Tak posłowie PiS załatwili pracę sobie i kolegom

Jakub Szczepański

Jakub Szczepański

emptyLike
Lubię to
Lubię to
like
0
Super
relevant
0
Hahaha
haha
0
Szok
shock
0
Smutny
sad
0
Zły
angry
0
Udostępnij

Władysław Dajczak i Ewa Leniart od 2015 r. pełnili funkcję wojewodów. Zrezygnowali, żeby odebrać legitymacje poselskie. Długo jednak się nimi nie nacieszyli, bo po dwóch miesiącach wrócili na "stare śmieci". Zapewnili swoim sowite odprawy, poprawili wynik wyborczy własnych list i pomogli kolegom z PiS dostać się do Sejmu. – To wykorzystanie potencjału wyborczego osób, które niekoniecznie obejmują później mandat – tłumaczy Interii Andrzej Szlachta z PiS.

Andrzej Szlachta i Jacek Kurzępa składają ślubowanie
Andrzej Szlachta i Jacek Kurzępa składają ślubowanie Jakub Kamiński East News

Żeby wybrać swoich reprezentantów do parlamentu, poszliśmy do urn 13 października 2019 r. Do Sejmu dostali się zarówno wojewoda lubuski, Władysław Dajczak (zyskał 27,3 tys. głosów - red.) jak i wojewoda podkarpacki Ewa Leniart (wybrana przez 36,3 tys. Polaków - red.). Oboje z PiS. Formalnie przestali pełnić swoje funkcje 11 listopada. Za długo jednak nie posłowali. Na stare stanowiska wrócili już 10 stycznia 2020 r.

- Mój mandat poselski wygasł z mocy prawa. Mateusz Morawiecki wyszedł z propozycją, prośba była także od struktur lokalnych i władz partii. Nie była to dla mnie łatwa decyzja, długo nad tym myślałem, ale się zdecydowałem - powiedział Interii Dajczak.

- Traktuję swój powrót jako realizację prośby, postulatu płynącego od mieszkańców naszego województwa, które były kierowane także do premiera - w styczniowej rozmowie z lokalnymi dziennikarzami zarzekała się z kolei Leniart. O tym, że posłanka wróci na stanowisko wojewody portal rzeszow-news.pl pisał jednak już w listopadzie 2019 roku.

Sejmowe miejsca obydwu polityków nie mogły pozostać nieobsadzone. Na plecach swoich kolegów na Wiejską dostali się posłowie, którzy nie mieli tyle szczęścia, co w poprzednich latach. W Sejmie nie było ich jednak tylko dwa miesiące. Mandat z Podkarpacia uzyskał Andrzej Szlachta, zaś z Lubuskiego do parlamentu dostał się Jacek Kurzępa. Przyznano im odprawy za przerwę w sprawowaniu kadencji, które sięgają ponad 20 tys. zł. I wcale nie zamierzają ich zwracać.

- Nie zwrócę odprawy. Nie zostałem wybrany do ponownej kadencji, nastąpiło jej przerwanie - przekazał Interii Szlachta. Zaznacza, że to jego pierwsza odprawa, zaś posłem był 14 lat. - Takie są przepisy - podkreśla polityk PiS, który w praktyce pieniędzy z tytułu odprawy jeszcze nie otrzymał. Faktem jest, że w podobnej sytuacji jak Kurzępa i Szlachta jest m.in. poseł Waldemar Olejniczak, który w grudniu zyskał mandat, bo Marek Opioła zdecydował się zostać wiceszefem NIK.

Kupczenia stanowiskami nie było

Jacek Kurzępa się ucieszył? Dostał pan w ramach wdzięczności chociaż czekoladki? - dopytujemy Władysława Dajczaka. Wojewoda chwilę się śmieje, ale odpowiada taktownie: - Jacek nie został wybrany w wyborach, teraz wrócił do parlamentu. Spotkaliśmy się w Sejmie, wyraziłem nadzieję, że będzie dobrze sprawował mandat i działał na rzecz regionu. Obiecaliśmy sobie dobrą współpracę - usłyszeliśmy.

Kiedy rozmawiamy z opozycją, jej działacze kręcą głowami. - Takie postępowanie (porzucenie mandatu posła na rzecz stanowiska wojewody - red.) to lekceważenie elektoratu i robienie ludzi w konia. Trochę nie fair. Mówię to, chociaż z panem wojewodą się znamy, a ja go lubię - powiedział Interii lubuski senator PO, Robert Dowhan.

Andrzej Szlachta jest przekonany, że nie ma mowy o żadnym kupczeniu stanowiskami.

- Andrzej Jaworski był pierwszym przewodniczącym komisji finansów. Dostał propozycję intratną, poszedł chyba do PZU (chodzi o poprzednią kadencję Sejmu - red.). Złożył mandat, został prezesem za inne pieniądze. To już jest taki handel. Ja wróciłem na stanowisko posła - mówi Interii Szlachta.

Polityk PiS przypomina, że roszady na linii posłowie-wojewodowie zdarzały się także w czasach Donalda Tuska. Dokładnie w ten sam sposób zachowała się Małgorzata Chomycz-Śmigielska, w latach 2010-2015 wojewoda podkarpacki z nadania PO.

Bez owijania w bawełnę

W przypadku takich polityków jak Leniart czy Dajczak do Sejmu startuje się po to, żeby wyciągnąć listy PiS? - dopytujemy Andrzeja Szlachty. - Dokładnie tak jest - odpowiada Interii poseł. - Nie jestem hipokrytą, żeby mówić inaczej - dodaje sejmowy weteran z partii rządzącej.

Jednak to, co dla polityków oczywiste, nie zawsze musi takie być dla wyborców.

- Trudno sobie wyobrazić, że te zmiany planów (porzucenie mandatu posła na rzecz dawnego stanowiska - red.) mają tak nagły charakter i wcześniej nie można się było tego spodziewać. Można się domyślać, że partia stara się dbać o swoich lokalnych liderów - komentuje dla Interii prof. Rafał Chwedoruk, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego.

Zdaniem eksperta, poprzez wymianę stanowiskami, politycy PiS instrumentalizują własną profesję. - Zdobycie mandatu poselskiego to niemalże apogeum kariery politycznej. Wyżej jest prezydent czy minister. To dowód zaufania do danego polityka jak i do partii, z której się wywodzi - argumentuje Chwedoruk. Jak mówi politolog, partia rządząca opowiadała o potrzebie "rehabilitacji polityki" i udowadniania wyborcom, że dzięki wyborze własnych reprezentantów, mogą coś faktycznie zmienić. - Tego typu incydenty, nawet jeśli są uzasadnione kompetencjami, nie służą - spuentował.

Po zakończeniu ostatniej kadencji na odprawy dla posłów Kancelaria Sejmu planowała wydać 40 mln zł.

Jakub Szczepański

Przejdź na