Dlaczego nikt nikomu nie wierzy? Przede wszystkim dlatego, że duża część społeczeństwa, albo jak mawiają politycy - elektoratu, zaakceptowała sytuację, w której informacja jest zastępowana propagandą. "Trudno, oni tak muszą mówić, żeby tamci nie wygrali". Ten mentalny współudział w propagandowym systemie władzy, akceptacja go, daje fatalny efekt podczas powodzi. Trudno odróżnić, co jest informacją, a co działaniem obliczonym na efekt polityczny. W tej sytuacji rodzą się niestworzone historie. Niestety, dotyczą także liczby ofiar powodzi. "Także za łapówki" Donald Tusk te rozmaite plotki uznaje, przynajmniej deklaratywnie (bo przecież nie wiemy, co jest jego autentyczną opinią, a co propagandą), za wrogą dezinformację rozsiewaną przez połączone siły putinowskich agentów i zdeprawowanych sług Kaczyńskiego. Nie. Tak się zawsze dzieje przy kataklizmach. A napędza to zła polityka informacyjna. Swoją drogą, warto przypomnieć premierowi Tuskowi grę z jego strony rozmaitymi kryzysami. Zresztą ostatnio sam dał przykład modelowej dezinformacji, mówiąc o kilkuset tysiącach wiz przyznanych w czasach rządów PiS obywatelom Afryki i Azji, "także za łapówki". Premier niestety nie raczył poinformować, jaka jest liczba tych wiz przyznanych ze złamaniem prawa - a wszystko wskazuje, że mowa jest o kilkudziesięciu, być może kilkuset przypadkach, a więc nie więcej niż promilu - na tym poziomie korupcji w ogóle nie da się uniknąć. Zapomniał również, że do groźnych Afrykańczyków i Azjatów zaliczył choćby turystów, biznesmenów, pracowników kontraktowych, którzy tu przyjeżdżali i wyjeżdżali. Robił to, by odciągnąć uwagę społeczną od problemów z akcją powodziową. Za plotki w sprawie liczby ofiar odpowiadają nie obce agentury i nie podstępni wrogowie, a po pierwsze sam kataklizm, po drugie - fatalny sposób informowania przez rząd, po trzecie - świat, w którym żyjemy, czyli media społecznościowe i powszechne fake newsy. Zamiast informacji mamy nieustanną propagandę. Mocno różni się to od tego, co widzieliśmy w przypadku pandemii, gdzie jednak, oprócz obecnej i wtedy propagandy, każdego dnia mieliśmy informację o liczbie ofiar śmiertelnych, zakażeniach, szczepieniach. Zupa szkodzi Liczba ofiar podawana w oficjalnych komunikatach nie zmieniła się od tygodnia i jestem skłonny wierzyć, że jest ona zbliżona do prawdziwej. Każda śmierć to tragedia, ale póki co, nie jest ona wysoka i oby taka pozostała. Z tej informacji należy rozliczać rząd, gdy woda opadnie. Jeśli okaże się, że tych ofiar było dużo więcej, to będzie oznaczać, że służby i rząd okłamywały nas w tak ważnej sprawie. Dziś brak wiary w ten komunikaty wynika w dużym stopniu z inwazyjnej propagandy w innych powodziowych sprawach. Groźnych min premiera na sztabie powodziowym, ustawek z wizytacjami zalanych budynków i "zupy ze słoika od Gosi". Jest jednak i druga strona medalu. To media i politycy powtarzający plotki, oparte na bardzo mało wiarygodnych źródłach o powodziowej hekatombie. Nie jest to strategia ani mądra, ani przyzwoita, bo przecież wydawałoby się, że gdy opadnie woda i zacznie się liczenie na poważnie, to po prostu się oni skompromitują. Technicznie nie da się ukryć różnicy pomiędzy kilkoma ofiarami a setkami. Jedni i drudzy zakładają, że liczy się tu i teraz, także w obszarze propagandy. Pobudzone, podtrzymane emocje nie będą weryfikować faktów, a będą szukać nowych, kolejnych plotek, by się nimi żywić. Nikt w Polsce nie opanował wykorzystywania tego mechanizmu tak sprawnie, jak Donald Tusk, a jego przeciwnicy najwyraźniej chcą się od niego tego uczyć. Pytanie, czy jednak spora część elektoratu w pewnym momencie nie będzie miała tego dosyć. I czy w ogóle do czegoś potrzebni nam rządzący i kandydaci na rządzących, jeśli jedynym motywem ich działania jest władza dla władzy i pieniędzy podtrzymywana wyłącznie propagandą. Nawet w sytuacji, gdy ewidentnie powinniśmy przede wszystkim wiedzieć, co się dzieje. Wiktor Świetlik