W cyklu "Interia Bliżej Świata" publikujemy fragment książki "Nadając sens. Rozmowy o świadomości, moralności i przyszłości" Sama Harrisa, która ukazała się w Polsce nakładem wydawnictwa Filia. To cykl rozmów przeprowadzonych przez Harrisa - 56-letniego neuronaukowca, filozofa, autora bestsellerów. "Sam Harris jest najodważniejszym intelektualnie człowiekiem, jakiego znam. Jego oczytanie, intelekt i elokwencja wydobywają z rozmówców to, co najlepsze" - zachwala słynny biolog Richard Dawkins. Nie ma moim zdaniem nic kontrowersyjnego w stwierdzeniu, że Daniel Kahneman od wielu lat jest najbardziej wpływowym żyjącym psychologiem. Wraz z Amosem Tverskym otrzymał on Nagrodę Banku Szwecji im. Alfreda Nobla w dziedzinie ekonomii za prace poświęcone podejmowaniu decyzji w warunkach niepewności. Dziś jest profesorem emerytem psychologii Uniwersytetu Princeton oraz polityki publicznej w Szkole Polityki Publicznej i Spraw Zagranicznych im. Woodrowa Wilsona Uniwersytetu Princeton. (...) Sam Harris: Często się mówi, ale rzadko słusznie, że jakiegoś gościa nie trzeba przedstawiać - ale w twoim przypadku to właściwie prawda. (...) Mam wrażenie, że to właśnie dzięki tobie zyskaliśmy dużą część obecnej wiedzy na temat błędów i złudzeń poznawczych. Powstał obraz, że ludzka niewiedza ma pewną strukturę. Okazuje się, że nie tyle się mylimy, co mylimy się niezawodnie. A z tego powodu różne grupy starające się przemawiać do społeczeństwa będą chybiać - bo błędy się nawzajem nie znoszą, ale układają w pewien system. To oczywiście ma konsekwencje, które mniej lub bardziej dotyczą wszystkiego, co nas interesuje. (...) Chciałbym zacząć od pytania o kwestię, która jest nam obecnie bardzo bliska. Chodzi o tak zwany kryzys replikacji, czyli powtarzania badań. Wydaje się, że nawet kiedy powraca się do najbardziej szanowanych badań z dziedziny psychologii, zreplikować można tylko odsetek rzędu 50 procent, w najlepszym razie 60 procent. W ramach jednego projektu wzięto na warsztat 21 artykułów wydrukowanych w "Nature" i "Science", czyli w najpoważniejszych czasopismach naukowych, a tylko dla 13 udało się powtórzyć wyniki. Pomówmy więc o tym problemie, który towarzyszy uprawianiu nauki w ogóle. Daniel Kahneman: - Główny problem i powód, dla którego tak się dzieje, tkwi w tym, że badania są drogie. Chęć odniesienia sukcesu pociąga za sobą wysokie koszty osobiste i oczywiście finansowe. Poza tym jeżeli coś badasz, to wiesz, co chcesz wykryć, a przez to dochodzi do tendencyjności, z której nie zdajesz sobie w pełni sprawy. Jest nawet taka koncepcja p-hackingu - że ludzie autentycznie oszukują siebie samych co do wyników własnych badań. Mamy też różne znane sztuczki zawodowe. Na przykład jeśli projektujesz eksperyment, zamiast ustalać jedną zmienną zależną, gdzie będziesz przewidywał wynik, weź sobie dwie zmienne zależne. Jeśli dla jednej to nie działa, zostajesz przy tej drugiej. Masz jedną w zapasie. - A jeśli w projekcie postąpisz tak kilkukrotnie, to prawie na pewno twoich wyników nie uda się powtórzyć. Problem ten pierwszy raz odkryto w dziedzinie medycyny (a w medycynie jest to istotniejsze niż w psychologii). Raz ktoś powiedział wręcz, że większość opublikowanych wyników badań medycznych jest fałszywa. Spora część opublikowanych wyników badań psychologicznych również jest fałszywa. (...) Harris: (...) Dobrze, to pomówmy o Systemie 1 i Systemie 2. Podział ten daje nam nieco przygnębiający obraz ludzkiej racjonalności. Co to są te dwa systemy? - Zacznę od tego: bez wątpienia jest