Łukasz Grzesiczak, Interia: Tylko 47 proc. Czechów akceptuje działania Unii Europejskiej - wynika ze styczniowego sondażu Eurobarometr. Czesi należą do najbardziej eurosceptycznych narodów w UE, niektóre badania pokazywały, że są większymi eurosceptykami, niż Brytyjczycy, którzy wreszcie postanowili ją opuścić. Skąd ten czeski eurosceptycyzm się bierze? Martyna Wasiuta, Ośrodek Studiów Wschodnich: - Znaczenie mają przede wszystkim historia i dzisiejsze czeskie elity polityczne. W czeskiej pamięci zakorzeniona jest świadomość zdrady sojuszników. Tak było w Monachium w 1938 roku, czy trzydzieści lat później podczas inwazji wojsk Układu Warszawskiego w 1968 roku. Do tego od samego początku - po 1993 roku, kiedy rozpadła się Czechosłowacja - Czesi są pod wpływem eurosceptycznych polityków, którzy rządzą ich krajem. Sztandarowym czeskim eurosceptykiem jest Vaclav Klaus, który pełnił funkcję czeskiego premiera, a potem prezydenta. Dzisiejszy prezydent Milosz Zeman także nie szczędzi krytycznych słów w stronę Unii. Polscy prezydent i premier także, ale to Polacy w przywołanym badaniu uchodzą za największych euroentuzjastów w Unii... - Prezydenci cieszą się wśród Czechów dużo większą estymą. Do tego dochodzi czynnik ekonomiczny. Czesi mają najniższe bezrobocie w całej Unii [rozmawialiśmy przed ogłoszeniem najnowszych danych Eurostatu, z których wynika, że Czesi stracili tę pozycję na rzecz Polski - ŁG], największe w Grupie Wyszehradzkiej PKB na obywatela, żyją w relatywnym dobrobycie. Ranking OECD pokazuje, że Czesi mają najwyższe poczucie bezpieczeństwa spośród państw wyszehradzkiej czwórki. Środki unijne nie są dla nich gwarancją poprawy poziomu życia. W Polsce w dalszym ciągu ludzie mają wrażenie, że UE znacząco poprawia jakość życia w naszym kraju. Czesi tego nie dostrzegają, co nie znaczy, że tego nie ma. Być może mają nieco utrudniony dostęp do tych informacji, być może nie zadają sobie trudu. Z pewnością do eurosceptycyzmu Czechów przyczynia się zamieszanie wokół premiera Andreja Babisza. Nim porozmawiamy o kłopotach Andreja Babisza z Brukselą skupmy się na tych różnicach między Polską i Czechami w postrzeganiu UE. - Z pewnością większy odsetek Polaków niż Czechów ma bezpośredni kontakt z korzyściami płynącymi z członkostwa. Zwróćmy uwagę choćby na rolnictwo. W Polsce o dotacjach dla rolnictwa mówią politycy, komentuje się je w mediach. W Czechach, gdzie jest zupełnie inna struktura rolnictwa, ta kwestia wygląda inaczej. Tu większość stanowią wielkopowierzchniowe gospodarstwa należące do przedsiębiorców, a nie - jak w Polsce - gospodarstwa rodzinne. Podobnie rzecz ma się z dużymi inwestycjami w infrastrukturę. Widać to choćby na przykładzie dróg. Infrastruktura drogowa w Polsce ciągle się rozwija, a w Czechach jest niedoinwestowana. Raport Raiffeisena sprzed lat pokazuje, że jakość czeskich dróg dorównuje pakistańskim. To przykład, że Czesi - w przeciwieństwie do Polaków - nie widzą namacalnych korzyści członkostwa. Przywołany już były prezydent i były premier Vaclav Klaus łączy eurosceptycyzm z ekosceptycyzmem i koronasceptycyzmem. To częste w Czechach zjawisko? - W Czechach trwa kampania wyborcza przed zaplanowanymi na jesień 2021 roku. Były prezydent wspiera w niej swojego syna Vaclava Klausa młodszego. Ten eurosceptycyzm czy koronasceptycyzm jest metodą na