Wielcy - Uwielbiani - Tragiczni
Stanisław Witkacy, Andrzej Wróblewski, Zdzisław Beksiński - genialni artyści, znani i podziwiani na całym świecie. Każdy z nich był wyjątkowy, niepowtarzalny i bardzo różny od pozostałych. Łączy ich jednak wspólny los - wszyscy zakończyli życie w tragiczny i nie do końca wyjaśniony sposób.

Wróblewski
"Człowiek-abstrakcja", "Montaż części Wielkiego", "Nagrobek na zielonym tle", "Poczekalnia I", "Autoportret" - te i inne prace Andrzeja Wróblewskiego zawisły przed dwoma laty w madryckim Museo Reina Sofia - największym, hiszpańskim muzeum sztuki współczesnej. Pierwszą, zagraniczną retrospektywę malarza obejrzało ponad 100 tysięcy osób, prawie dwa razy więcej niż w Polsce. "To jeden z najważniejszych polskich artystów XX wieku" - napisano w przewodniku do wystawy. "To malarstwo inteligentne. Był artystą zdolnym do pracy na granicy abstrakcji i figuratywizmu" - ocenił Wróblewskiego krytyk Javier Montes w gazecie ABC.
Nazwa wystawy "Recto/Verso" było nawiązaniem do sposobu malowania Wróblewskiego. Do nowych płócien malarz używał swoich starych prac. Naciągał je na blejtramy i gruntował na nowo. Zdaniem historyków sztuki, dwustronność dzieł Wróblewskiego wynika z jego wewnętrznego rozdarcia. Z jednej strony był zauroczony socrealizmem, chciał tworzyć zaangażowaną sztukę dla ludu, a nawet wstąpić w szeregi PZPR. Z drugiej - był wrażliwym artystą, który czuł potrzebę eksperymentów i pozbycia się tragicznych przeżyć z II wojny światowej. - Jestem synem, Polakiem, inteligentem, wielokrotnym kolegą, przechodniem i pocieszycielem - mówił o sobie Wróblewski.
Owo wewnętrzne rozdarcie miało sięgnąć zenitu w ostatnich latach życia artysty. W namalowanych wtedy "Portretach organicznych" zaczął przedstawiać śmierć jako biologiczny proces, utrwalać organy wewnętrzne. Niemal całkiem zatarł granice między życiem a śmiercią. "Malarz z Krakowa zginął w Tatrach" - tytułowała w marcu 1957 roku Trybuna Ludu. W artykule informowano, że przybyli na miejsce funkcjonariusze stwierdzili zgon Andrzeja Wróblewskiego. Istnieje kilka hipotez dotyczących jego śmierci. Część twierdzą, że w drodze do Morskiego Oka dopadł go atak epilepsji, na którą cierpiał. Inni uważają, że zmarł na zawał. Źródła podają też informację o wypadku podczas wspinaczki. Jeszcze inni, że popełnił samobójstwo. Twierdzą, że Wróblewskiego zabiło rozdarcie - artystyczne i ideologiczne.
Witkacy
Stanisław Witkacy - genialny i zarazem kontrowersyjny pisarz, malarz, filozof, dramaturg, fotograf i krytyk - jeden z najbardziej wszechstronnych polskich twórców XX wieku - odebrał sobie życie 18 września 1939 r., dzień po wkroczeniu do Polski sowieckich wojsk. Kilka dni wcześniej dotarł do wsi Jeziory na Polesiu, do majątku rodziny Ziemlańskich. Artyście towarzyszyła bliska przyjaciółka, Czesława Oknińska-Korzeniowska. Na miejsce pożegnania ze światem Witkacy wybrał cień rozłożystego dębu. Swojej towarzyszce podał tabletki nasenne. Sam zaś zażył pastylki na pobudzenie krążenia i podciął sobie żyły. Towarzyszkę Witkacego odratowano. Autor "Pożegnania z jesienią" został odnaleziony przez syna przyjaciół i następnego dnia pochowany na cmentarzu w Jeziorach.