tak, że myśli przychodzą nam do głowy dwojako. Jeśli powiem "dwa plus dwa", to w głowie pojawia ci się myśl. Nie prosisz się o to, pozostajesz całkowicie bierny, ale w twojej pamięci coś zachodzi. Gdybym cię jednak poprosił, żebyś pomnożył 24 przez 17, musisz się napracować. Czyli istnieje dychotomia pomiędzy myśleniem bezwysiłkowym a wysiłkowym. To fenomenologicznie oczywiste - od tego wyjdziemy. Natomiast jak to opiszesz i czy postanowisz ponazywać to w kategoriach systemów tak jak ja, czy w jakichś innych - to już wybór teoretyczny. - Moim zdaniem teoria jest mniej ważna od podstawowego spostrzeżenia, że idee pojawiają się w umyśle w dwóch trybach. A potem trzeba to opisać w sposób dla ciebie pożyteczny. Chodzi mi o to, że należy opisać zjawisko tak, aby badacze mieli dobre pojęcie o tym, jakie są fakty i jakie eksperymenty można przeprowadzić. System 1 i System 2 to nie jest dychotomia wymyślona przeze mnie. Przy tym wielu ludzi się z nią nie zgadza. Ale ja wybrałem ją celowo. Jakie są minusy? U siebie w książce starasz się zabezpieczyć przed różnymi nieporozumieniami w związku z takim ujęciem. - Tak. W psychologii obowiązuje taka zasada, którą poznaje się dość szybko, że nie należy powoływać się na tak zwane homunkulusy. W twojej głowie nie mieszkają żadne człowieczki, których zachowanie miałoby wyjaśniać twoje zachowanie czy w ogóle zachowania ludzkie. Tak nie wolno. A System 1 i System 2 to tak naprawdę rodzaj homunkulusów. Wiedziałem, co robię, kiedy się na to decydowałem. Moje uzasadnienie jest takie, że System 1 i System 2 to są działające podmioty. Mają własne osobowości. I okazuje się, że umysł bardzo sprawnie tworzy sobie wizerunki takich podmiotów, działających, mających zamiary i skłonności, i cechy. To po prostu bardzo zrozumiałe. Dlatego wybrałem taką terminologię, a nie inną, choć wielu ludzi przeciwko temu protestuje, bo w rzeczywistości nie mamy w głowie żadnych podmiotów. Jednak moim zdaniem jest to ujęcie niezwykle pożyteczne. Czy można tu przeprowadzić analogię do klasycznego, psychologicznego - freudowskiego wręcz - obrazu świadomości i nieświadomości? Co myślisz o świadomości i wszystkim, co ją poprzedza, w kontekście współczesnej psychologii? - Bez wątpienia pojęcia te mają związek. Czynności Systemu 1 (te automatyczne) mają taką cechę, że zupełnie nie jesteś świadom procesu ich wykonywania. Dostajesz wynik: "cztery", kiedy słyszysz "dwa plus dwa". Przy czynnościach Systemu 2 często jesteś świadom zachodzącego procesu. Wiesz, co robisz, kiedy liczysz; wiesz, co robisz, kiedy próbujesz sobie coś przypomnieć. Więc ewidentnie świadomość i System 2 się jakoś pokrywają. Nie jest to tożsamość idealna, ale zresztą kto wie, co to jest świadomość? Ale mimo wszystko one się zbiegają, podobnie jak System 1 to raczej myślenie nieświadome i automatyczne. Żaden z systemów nie prowadzi nas doskonale po rzeczywistości, ale w wielu przypadkach System 1 działa bardzo skutecznie. W przeciwnym razie wyewoluowałby w coś innego. Co byś powiedział o użyteczności intuicji? - Nasze przedstawienie świata - większość tego, co o nim wiemy - znajduje się w Systemie 1. Idziemy przez życie, wytwarzamy sobie oczekiwania i jesteśmy zaskoczeni albo niezaskoczeni tym, co się wydarza. Wszystko to dzieje się automatycznie - nie jesteśmy tego świadomi. Czyli większość naszego myślenia jest to myślenie Systemu 1. A intuicję można zdefiniować tak: wiesz coś - a raczej myślisz, że wiesz - ale nie wiesz skąd. I jest to dość jasne. (...) - Teraz tak: do rozpoznawania pewnych