Moralista jest jak kominiarz, czyści kominy, a sam brudny - pisał Aleksander Fredro. Dziś wszyscy uczestnicy sporów publicznych intensywnie parają się tego rodzaju działalnością. "Prawy umysł" Jonathana Haidta nie sprawi, że nagle wszyscy przestaniemy, ale może sprawić, że choć na moment autorefleksyjnie zwolnimy. Amerykański psycholog społeczny postawił sobie przed 12 laty zadanie godne wielkiego proroka. Postanowił zmienić charakter sporów publicznych, sprawić, by stały się one w mniejszym stopniu oparte o moralizatorstwo, a w większym powodowane wolą znalezienia porozumienia i zrozumieniem postaw innych ludzi. Nie on pierwszy na tym gruncie poniósł porażkę, do której zresztą się przyznaje. Zawiniły czasy. W międzyczasie mieliśmy rozwój coraz bardziej dynamicznych mediów społecznościowych, plagę koronawirusa, awanturę wokoło prezydentury Donalda Trumpa, wojnę na Ukrainie, a u nas walkę z rządami PiS. Potępienia moralne same przybrały siłę pandemii. A ubabrani sadzą od nóg po czubek głowy kominiarze biegają za innymi nie po to, by ich wyczyścić, a by ich stłuc wyciorem i strącić na dno otchłani piekielnej. Ta globalna klęska utopijnych ambicji amerykańskiego naukowca i popularyzatora ma jedną zaletę. W 2024 roku "Prawy umysł", właśnie wznowiony w Polsce, jest bardziej nawet aktualny niż przed dekadą i wciąż bardzo inspirujący. Przyznaję, że dopiero po niego sięgnąłem. Po prostu byłem przekonany, że domyślam się, co tam napisano. Myliłem się. Źdźbło i belka Przecież sam zawsze z moralizatorstwem walczyłem i go unikałem. Do tego dzisiejsi moralizatorzy są po prostu okropni, a hipokryzja stała się elementem warsztatu politycznego. Napchanie języka polityki moralnością, potępieniami moralnymi sprawiło, że stała się absolutna, wulgarna, niewyobrażalnie agresywna, a dziennikarze, publicyści, politolodzy zamienili się w rodzaj diabelskich cheerleaderek zagrzewających do wzajemnej nienawiści. Ofiarą tej ostatniej zaczęły padać także więzy społeczne, w tym i moje niektóre znajomości, za co winą obarczyłem ten nastrój moralizatorstwa i wzajemnych uprzedzeń zawsze kończących się bezwzględnymi potępieniami i agresją. Tylko czy sam przed tym uciekłem? Czy nie popadłem w antymoralizatorski moralizm, kierując się tylko własnym punktem widzenia? Po lekturze Haidta myślę, że tak. Abstrahując od przytaczanej kilka razy przez autora przypowieści ewangelisty Mateusza o źdźble w oku bliźniego i belce we własnym, to dość dobrze wykazuje on, że uniknąć sądów moralnych w ogóle nie jesteśmy w stanie. Co więcej, idą one za emocją i wpływają na nasze myślenie. Świetnie to opanowali specjaliści od reklamy, a także niestety od programowania emocji politycznych. Kluczowe są słowa, a umysł w ciągu mikrosekund kierunkuje nasze emocje. Wystarczy stworzyć odpowiednie asocjacje plus odpowiednie powtórzenie sekwencji, które wprowadzi nas na odpowiednią ścieżkę. Jeśli amerykański liberał usłyszy "pro-life" w kilku sekwencjach, a konserwatysta usłyszy "biurokracja", najpierw zadziałają emocje. Te emocje pobudzą oburzenie i złość, a te będą potrzebowały najmocniejszego racjonalnego uzasadnienia. Temu posłuży moralizatorstwo. Argumenty zawsze się znajdą, w końcu kto ich nie ma. Znacie? Łatwo podstawić inne pojęcia w przypadku naszego kraju? Darwin i sąsiedzi Haidt porównuje opisane wyżej zjawisko do wielkiego słonia, zwierzęcia trudnego do opanowania, potężnego i inteligentnego oraz biernego jeźdźca na jego grzbiecie. To podejście zupełnie inne niż to, które opisywał choćby Thomas Jefferson w listach do