Petro Kuzyk, były ukraiński polityk, który jako ochotnik dołączył do ukraińskiej armii w pierwszym dniu wojny, w rozmowie z Marcinem Janem Orłowskim odniósł się do aktualnej sytuacji wewnątrz jednostek. Dowódca 3. batalionu "Wolność" Gwardii Narodowej, którego żołnierze brali udział między innymi w walkach o Siewierodonieck i Bachmut, przyznał, że obecnie na wierzch zaczynają wychodzić poważne problemy, które przez wiele miesięcy były sztucznie ukrywane, a są konsekwencją przede wszystkim złych decyzji politycznych. Wojna w Ukrainie. Armia Zełenskiego walczy z wieloma problemami Zdaniem wojskowego, najwięcej problemów dotyczy mobilizacji do ukraińskich sił zbrojnych. Przez wiele miesięcy parlamentarzyści Rady Najwyższej nie byli w stanie podjąć decyzji o rozszerzeniu mobilizacji do armii. To poskutkowało opóźnieniem, które następnie trzeba było nadrabiać liczebnością, a nie "jakością" osób, które trafiały na front. - Istnieją poważne błędy w doborze kadr. Oby Bóg dał, że się mylę, ale widzę, że wszystko dzieje się w radzieckim systemie bojowym. TSK (Terytorialne Centrum Rekrutacji - red.) obniżyło normę. Ich po prostu zadowalają liczby, z tego regionu biorą 500, z kolejnego 400, innego 300. Nie zajmują się wydobyciem takiego "złota" jak ochotnic. Oni po prostu w radzieckim systemie łapią kogo trzeba i kogo nie trzeba - stwierdził. - Problem jest w tym, że kiedyś do oddziału przychodzili ochotnicy, zmotywowani ludzie, którzy znali swoją wartość. Oni wiedzieli, że chcą swoje doświadczenie życiowe, swoje umiejętności przyłożyć do zwycięstwa w wojnie. Teraz część tego uzupełnienia z mobilizacji jest bardzo zdemotywowana, bardzo przestraszona, nie wiedzą co robić, a przede wszystkim nie myślą o zabijaniu wroga - dodał. Wojna w Ukrainie. Dowódca: Nowi nie są w stanie funkcjonować na polu walki Jak przekonuje Petro Kuzyk, bardzo często zdarza się, że osoby pracujące w Terytorialnych Centrach Rekrutacji nie wykonują nawet podstawowych wywiadów z kandydatami do armii. Wojskowy przyznał, że znane mu są przypadki, w których do jednostek trafiały osoby bez podstawowych umiejętności na przydzielone stanowisko. - Nawet jeśli ochotnik przychodzi do wojska i jest naprawdę super, ma np. umiejętności operatora drona, chce dołożyć cegiełkę do zwycięstwa, to tam nikt go nie słucha. Zostaje zapisany i za chwilę biegnie jako piechur, wkopuje się w okopy. Jego zastosowanie w tej roli to jak "smartfonem wbijać gwoździe". Przez takie podejście w TSK, taką "równość radziecką" mamy takie przypadki - wspominał. Kolejnym problemem dowódców w jednostkach ma być także wyłapywanie osób, które fizycznie i psychicznie nie są w stanie funkcjonować na polu walki. W centrach rekrutacyjnych nie dochodzi do podstawowej weryfikacji. - Jeśli dostanę z komisji dziesięciu ludzi i powiedzą, że to dziesięciu piechurów, to trzeba zacząć z nimi pracować. Jeden ma zapalenie wątroby, drugiego boli kręgosłup, trzeciemu nie można nałożyć kamizelki kuloodpornej, jeszcze kolejny ma 58 lat, chore serce i wnuki, które cały czas do niego dzwonią. Okazuje się, że dwie trzecie z tych piechurów nie może nimi być, bo jeśli zostaną wysłani na misję to szybko, w najlepszym scenariuszu, zostaną ranni - przyznał Kuzyk. Problemy w Siłach Zbrojnych Ukrainy. Załamania nerwowe i ucieczki z pola walki W trakcie rozmowy pojawił się także wątek psychicznych problemów, z którymi borykają się zmobilizowani. Zdaniem ukraińskiego dowódcy, takie przypadki stwarzają realne zagrożenie dla całych jednostek. Często zdarza się, że nowi żołnierze całkowicie tracą rozum w trakcie pierwszej misji bojowej. - Z tymi zdemotywowanymi trzeba pracować i jeśli już musisz go wysłać jako piechura, to on musi rozumieć, że trzeba przeżyć ostrzał. Doświadczona piechota to taka, gdzie jeden na drugiego patrzy i komunikuje się. Podczas ostrzału mogą wzmacniać swoje ziemianki, żartować itd. Niestety, zdarzały się przypadki, że ktoś nie przezwyciężył strachu. Ogarnęła go panika, rzucił karabin i zaczął uciekać, próbując się wydostać z okopów. Są też gorsze sytuacje, kiedy człowiek zaczyna dzielić się paniką i zaraża tym innych, cały oddział - wspominał. Podsumowując Petro Kuzyk podkreślił, że obecna sytuacja to przede wszystkim konsekwencje złych decyzji politycznych. Jego zdaniem, Ukraina znajduje się w takim miejscu wojny ze względu nie na organizację państwa, wypracowane procedury, ale ze względu na obywateli, którzy byli w stanie złapać za broń i pomimo przeciwności walczyć na bardzo wysokim poziomie. - Najważniejsza zasada: w Ukrainie potrzebni są żołnierze, którzy będą zabijać za Ukrainę, a nie umierać za nią. Żeby tego uniknąć, zminimalizować straty, trzeba zaangażować wszystkich bez wyjątku. Sztab, zaopatrzenie, nadal mamy mnóstwo problemów. Nasi "serdeczni przywódcy" nie są gotowi na przyjęcie prawdy. Rzeczywistej prawdy i analizy sytuacji. Mamy po prostu wszystkiego za mało. Przetrwamy dzięki tytanicznej wytrzymałości i heroizmowi żołnierzy, ale nie można bez końca wykorzystywać bohaterstwa - stwierdził. ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z ponad 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!