wzorców w rzeczywistości, a tym właśnie są prawdziwe intuicje, świat musi być wystarczająco regularny, aby te prawidłowości dały się wychwycić. Do tego trzeba się wystarczająco naobcować z tymi prawidłowościami, żeby móc się ich nauczyć. A po trzecie, okazuje się, że intuicja istotnie zależy od czasu pomiędzy tym, kiedy zgadujesz czy oceniasz, a tym, kiedy otrzymujesz informację zwrotną. Informacja zwrotna musi być szybka. Jeśli wszystkie trzy warunki zostaną spełnione, ludzie wykształcają sobie intuicję. - Szachy to doskonały przykład sytuacji, w której te warunki są spełnione. Po niezliczonych godzinach rozgrywki szachista czy szachistka będą mieli intuicję. Wszystkie pomysły, wszystkie ruchy, które im przyjdą do głowy, będą mocne. To jest intuicja. Niektóre intuicje są bardziej wrodzone niż inne. Albo też jesteśmy tak przystosowani do uczenia się pewnych rzeczy, że nikt nie pamięta, jak się ich nauczył - na przykład rozpoznawanie ludzkich twarzy. Jednak duża część z tego, co ty nazywasz intuicją, to rzeczy w pewnym momencie wyuczone. Intuicję można więc wyćwiczyć. Eksperci w różnych dziedzinach, oczywiście na przykład w szachach, wykształcają sobie tak zwane intuicje eksperckie. A jednak opowieść o martwych punktach naszej racjonalności dotyczy w dużej mierze porażek intuicji eksperckiej. Jak ty postrzegasz granice wyćwiczalności? - Otóż nawet jeśli wymienione przeze mnie warunki nie zostają spełnione, ludzie też mają intuicję. To znaczy: z dużą pewnością podchodzą do pomysłów, które przychodzą im do głowy, i sądzą, że mają słuszność. Spotkałem takie osoby. - Pewnie, spotykamy takie osoby, widujemy je w lustrze... Czyli okazuje się, że można mieć intuicję z niewłaściwych powodów. Wystarczy, że jakaś myśl przyjdzie ci do głowy automatycznie i z wysoką pewnością, a zda ci się, że to intuicja, i jej zaufasz. Jednak korelacja pomiędzy pewnością siebie a prawdziwością intuicji nie jest silna. To jeden ze smutniejszych faktów kondycji ludzkiej: można być bardzo pewnym swoich myśli i tej korelacji. Ale nie należy ufać własnej pewności. Fakt ten jest przygnębiający, ale fascynujący. Biorąc pod uwagę to, co wiesz - albo myślisz, że wiesz - o regularnym rozjeżdżaniu się pewności z prawdą, na ile ta wiedza przenika do twojego życia i zmienia twoją postawę poznawczą? Jak zmienił się Danny Kahneman, kiedy się dowiedział o granicach ludzkiej racjonalności? - Wcale. Wcale? Więc jest jeszcze gorzej, niż myślałem. - Czy moje intuicje są lepsze niż przedtem? Nie. A przy tym, przyznam się, jestem przesadnie pewny siebie. Czyli nawet tutaj się niczego nie nauczyłem. Bardzo trudno się tych rzeczy pozbyć. Wobec tego idziesz przez życie z przeprosinami na ustach? Bo przecież kto jak to, ale ty powinieneś być mądrzejszy. Jeśli ktoś ma być mądrzejszy, to ty. - Raczej nie mam z tego powodu poczucia winy. To chyba dobrze, ale co ja tam wiem? Na ile masz nadzieję, że możemy nad sobą pracować? I na ile masz nadzieję, że uda nam się zaprojektować takie systemy debaty czy motywacje, które sprawią, że w przyszłości, w oczach doskonalszych pokoleń, nasza skłonność do głupoty i samooszukiwania zdyskwalifikuje nas jako ludzi? - Muszę powiedzieć, że ogólnie nie jestem optymistą, a już szczególnie nie jestem dobrej myśli, jeśli chodzi o te pytania. Zajmuję się tym zjawiskiem od przeszło 50 lat i nie sądzę, żeby moje intuicje znacząco się poprawiły. Czasem potrafię się złapać - i to ważne. Potrafię rozpoznać sytuację, w której prawdopodobnie mogę popełnić błąd. W ten sposób ludzie