wyróżnienie się w mainstreamie partii politycznych. Vaclav Klaus idzie pod prąd, by jakoś wyróżnić się spośród dotychczasowych partii opozycyjnych, które może nie krytykują samego istnienia epidemii, ale są krytyczne wobec polityki obostrzeń serwowanych przez obecny rząd. Tym samym Vaclav Klaus musi być jeszcze bardziej krytyczny. Nie wykluczam, że osobiste przekonania polityka też odgrywają tu jakąś rolę. Czesi zgromadzeni wokół ruchu "Zdechł pies" mają dość obostrzeń, grozi im bankructwo ich biznesów, chcieliby wrócić do czasów sprzed pandemii i znów prowadzić normalne życie towarzyskie. Zamknięcie gospód i restauracji to bardzo duża ingerencja w styl życia Czechów. Dodatkowo nie widzą efektów obostrzeń. Każdego dnia informacje o pandemii są gorsze. Zatem nie łączyłabym czeskiego eurosceptyzmu z koronasceptycyzmem. Na pewno na demonstracje przeciwko rządowym obostrzeniom przychodzą antyszczepionkowcy i osoby, które podważają istnienie koronawirusa, ale to margines. Choć niedawne wyniki badań opinii publicznej pokazały, że Czesi - spośród wszystkich obywateli UE - są najbardziej niezadowoleni z działania Komisji Europejskiej w sprawie szczepionek przeciw COVID-19. Skąd to niezadowolenie się bierze? Andrej Babisz często zrzuca odpowiedzialność na sytuację ze szczepionkami na Unię Europejską. - Kiedy Andrej Babisz odnosi sukcesy to zawsze jego zasługa. Za porażki obwinia zawsze kogoś innego. Kiedy w Czechach doszło do opóźnień w napływie szczepionek, Babisz oskarżył Komisję Europejską. Potem stonował swoją wypowiedź, bo to oskarżenie nie miało pokrycia w danych. Prawdą jest, że KE zapowiadała duże strumienie szczepionek, a te plany później zostały skorygowane. Od początku zajmowała się tym UE i jej organy, zatem trudno się dziwić Czechom, że kiedy premier za winnych wskazał UE, to oni poszli tym tropem. Babisz wykorzystuje czeski eurosceptycyzm instrumentalnie? - Jego partia ANO ma część elektoratu eurosceptycznego, który chce utrzymać. Od czasu do czasu premier musi wypuścić z siebie komunikat krytyczny wobec UE, z drugiej strony nie może sobie pozwolić na totalną krytykę Brukseli, bo w końcu straciłby wiarygodność. Babisz znajduje się w trudnej sytuacji. Notowania mu spadają, jego partia po pięciu latach straciła pozycję lidera sondaży. Jest zmuszony do działań na wielu frontach. Dlatego odbył podróż na Węgry, by spotkać się z Orbanem i dowiedzieć czegoś na temat szczepionek rosyjskiej produkcji. W Serbii odbył wizytę studyjną na temat szczepionek chińskich. Polityk musi pokazywać, że dba o zdrowie Czechów, bo zawiódł ich na kilku polach. Krytycznie ocenia go środowisko medyczne. Szczepionka to jedyna szansa dla Czechów, by wyjść z dramatycznej sytuacji, w której się znaleźli. Gdyby Czechy nie były w UE ich sytuacja ze szczepionkami wyglądałaby gorzej? A może powtórzyliby sukces Serbów? - To bardzo trudne pytanie. Wszystko zależy od ceny, którą byliby skłonni za nią zapłacić. Izraelskie szczepionki są trzy razy droższe od tych, które zakupiła UE. Można zatem wnioskować, że gdyby byli w stanie zapłacić więcej, dostaliby je szybciej. Sęk w tym, czy rzeczywiście byliby skłonni zapłacić trzy razy więcej. Kiedy premier Andrej Babisz zwrócił się do swojego odpowiednia w Izraelu, Binjamin Netanjahu zaproponował mu odkupienie od Izraela szczepionek, ale negocjacje