informacje w trakcie kampanii wyborczej!