chronią się na przykład przed złudzeniami optycznymi. Doznajesz złudzenia optycznego, więc nie ma sposobu, żebyś je odwidział. Ale zdajesz sobie sprawę, że to najprawdopodobniej złudzenie, więc bierzesz do ręki linijkę. Coś podobnego dzieje się przy złudzeniach poznawczych. Czasem wiesz, że twoja pewna myśl najprawdopodobniej jest nieprawdziwa. To jednak zdarza się rzadko. Nie sądzę, żebym znacząco zmądrzał przez to, że badam te obszary poznania. Ale na jakimś poziomie chyba musisz pragnąć, żeby z naszego rozumienia siebie dało się skorzystać albo skorzystać lepiej. Bo skutki mogą być zgubne, prawda? Można powiedzieć, że podejmowanie przez nas decyzji jest najważniejszą rzeczą na Ziemi, z pewnością pod względem ludzkiego dobrostanu. Wszystko, od negocjowania traktatów o broni jądrowej aż do samych podstaw - to są ludzkie dyskusje, intuicje, błędy oceniania, pretensje do wiedzy. I czasem udaje się utrafić. Ale margines pomiędzy słusznością a niesłusznością jest brzemienny w skutki. Gdybym ci powiedział, że w ciągu najbliższych 30 lat zrobimy na tym froncie zdumiewające postępy, tak że na naszych wnukach będziemy sprawiali wrażenie niewydarzonych, prehistorycznych karykatur, to jak byśmy do nich doszli? - Nie doszlibyśmy. Tak samo gdybyś mnie zapytał, czy nasz układ poznawczy będzie inny za 60 lat? Nie sądzę. Wobec tego zajmijmy się jednym z błędów poznawczych, które odkryłeś. Przyjrzyjmy się potędze ramowania. Wiemy, że jeśli zaramujesz jakiś problem w kategoriach straty, a następnie ten sam problem zaramujesz w kategoriach zysku, wywołasz w tej samej grupie ludzi bardzo odmienne zbiory preferencji - bo ludzie są tak niechętni stracie. Wyobraź sobie, że jesteś chirurgiem i zalecasz, a przynajmniej proponujesz, pacjentce operację. Złożyłeś przysięgę Hipokratesa, że masz nie szkodzić. I wiesz, bo przeczytałeś książkę Danny'ego Kahnemana, że jeśli zaramujesz możliwe skutki w kategoriach śmiertelności albo w kategoriach przeżywalności, to w głowie pacjentki przekręcasz kilka gałek w jedną albo w drugą stronę. Czy jesteś w stanie sobie wyobrazić, że kiedykolwiek zgodzimy się na to, jaki jest słuszny sposób prezentowania tych danych, etycznie rzecz ujmując? Czy istnieje ramowanie słuszne? Czy mamy dalej rzucać kostką? - Przede wszystkim, pacjentka będzie zupełnie nieświadoma tego, że można coś zaramować inaczej. Przecież dlatego to działa. To działa, bo widzisz jedną rzecz i przyjmujesz takie ujęcie, jakie jest ci dane. Natomiast pytanie, czy istnieje prawdziwa albo fałszywa odpowiedź, prowadzi mnie do kanonicznego problemu rozpoznanego przez mojego nieżyjącego już kolegę Amosa Tversky'ego. W jednym jego ujęciu mówimy badanym, że jest taka azjatycka choroba [Asian disease], która spowoduje 600 zgonów, jeśli będziemy siedzieć z założonymi rękami. I zadajemy im pytanie: czy wolisz uratować 200 osób, czy wolisz prawdopodobieństwo wynoszące jedną trzecią, że uratujesz 600 osób? W drugim ujęciu badani dostają takie pytanie: czy wolisz, żeby na pewno zmarło 400 osób, czy prawdopodobieństwo wynoszące dwie trzecie, że 600 osób umrze? Czy istnieje prawidłowa odpowiedź? Czy istnieje prawidłowa rama? Co ciekawe, zależnie od tego, którą ramę przedstawisz badanym, podejmują oni odmienne decyzje. - Ale teraz powiedzmy, że konfrontujesz ich z faktem, iż postępowali niekonsekwentnie. Niektórzy zaprzeczą, ale łatwo ich przekonać, że przecież to jest taki sam problem. Bo przecież "uratować 200 osób" to znaczy to samo, co "umrze 400 osób". Wtedy badani osłupieją. Mamy jasne