ugrzęzły, być może ze względu na koszty. Wróćmy do sygnalizowanej już kwestii osobistych problemów Andreja Babisza z UE. One rzutują na stosunek Czechów wobec Wspólnoty? - Oczywiście. Kiedy Komisja Europejska wzywa Andreja Babisza do usunięcia konfliktu interesów, które stwierdziła w swoich audytach wskazując, że firma premiera pełnymi garściami czerpie fundusze unijne, premier mówi o atakach brukselskich elit na czeskie interesy. Swoje interesy przedstawia jako interesy całego kraju. Niekiedy uderzy jeszcze w czeskich polityków w Brukseli nazywając ich zdrajcami. W zeszłym roku po takiej wypowiedzi niektórzy czescy europarlamentarzyści spotkali się z pogróżkami ze strony zwolenników premiera. Partia Andreja Babisza cieszy się co najwyżej 30-procentowym poparciem Czechów. Dlaczego zatem premierowi udaje się przekonać Czechów do swojego zdania? - Jakąś rolę odgrywają tu historyczne i ekonomiczne zawiłości, o których mówiłam na początku. Na nie nakłada się niepewność, brak orientacji w bieżących sprawach. Niewiele osób w tym konflikcie Andreja Babisza z Komisją Europejską się orientuje. To jest niekończąca się historia. Mamy najpierw raport wstępny, później końcowy. Jak dotąd te raporty nie zostały przetłumaczone na język czeski. Dostępne są tylko w języku angielskim. Trud ich analizowania zadają sobie głównie dziennikarze, którzy na ten temat piszą ogromne teksty. Konflikt interesów został stwierdzony, ale ta sprawa nie została jeszcze zakończona. Teraz mamy informację, że był kolejny audyt Komisji Europejskiej odnoszący się tym razem do dotacji dla firmy Babisza w zakresie rolnictwa. Być może Czesi już nie wiedzą, co na ten temat myśleć. Winią za to unijną biurokrację, do której też są nastawieni negatywnie. W związku z tym machają już na to ręką. Czy ten czeski eurosceptycyzm nie poprowadzi do Czexitu? - Czesi czują się Europejczykami, ale UE nie jest im potrzebna, by potwierdzać ich europejskość. Unia to dla nich wielka organizacja, w której czują się niedoreprezentowani i przechodzą obok niej obojętnie. Tę obojętność widać także w dużej liczbie odpowiedzi "nie wiem" w przytaczanych już wynikach Eurobarometru. Przy przeprowadzeniu odpowiedniej kampanii eurosceptycznej myślę, że Czexit jest możliwy. Na sztandarach miał go polityk Tomio Okamura, ale ten nie zdobył uznania Czechów. - Okamura reprezentuje twardy eurosceptycyzm, który jest za całkowitym wystąpieniem Czechów z UE. Jego partia jest czwartą siłą w sondażach, popiera ją około 10 proc. społeczeństwa. By Czexit był możliwy, impuls musiałby przyjść ze strony prezydenta lub rządu. Trudno jednak powiedzieć, jak Czesi by się zachowali. Widać to dobrze po pandemii. Na jej początku byli wskazywani za wzór dochowywania obostrzeń, teraz nie traktują ich poważnie. Prawie połowa osób z objawami choroby chodzi do pracy, nie zgłasza w sanepidzie swoich kontaktów. Czy istnieje poważna dziś czeska siła polityczna, której Czexit by się opłacił? - Z pewnością nie opłaca się ANO, choćby z uwagi na prywatne interesy premiera Andreja Babisza, który stoi na jej czele. Część jego firm jest uzależniona od unijnych dotacji. Nie widzę na horyzoncie żadnej poważnej siły politycznej, której Czexit by się opłacał. *** dr Martyna Wasiuta - analityk Ośrodka Studiów Wschodnich, politolog i obserwatorka czeskiego życia politycznego.