Łapanki w ukraińskich miastach. "Ludzie boją się jeździć do pracy"
Czteropasmowa wylotówka z Charkowa, jeszcze na obszarze gęstej zabudowy. Dwie terenówki blokują skrajne pasy, między nimi stoi kilku wojskowych i policjantów. Wozy na kogutach, na poboczu zaparkowane kolejne migające światłami pojazdy. Pytam Włada, kierowcę, co się dzieje. "To lotny posterunek wojenkomatu", słyszę.
Urzędnicy z instytucji odpowiedzialnej za mobilizację coraz częściej wychodzą w teren. Towarzyszą im uzbrojeni mundurowi, którzy zatrzymują auta i sprawdzają dokumenty mężczyzn. Dla poborowych, którzy nie mają "odsroczki", odroczenia od służby, taka kontrola może skończyć się ekspresowym wcieleniem do armii.
"Przez takie akcje ludzie boją się do roboty jeździć...", komentuje Wład. Posłusznie spuszcza szybę, ale jedziemy samochodem z wyraźnymi oznaczeniami polskiej fundacji pomocowej; policjant macha ręką i przepuszcza nas bez sprawdzenia.
Wzdycham. Od masowego ochotniczego zaciągu po łapanki - taką drogę przeszła Ukraina od lutego 2022 roku do teraz. Jako socjologa nie dziwi mnie ta zmiana i jej dynamika - entuzjazm jest jak ogień, gaśnie. Zwłaszcza gdy brakuje tlenu. Walka z rosyjskim najeźdźcą trwa i nadal jest komu walczyć, ale nastroje w Ukrainie zauważalnie się zmieniły.
Wojna na billboardach
Ostatni raz byłem tu w lipcu tego roku, wróciłem do trochę innego kraju. Zdumiewająca jest liczba billboardów rekrutacyjnych; wcześniej wydawało się, że są wszędzie, tak na trasie, jak i w miastach. Od przejścia granicznego w Zosinie do Kijowa wypatrzyłem dwa, kilka kolejnych między Połtawą a Charkowem. Dwa lata temu na tej samej trasie widziałem dziesiątki wielkoformatowych plakatów i masę mniejszych form.
"Kocham trzecią szturmową", deklaruje pani z wydatnymi ustami. "Trzecia" to jedna z najlepszych brygad Sił Zbrojnych Ukrainy, będąca częścią formacji Azow. Bitnej (zasłużyła się obroną Mariupola), słynnej (także w kontrowersyjny sposób, Azowowi zarzuca się bowiem zamiłowanie do neonazistowskiej symboliki) i świetnie radzącej sobie z autopromocją. Wspomniana pani z plakatu ma na nosie okulary przeciwsłoneczne, w których odbija się sylwetka młodego żołnierza.
Znamienna jest zmiana treści billboardów - nie są już grzeczno-patriotyczne, górnolotne, mają za to wyraźny podtekst seksualny. Nie wiem, czy chodzi tylko o przykucie uwagi, czy o próbę przekonania docelowego odbiorcy, że wojna jest sexy (może nie tyle sama wojna, co branie w niej udziału; coś na zasadzie "prawdziwej przygody", która podbije atrakcyjność mężczyzny). Tak czy inaczej, mamy tu do czynienia z jakimś rodzajem desperacji.
Transakcyjny model polityki
Ale platformy billboardowe nie pozostają puste. Sporo z nich reklamuje wyprzedaże "czorno-pjatnicowe" (black friday), do łask wróciły reklamy motoryzacyjne, najczęściej poświęcone ekskluzywnym modelom i markom.
Puste pozostają za to posterunki, zwane tu "blokpostami" - między granicą a Charkowem raptem kilka miało szkieletowe obsady. Dwa lata temu punkty kontrolne rozmieszczone były co kilka-kilkanaście kilometrów, jeszcze latem tego roku widziałem ich całkiem sporo. Obecnie można przejechać i dwieście kilometrów nie natknąwszy się na stałą blokadę. Ta, jeśli już jest, raczej nie spowalnia ruchu; mundurowi przepuszczają auta bez sprawdzenia. Przywołane na wstępie łapanki wojenkomatów odbywają się w miastach - między nimi da się przejechać "bez przygód".
Uderzający jest ton medialnych dyskusji i różnica między Polską a Ukrainą. W naszym dyskursie publicystycznym powrót do władzy Donalda Trumpa postrzegany jest niemal wyłącznie w kategoriach zagrożeń, nad Dnieprem da się usłyszeć związane z tym nadzieje. Ukraińcy chyba dobrze czują się w transakcyjnym modelu uprawiania polityki. "Możemy Ameryce zaproponować to czy tamto", przekonują kolejni eksperci, zwykle mając na myśli zasoby naturalne.
Gotowość do handlowania to jedno, drugie to utożsamianie bieżącej kondycji USA z fizycznymi słabościami Joe Bidena. W tej percepcji odejście zniedołężniałego przywódcy wprost przełoży się na witalność całego kraju. A dziarska Ameryka w zupę napluć sobie nie pozwoli, musi więc Putin mieć się na baczności.
Ukraińcy do wojny przywykli
Być może ów płynący z radia i telewizji optymizm to rodzaj racjonalizacji i reakcji obronnej. Sytuacja bowiem jest trudna - w Charkowie i całym charkowskim obwodzie ma to łatwy do uchwycenia, materialny wymiar.
We wtorek regionalne władze opublikowały dane dotyczące skutków rosyjskiej agresji. "Odnotowano ponad 25 tys. rosyjskich zbrodni wojennych, w wyniku których zginęło 2767 osób, a ponad 70 tys. obiektów, w tym domów, szkół i zabytków kultury, zostało zniszczonych" - czytamy.
Z własnego oglądu mogę potwierdzić, że centrum Charkowa jest znacznie bardziej poharatane niż jeszcze latem - widać skutki ostrzałów przy użyciu rakiet balistycznych. W poniedziałek po południu byłem w miejscu, gdzie rano wylądował Iskander (albo S-300; ratownicy i pracownicy służb porządkowych nie mieli jasności co do typu pocisku).
Ponoć celowano w obiekt zajęty przez wojsko - lokalne dowództwo obrony terytorialnej. Faktem jest, że ucierpiało obwodowe centrum administracyjne i okoliczne budynki mieszkalne. Ranne zostały 23 osoby, zniszczono kilka pojazdów; szczęściem w nieszczęściu do ataku doszło we wczesnych godzinach, a rakieta uderzyła w parking.
Choć na miejskiej tkance pojawiła się kolejna blizna, życie i tak toczyło się i toczy dalej. Gdy w porażonym kwartale krzątały się służby, 200 metrów dalej, w kawiarni, trudno było znaleźć wolny stolik. Ukraińcy do wojny przywykli, ale i przygotowują się na jej koniec.
Z Charkowa dla Interii Marcin Ogdowski
-----
Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!