swojej paryskiej kochanki, a które my znamy z popularnej reklamy o wiecznie walczących ze sobą sercu i rozumie, które są równe i w kółko konkurują. Jest ono też sprzeczne z dominującą na Zachodzie postoświeceniową tradycją filozoficzną, wedle której to rozum ma siodłać uczucia, a która ufundowała czołowe akty prawne z kolejnymi deklaracjami praw człowieka włącznie. Jest to za to podejście najbliższe większości obecnych badań i bardzo bliskie dzisiejszej praktyce w niemal wszystkich branżach związanych z komunikacją. Tylko emocje się liczą. Razem z autorem "Prawego umysłu" śledzimy korzenie moralności, a właściwie dyskusję nad nimi. Wersja mu najbliższa, poparta wiarygodnymi badaniami, jest bliska czynnikom kształtujących naturę ludzkiej w niegdyś obrazoburczej, a dziś stającej się dziełem kanonicznym, książce "Tabula rasa", innego celebryty psychologii, kognitywisty Stevena Pinkera. To mieszanka czynników ewolucyjnych, po prostu tego potrzebowaliśmy by się jednoczyć, bronić, rozwijać i działać oraz czynników społecznych. Inna jest moralność dzieci w Indiach, inna w USA. A więc trochę winny stary pan Darwin, a trochę sąsiedzi. Haidt badaniu przyczyn postaw moralnych poświęcił całe życie, więc i mocno ją umiejscawia w dziejach ludzkości. Czasem chyba przesadnie, bo jego stwierdzenie, że moralność była cementem organizacji ludzkiej, mocno zdziwiłoby choćby Hobbesa czy Locke'a (bezpieczeństwo i porządek), wiodących archeologów (rozwój) albo Rousseau (dobro wspólne). Przypisuje ją (wraz z moralizatorstwem) jako atrybut szerzej charakteryzujący prawicę, ba, swoje prace przez długi czas prowadził jako wojujący amerykański liberał (czyli europejski lewicowiec). Czy w czasach, gdy choćby pytanie o sens konkretnych działań na rzecz klimatu wyklucza menadżera lub naukowca z grona ludzi wrażliwych to wciąż aktualne? Wygląda na to, że jeśli chodzi o ogarnięcie niezadbanych obszarów moralizatorstwa lewica odrobiła w ciągu ostatnich kilku lat lekcję. Haidt deklaruje się jako centrysta, jest chyba jednak wciąż amerykańskim liberałem (czyli europejskim lewicowcem), ale próbuje na siebie krytycznie spojrzeć. Zabawny, pomimo smutnego kontekstu, jest fragment, gdy opisuje swoją reakcję na ataki na World Trade Center, kiedy poczuł "irracjonalną" potrzebę naklejenia na samochodzie nalepki - flagi amerykańskiej. Problem w tym, że profesorowi nie wypadało. Taki gest wskazywałby na poziom konserwatywnej sprzątaczki czy personelu technicznego. W związku z tym, by uniknąć "obciachu", Haidt znalazł wyjście salomonowe - nalepił malutką flagę USA i ONZ. AI wchodzi do gry Noblista Daniel Kanneman w swojej słynnej książce "Pułapki myślenia. O myśleniu szybkim i wolnym", poświęconej uproszczeniom, które stosuje nasz umysł, napisał, że tak naprawdę, bez względu na wiedzę i on i jego czytelnicy będą na nie narażeni i im ulegali. Dotychczasowe doświadczenie z "Prawym umysłem" wskazywałoby na podobny proces. Wielu doceniło, nikt nie zastosował. Może jednak coraz więcej osób do tego dorasta, szczególnie w świetle zmian związanych z nowym etapem w dziejach social mediów - stosowaniem w nich sztucznej inteligencji. Zagrożeniu, któremu ma być poświęcona kolejna książka Haidta. "Prawy umysł" dla osoby interesującej się życiem publicznym to rzecz konieczna, którą warto czytać krytycznie. W pierwszej kolejności nie po to, by zrozumieć sądy innych, ale by zrozumieć siebie samego. Także po to, by mogło dojść do jakiegokolwiek porozumienia. Wiktor Świetlik ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!