Był wizjonerem wyprzedzającym epokę, który bał się zagłady świata i totalitaryzmów. Ich nadejście przewidział na długo przed nastaniem w Polsce nazizmu i komunizmu. Ostrzegał, że totalitaryzmy zniszczą indywidualność jednostki i doprowadzą do upadku najwyższych wartości: sztuki, religii i metafizyki. Swoje przeczucia opierał na osobistych doświadczeniach. Po wybuchu I wojny światowej wyjechał do Petersburga, wstąpił do szkoły oficerskiej i wziął udział w walkach na froncie. Był świadkiem rewolucji październikowej. Przerażały go niesione przez nią: rozkład moralny, przemoc i pospolitość. W sztukach i powieściach tworzył "antyutopie", które "światu o znormalizowanych umysłach narzucały szczęśliwość". - Teraz się zacznie ta nieprzyjemna komedia, jak na dzisiejsze czasy konieczna, której nie wypada mi w niewinności mej życiowej oglądać - napisał w Szewcach. Przez takie poglądy przedstawiciele panującego potem w Polsce "najlepszego z ustrojów" uznali Witkacego za niebezpiecznego artystę.
Okolicznościom śmierci twórcy teorii Czystej Formy, którego teksty doczekały się przekładów na ponad 30 języków, towarzyszą legendy, domysły i plotki. Oknińska-Korzeniowska kilkakrotnie zmieniała szczegóły wspomnień ostatnich chwil życia Witkacego. Kontrowersje budzi też jego nieudana ekshumacja. W 1988 roku, w 50. rocznicę śmierci, sprowadzono z Ukrainy do kraju rzekome zwłoki Witkacego i pochowano na zakopiańskim cmentarzu na Pęksowym Brzyzku. Po prawie dziesięciu latach okazało się, że były to szczątki młodej kobiety.
Beksiński
O Zdzisławie Beksińskim powiedziano z kolei, że jego sztuka jest połączeniem obrazów Hieronima Boscha i Salvadora Dali. Malował surrealistyczne wizje koszmarów sennych, śmierci i przemijania; makabryczne sceny z motywami czaszek, szkieletów i ukrzyżowań. Jedni zarzucali mu niesmak i okrucieństwo. Inni - chwalili za dotarcie do rejonów percepcji malarskiej, jakie nie są wszystkim dostępne. Sam malarz podkreślał, że obraz jest dla niego czymś odległym od rzeczywistości. "Są zapewne osoby, którym krew na obrazie kojarzy się z krwią wypływającą z rany. Być może jest to zboczenie zawodowe, ale mogę przysiąc z całą odpowiedzialnością, że dla mnie chodzi tylko i wyłącznie o pigment, nałożony - dobrze lub źle - na płótno i że w moich obrazach dominują kwestie kolorów i form i nic innego".
Od wczesnej młodości Beksiński cierpiał na nerwicę. Nie lubił wychodzić z domu. Przez dwanaście godzin dziennie, przy akompaniamencie muzyki, malował - zawsze na płycie pilśniowej. Obrazów nie tytułował i podpisywał je z tyłu. "WSZYSTKO, co odrywa mnie od BAZY (jaką jest dom lub oddane do własnej dyspozycji mieszkanie), naraża mnie na swoiście uwarunkowane napięcie nerwowe" - mawiał. Dlatego artysta nie lubił podróży. Nigdy nie wyjechał za granicę. W latach 50-tych odmówił stypendium Guggenheima w Nowym Jorku. Nie brał też udziału w swoich wernisażach. "Jest to dla mnie potworny stres! Nie trawię takich sytuacji" - wyjaśniał.
Do Warszawy przyjechał z rodzinnego Sanoka. Od początku mieszkał na Służewie. Tam tworzył, tam stracił najbliższych - najpierw żonę a potem syna - i tam w lutym 2005 roku został zamordowany. Zabójcą artysty był mieszkaniec Wołomina, 19-letni syn znajomego, który pomagał mu w domowych naprawach. Jak potem chłopak zeznał w sądzie, przyjechał do Beksińskiego po pieniądze bo szantażowali go lokalni bandyci. Mieli żądać 10 tysięcy złotych, sumy jaką chciał "pożyczyć" od malarza. - Mógł stać się ofiarą własnej twórczości. Myślę, że jego sztuka działała na chorych ludzi, schizofreników, nadwrażliwców. Może z kimś takim się zaprzyjaźnił? A może kogoś o to poprosił? Może zaplanował i zlecił własne zabójstwo? Wcale bym się nie zdziwił. To byłoby dopełnienie jego sztuki - powiedział po śmierci Beksińskiego jego kolega po fachu Edward Dwurnik.
ew