intuicje, jak reagować na zyski, i jasne intuicje, jak reagować na straty. A kiedy pozbędziemy się tego słownictwa, nie mamy pojęcia, co robić. Czy ten trzeci warunek eksperymentalny został porównany do pierwszych dwóch? Jak reagują ludzie, gdy podajesz im obie ramy i ich wprawiasz w osłupienie? - Czegoś takiego nie zrobiliśmy oficjalnie. Ale ja ci mogę powiedzieć, że mnie to zdumiewa. Czyli: absolutnie nie mam pojęcia. Mam takie same intuicje, jak każdy. Wiesz, jeśli mowa o zyskach, chcę ratować ludzi, jeśli mowa o stratach, nie chcę, żeby umierali. Tego dotyczą intuicje. Natomiast jeśli mówisz do mnie o przeżyciu 600 osób z prawdopodobieństwem jednej trzeciej, albo jeśli mówisz o liczbach przeżywających, nie mam na ten temat absolutnie żadnych intuicji. To się powszechnie zdarza przy problemach etycznych: zależą one od ramowania. A kiedy odejmiesz ramy, ludzi opuszcza stosowna intuicja moralna. Efekt ten nabiera ogromnego znaczenia w odniesieniu do ludzkich cierpień. Twój kolega Paul Slovic robił genialne doświadczenia, wykazujące, że jeśli prosisz ludzi o wsparcie dla organizacji charytatywnej, opowiadasz na przykład o głodzie w Afryce i pokazujesz zdjęcie dziewczynki, zaramowane poruszającą opowieścią o jej cierpieniu, uzyskujesz maksymalną hojność. Jeśli jednak innej grupie pokażesz tę samą dziewczynkę i opowiesz smutną historię, ale w historii dodasz jej brata, altruistyczna reakcja maleje. A potem trzeciej grupie przedstawiasz siostrzyczkę i braciszka, ale jeszcze dodajesz, że poza tym dwojgiem niewinnych dzieci cierpi 500 tysięcy innych. I hojność leży. Czyli zachodzi coś wręcz przeciwnego do tego, jak racjonalnie myślimy o potrzebach. Ale System 2 powinien być tym normatywnym, prawda? Im większy problem, tym bardziej przejęci i szczodrzy powinniśmy być. Ciągnąc ten przykład dalej, możemy przecież to złudzenie moralne jakoś skorygować na poziomie prawa podatkowego, pomocy międzynarodowej oraz wyboru rozwiązywanych problemów, skoro wiemy, że dajemy sobą pogrywać przejmującym, indywidualnym historiom, a przewrotnie nudzą nas statystyki. Co więcej, ty zrobiłeś badanie, które pokazało, że ludzie są takimi matematycznymi analfabetami pod względem wielkości problemów, iż wpłacają tę samą sumę niezależnie od tego, czy ratują 2 tysiące żyć, 20 tysięcy żyć czy 200 żyć. - Tak. Bo zasadniczo ratujesz jedno życie. Masz obrazek, masz historię i na tym operuje System 1. Na tym polegają emocje. Chodzi o opowieści, nie o liczby. Zawsze chodzi o opowieści. A co się dzieje, jeśli masz 500? Znika opowieść. Żeby historia do człowieka przemawiała, musi dotyczyć przypadku indywidualnego. Jeśli ją rozwodnisz, dodając przypadki, rozwadniasz emocje. Natomiast taka reakcja moralna na tę wiedzę, jaką ty opisujesz, to już nie jest reakcja emocjonalna. Mówisz o moralności poznawczej, a nie emocjonalnej. Oderwałeś się od emocji. Wiesz, że lepiej uratować 500 tysięcy żyć niż pięć tysięcy, mimo że nie czujesz się lepiej, kiedy uratujesz 500 tysięcy. Czyli przekazujesz problem Systemowi 2, przekazujesz władzom poznawczym odpowiedzialność za działanie. Dlaczego twoim zdaniem tego przekazania nie można dokonać trwale? - Moim zdaniem muszą to zrobić decydenci. I właśnie po to zatrudniamy specjalistów od polityki publicznej, żeby myśleli o liczbach w taki właśnie sposób. Ale jeśli chcesz przekonywać ludzi, musisz przekonywać ich za pomocą historii jednostek, bo liczby po prostu nie przemawiają ludziom do wyobraźni. Z badań na rozszczepionym mózgu wiemy między innymi, że lewa, językowa