Na wywiad umawiamy się przy moście pieszym w Opolu, który prowadzi na Wyspę Bolko. Znajduje się tam ogród zoologiczny, odbudowany po powodzi w 1997 roku. Dramatyczne wydarzenia sprzed 27 lat u opolan od razu uruchamiają skojarzenia, obrazy, emocje. Na miejsce jadę taksówką. Kierowca - pan Artur, pomięta je doskonale. W 1997 technicznie przygotowywał wydania "Nowej Trybuny Opolskiej". Do dzisiaj pamięta okładkę pierwszego wydania z powodzi i zaangażowanie kolegów, by gazeta powstawała. Na miejscu spotykam się z moim rozmówcą. Andrzej Żarek, rocznik 1957. Dziś na emeryturze, w 1997 był policjantem. Jest czwartek, 19 września, przez Opole przechodzi fala tegorocznej powodzi. Z mostu patrzymy na zalane bulwary nad Odrą. Tym razem miasto przetrwało praktycznie nienaruszone. Andrzej pokazuje, gdzie woda była w 1997. Wtedy powódź zalała część centrum, wyspy Bolko i Pasiekę. To był lipiec. Mój rozmówca nie widział jak woda wdziera się do Opola, bo jak co roku był na urlopie na wsi, u rodziców żony. Jego syn miał wtedy dwa lata. Pracowali na polu. - Teść przyleciał do mnie z domu: "Andrzej, Opole zalewa". Ja mówię: co ty? Pijany? Jak Opole zalewa? - opowiada. Uwierzył dopiero jak zobaczył wiadomości w telewizji. Chciał natychmiast wracać. Pojechali pociągiem. Woda podmywała tory, konduktor kazał pasażerom cały czas uważać. Andrzej trzymał syna pod pachą. Ale pociąg dojechał. Powódź w Opolu. Chleb w śmigłowcach - Woda podchodziła pod ulicę Krakowską - opowiada mi Andrzej. To ulica w centrum miasta. Dziecko i żonę wysłał do domu. Sam poszedł na nocny dyżur. Komenda główna opolskiej policji znajduje się przy kanale Młynówka, który też wylał. Woda zalewała garaże posterunku. Andrzej dostał zadanie konwojowania transportów z chlebem. Kosze z żywnością wozili na stadion przy ówczesnym osiedlu ZWM. Tam stacjonował śmigłowiec, który latał na drugą stronę miasta, do zalanej dzielnicy Zaodrze. - Tam są blokowiska i ludzie stali na dachach - mówi Andrzej. Był taki moment, że śmigłowiec nie lądował na stadionie, tylko podlatywał z zawieszonym na linie koszem. Policjanci ładowali prowiant i maszyna jak najszybciej wracała z ładunkiem na Zaodrze. "Makabra" w opolskim zoo Kolejne zadanie naszego rozmówcy polegało na pomocy w opolskim zoo. - Dotarliśmy na pojazdach z wojska. Tam się dużo zwierząt potopiło. Pracownicy musieli się przenieść na dach budynku zoo. Hipopotam się utopił - opowiada. - Oni co mogli, to ratowali. Niektóre zwierzęta same próbowały uciekać - relacjonuje Andrzej. Pracownicy ogrodu starali ocalić możliwie dużo istnień. Dzięki ich zaangażowaniu udało się uratować ok. 80 proc. zwierząt. - Jak przypłynęliśmy, widziałem niektóre zwierzęta, leżały już martwe. To była makabra. Nie chcę za bardzo tego opowiadać - podkreśla Andrzej. Ocalone gatunki wywożono na poligon w pobliskim Winowie i do innych ogrodów zoologicznych. Część zwierząt trzeba było usypiać na czas transportu. Zwierzęta wróciły do zoo po dwóch latach, ale odbudowa de facto trwa do dzisiaj. Teraz to jeden z najpiękniejszych ogrodów zoologicznych w Polsce. Andrzej Żarek zaznacza, że okolice zoo to jego pierwsze skojarzenie, kiedy myśli o powodzi w 1997 roku. - To się wydaje niemożliwe, że to wszystko się mogło wydarzyć - podkreśla. ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z ponad 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!