"Jesteśmy na zakręcie"
- Żyjemy w czasach, kiedy postawy bardzo się radykalizują. Poklask zyskują ludzie, którzy stawiają tezy ostro i radykalnie. Potem ci sami ludzie nawołują do dialogu. To puste słowa. Są mnożeniem podziałów, a nie ich likwidowaniem - mówi bp Grzegorz Ryś. Z duchownym katolickim rozmawiam o kontrowersjach wokół gestów papieża i stosunku Kościoła wobec islamu.
Justyna Tomaszewska, Interia: Niektóre gesty i wypowiedzi papieża Franciszka budzą kontrowersje, także w Polsce. Co jest takiego innego w nauczaniu papieża Franciszka, co odróżniałoby go od Benedykta XVI czy Jana Pawła II?
Bp Grzegorz Ryś: - Szczerze mówiąc, widzę przede wszystkim kontynuację. Pamięć wygładza rozmaite napięcia. Jan Paweł II też wykonał w życiu kilka prowokujących gestów, które ewidentnie były zakorzenione w Ewangelii, ale wcale nie były powszechnie przyjmowane w Kościele. Wezwanie do rachunku sumienia bardzo długo odbijało się czkawką wielu ludziom Kościoła. Wejście do synagogi w postawie dialogu, spotkania i szacunku nie dla wszystkich było łatwe do zaakceptowania. Z kolei papież Paweł VI potrafił klękać przed wysłannikami patriarchy Konstantynopola.
- Papież Franciszek nie robi niczego, co nie byłoby prowokacją czysto ewangeliczną. Myślę, że on ma poczucie, że gesty są czasem mocniejsze niż słowa. Pokazuje też wielką zdolność do reagowania bezpośrednio na pojawiające się wyzwania. To pozwala go łatwo oskarżać o działania doraźne, mało systemowe...
Jak na przykład przyjęcie w Watykanie trzech rodzin uchodźców, którzy przebywali na wyspie Lesbos?
- Ktoś zawsze może zapytać: co to zmienia? Po pierwsze, zmienia coś w życiu tych dwunastu ludzi i to jest istotne. Po drugie, jest znakiem dla innych, wzywającym ich do działań systemowych. Widać, jak ta krytyka pod adresem papieża rozmija się z tym, jakie są jego intencje.
Krytyczne zdania przedstawiają m.in. polscy publicyści. Na przykład Paweł Lisicki w komentarzu dla wp.pl ostro określił wezwanie Franciszka do przyjmowania uchodźców w europejskich parafiach, twierdząc, że "obecny biskup Rzymu kolejny raz zdradza świadomość utraty związku z rzeczywistością" i że "przedkłada utopijne pięknoduchostwo nad realizm". Czy hierarchowie Kościoła powinni czuć się zobligowani do polemiki z tego typu opiniami?
- Poddanie się Ewangelii nie zawsze jest takie oczywiste. Kościół, przynajmniej przez ostatnie 50 lat, bo tyle minęło od II soboru watykańskiego, mówi o tym, że jedynym modelem jego spotkania z islamem jest dialog międzyreligijny. I Kościół mówi to w Duchu Świętym.
- Jeśli mam do zważenia argumenty, które z jednej strony przedstawia mi sobór, bł. papież Paweł VI, św. Jan Paweł II, obecny papież, który jest "żyjącym Piotrem", czy wielki autorytet - Benedykt XVI, a po drugiej stronie mam bardzo zdroworozsądkowe stwierdzenia, że ten dialog jest trudny, a z nami nikt nie chce rozmawiać, a może lepiej się odgrodzić od wszystkich, albo zacząć tworzyć bojówki chrześcijańskie, broniące chrześcijańskiej Europy przez islamem, to - pani wybaczy - ale nie ważę takich argumentów. Gdybym szedł za takimi racjami przeciwko temu wszystkiemu, co powiedzieli papieże przez ostatnie pół wieku, znaczyłoby to, że odrzucam argumenty zakorzenione w wierze, na rzecz zdroworozsądkowego gdybania, które ustawia nas kompletnie pod prąd temu, co mówi Duch Święty.
Takie zdania są nośne i cytowane. Często wypowiadają je ludzie, którzy nie kryją, że są katolikami...
- ...ale ja nie kwestionuję ich katolicyzmu...
Nie w tym rzecz. Chodzi mi o odbiór tego typu głosów w społeczeństwie, także wśród innych katolików. Kogo tu słuchać? Stąd wcześniejsze pytanie o polemikę.
- Generalnie jest tak, że łatwiej budzić w ludziach strach niż odwagę. Żyjemy w czasach, kiedy postawy bardzo się radykalizują. Proszę zobaczyć, kto tak naprawdę zyskuje poklask w społeczeństwach, nie tylko w Polsce. Właśnie ludzie, którzy stawiają tezy bardzo ostro, zdecydowanie, radykalnie. Potem ci sami ludzie nawołują do dialogu... Takie nawoływanie to wtedy puste słowa, które są mnożeniem podziałów, a nie ich likwidowaniem.
- Jesteśmy na jakimś zakręcie. Bardzo chcę, żeby na tym zakręcie Kościół mówił swoim własnym językiem, a nie argumentami, które są żywcem przejmowane ze świata polityki. Mamy swój własny język, nie mówiąc o tym, że mamy swoje własne argumenty i przesłanki.
Podajmy jakieś.
- Kościół nie mówi o miłosierdziu wyłącznie w kategoriach działań humanitarnych, tylko jako postawie, która najpierw jest doświadczeniem miłosierdzia ze strony Boga. Jeśli Bóg nieustannie okazuje mi miłosierdzie, bo nie ma we mnie niczego, co mógłby we mnie kochać, i jeżeli Bóg daruje mi po tysiąc razy moje własne winy, to ja nie mogę potem Bogu mówić, że mam Go teraz serdecznie dość i chcę zadbać o siebie samego. Nie. Nasza postawa miłosierdzia to nie są obrachunki: komu tak, a komu nie. To jest odpowiedź na postawę Boga, który mnie pierwszy umiłował i który mi pierwszy wybacza, nie czekając, aż Go poproszę.
- Proszę zwrócić uwagę, jak bardzo łatwo jest szafować argumentem, że można wybaczyć temu, kto o to prosi, uznaje swoją winę i jeszcze obiecuje poprawę. To jest model, który podpowiada nam jeden określony nurt publicystyki katolickiej. Do rozumienia przebaczenia ewangelicznego takie myślenie ma się jak pięść do nosa. Bóg wybaczył nam w Chrystusie zanim ktokolwiek pomyślał o nawróceniu. Dzięki temu, że Bóg nas traktuje z miłosierdziem, my się czujemy choć trochę zaakceptowani, pokochani w tym dziadostwie, w jakim jesteśmy. I to nas zmienia. To jest logika Ewangelii. Jeśli ktoś głosi inną, to zawraca rzekę kijem.