półkula ma tendencję do konfabulacji. Stale produkuje dyskursywne opowieści, które brzmią dla niej prawdziwie. A jeśli chodzi o rzeczywistą konfabulację neurologiczną, nie wykonuje się sprawdzianów względem rzeczywistości. Wydaje mi się, że wielu z nas często wpada w taki tryb: bardzo mało sprawdzamy z rzeczywistością i najczęściej łatwo uwierzyć sobie na słowo. - Tak, to jest moim zdaniem stan normalny. Stan normalny jest taki, że opowiadamy sobie samym historie. Opowiadamy sobie historie, żeby wyjaśnić, dlaczego w coś wierzymy. A najczęściej robimy to po fakcie, w sposób, który nie ma żadnego związku z Systemem 1, czyli oddolnymi powodami, dla których wierzymy. - Właśnie tak. Dla mnie przełomem był przykład sugestii posthipnotycznych. Hipnotyzujesz kogoś i mówisz mu: kiedy klasnę w dłonie, zrobi ci się bardzo ciepło i otworzysz okno. I po wybudzeniu klaszczesz, ta osoba wstaje i otwiera okno. Twierdzi, że wie, dlaczego otworzyła okno, i nie ma to nic wspólnego z sugestią. Opowieść występuje w pakiecie. Osoba poczuła, że jest jej ciepło i nieprzyjemnie, potrzebowała świeżego powietrza i otworzyła okno. Ale w tym przypadku ty znasz przyczynę. Przyczyna była taka, że klasnąłeś w dłonie. To się da zreplikować? - Tak, da się. Jestem prawie pewien... A przynajmniej mam taką nadzieję. Masz ulubiony błąd poznawczy? - Nie jest najłatwiejszy do wytłumaczenia. Ale mój ulubiony związany jest z ekstremalnymi przewidywaniami - kiedy masz bardzo słabe dowody i na ich podstawie wyciągasz ekstremalne wnioski. Naukowo nazywa się to "przewidywaniem nieregresywnym" (non-regressive prediction). Gdzie to można zaobserwować w naturalnym środowisku? - W wielu miejscach, ale jedną taką oczywistą sytuacją jest rozmowa o pracę. Prowadzisz rozmowę i już dobrze wiesz, jak ta osoba sobie poradzi. A nawet jak usłyszysz, że twoje przeczucie nie ma żadnej wartości, bo nie jesteś w stanie przewidzieć wyników tej osoby w pracy (albo jesteś w stanie w bardzo niewielkim stopniu), nie wpływa to na twoją ocenę. Następnym razem poprowadzisz rozmowę z taką samą pewnością. Odkryłem to na bardzo wczesnym etapie kariery. Byłem oficerem armii izraelskiej, z poboru, i prowadziłem rozmowy z kandydatami na szkolenie oficerskie. Odkryłem, że mam niesamowitą moc przewidzenia, kto będzie dobrym oficerem, a kto nie. W trakcie wywiadu naprawdę potrafiłem ich wyczuć. Znałem ich charakter. Człowiek ma takie poczucie pewności wiedzy. A potem statystyki pokazały, że nie umieliśmy przewidzieć niczego. To nas nie pozbawiło pewności siebie. Bardzo dziwne. Cóż, musi być jakieś rozwiązanie tego problemu. Z twoich badań wynika, że zaleciłbyś albo likwidację rozmów o pracę, albo byś je mocno dyskwalifikował? - Tak, zgadza się. Bo jeśli ty prowadzisz rozmowę, to będziesz jej za mocno wierzył. Z badań wynika, że jeśli masz dużo informacji na temat kandydatów, ale dodasz do tego rozmowę, pogorszysz sobie skuteczność przewidywań na ich temat - zwłaszcza jeśli to osoba prowadząca rozmowę podejmuje ostateczną decyzję. Kiedy to ty prowadzisz rozmowę, wrażenia z niej są żywsze niż wszystkie inne posiadane informacje, więc nadajesz jej zbyt duży ciężar. Czy chodzi też o siłę obcowania twarzą w twarz? - Tak, o interakcję twarzą w twarz, o bezpośredniość... Wszystkie własne przeżycia bardzo odróżniają się od cudzych przekazów. I wiesz, jako naukowiec dostrzegam taką niezwykłą rzecz: wiem, o ile bardziej ufam swoim wynikom niż cudzym. Właśnie. - I to dotyczy każdego, kogo znam. Wierzymy we własne wyniki. Dlaczego? Bez powodu.