Zespół parlamentarny ds. wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej został utworzony 8 lipca 2010 roku. W jego skład weszli posłowie i senatorowie PiS. Jako eksperci zespołu pracują m.in. prof. Wiesław Binienda, dr Kazimierz Nowaczyk, dr Grzegorz Szuladziński, dr Wacław Berczyński. W obradach zespołu uczestniczą rodziny ofiar katastrofy oraz reprezentujący je pełnomocnicy prawni. W kwietniu 2014 roku zespół opublikował 200-stronnicowy raport z dotychczasowych prac. Jedną z głównych tez raportu było, że Tu-154 rozpadł się w powietrzu. Do wybuchu miało dojść w salonce prezydenckiej, o czym świadczy - według ekspertów zespołu - widoczny na zdjęciach układ szczątków salonki na obszarze o promieniu 30-50 metrów i ich stan, m.in. nadpalenia od wewnątrz Tezę o rozpadzie samolotu nad ziemią miały potwierdzać prezentowane w raporcie wyniki badań polskich archeologów, zgodnie z którymi pod Smoleńskiem znaleziono ponad sześćdziesiąt tysięcy szczątków maszyny, często o powierzchni kilku centymetrów kwadratowych. Więcej zdjęć satelitarnych znajdziesz na stronach zespołu parlamentarnego ds. zbadania katastrofy smoleńskiej O eksplozji samolotu mają także świadczyć zeznania świadków, które w styczniu zostały zaprezentowane w dokumencie "Analiza relacji 200 świadków katastrofy TU-154 M". Wynika z niego, że zgodnie z relacją 53 osób mogło dojść do wybuchu w powietrzu. "Usłyszałem głośny dźwięk, jakby coś się rozpadało. Na początku silny wybuch, potem dwa błyski ognia", "Słyszałem też głuche uderzenie, nie było zbyt głośne, potem było widać ogień, kulę ognia" - to niektóre z przytoczonych w opracowaniu świadectw. Trzy eksplozje - na skrzydle, w kadłubie i salonce prezydenta W grudniu 2014 r. prof. Kazimierz Nowaczyk, ekspert parlamentarnego zespołu, przedstawił raport pt. "Śledztwo rosyjskiego rządu Władimira Putina w sprawie katastrofy polskiego samolotu rządowego w Smoleńsku 10 kwietnia 2010 r.". Zgodnie z nim, od początku podejścia do lądowania Tu-154M, rosyjska kontrola lotów podawała załodze samolotu nieprawidłowe informacje o tym, że jest na ścieżce i właściwym kierunku podejścia. Według Nowaczyka, załoga samolotu nie próbowała lądować, a rozpoczęła procedurę odejścia na drugi krąg. Zgodnie z raportem, podczas odejścia na drugi krąg, w samolocie nastąpiła eksplozja kilkadziesiąt metrów przed brzozą, a na dystansie kolejnych 200-300 metrów miała miejsce dalsza destrukcja skrzydła wraz z urwaniem jego końcówki. Następnie jeszcze przed uderzeniem w ziemię miała miejsce eksplozja w kadłubie samolotu, która zniszczyła jego strukturę; końcowym etapem katastrofy był wybuch w prezydenckiej salonce, już po uderzeniu samolotu w ziemię. - Hipotezę takiego zniszczenia i przebiegu katastrofy potwierdzają następujące fakty: rozpad samolotu na ogromną liczbę szczątków (około 60 tys. znalezionych szczątków na wrakowisku, jak również przed nim i przed brzozą), zapis o całkowitym zaniku zasilania elektrycznego w powietrzu na wysokości 15 metrów, zarejestrowane w czarnych skrzynkach gwałtowne zmiany przyspieszenia pionowego i obecność na szczątkach śladów materiałów wybuchowych - przekonywał Nowaczyk. Zobacz symulację pokazującą ostatnie momenty przebiegu lotu Tu-154M przygotowaną przed zespół parlamentarny ds. zbadania przyczyn katastrofy smoleńskiej Zdaniem Nowaczyka są dowody na manipulacje Rosjan w związku z katastrofą. - Rosyjscy śledczy - w celu uprawdopodobnienia wersji przedstawionej przez MAK o uderzeniu samolotu w brzozę - manipulowali rzeczowymi materiałami dowodowymi, zatajali istotne dokumenty, ingerowali w zapisy czarnych skrzynek, pominęli zapisy sprzeczne z przyjętym przez siebie scenariuszem, zignorowali też informację o zupełnym zaniku zasilania w powietrzu - wyliczał ekspert. Samolot nigdy nie dotknął brzozy W raporcie z 2014 r. znalazło się opracowanie Glenna Joergensena z Duńskiego Uniwersytetu Technicznego, inżyniera mechanika specjalizującego się w mechanice płynów i pilota małych samolotów. W jego opinii Tu-154M nigdy nie dotknął brzozy. Joergensen udowadnia na podstawie aerodynamicznej analizy przebiegu wydarzeń ostatnich sekund lotu, że teza o wykonaniu przez samolot beczki jest fałszywa. "Samolot przeleciał nad brzozą na wysokości ponad 30 metrów, a poza tym oderwanie nawet 4-6 metrowego fragmentu skrzydła nie mogło być przyczyną takiej katastrofy" - czytamy w raporcie. Duńczyk odnosił się głównie do sytuacji z ostatnich sekund lotu, gdy samolot utracił część skrzydła. Na podstawie własnych obliczeń doszedł do wniosku, że Tu-154M musiał utracić dwa razy większy odcinek skrzydła niż to jest opisane w raporcie MAK, a ponadto powinien był znajdować się na wysokości ok. 50 metrów, czyli nad drzewami. Linia przecięcia skrzydła nie zgadza się z trajektorią lotu, ale to może być wytłumaczone, gdyby doszło do użycia materiałów wybuchowych w samolocie - przekonywał Joergensen. Jego zdaniem w powietrzu doszło do dwóch lub więcej eksplozji. O tym, że skrzydło tupolewa nie mogło zostać uszkodzone w wyniku zderzenia z brzozą, jest także przekonany prof. Wiesław Binienda. Według niego, gdyby skrzydło zderzyło się z brzozą, cięcie przebiegałoby pod skosem, a nie niemal pod kątem prostym. Naukowcy współpracujący z zespołem Macierewicza wskazywali, że gdyby doszło do kontaktu skrzydła z drzewem, to skrzydło przecięłoby brzozę jak nóż i nie miałoby znacznych uszkodzeń. Zwracali również uwagę na fakt, że gdyby końcówka skrzydła urwała się na wysokości 5 metrów, to musiałaby uderzyć w ziemię 12 metrów dalej. W rzeczywistości została znaleziona 111 metrów za brzozą. Zezwolenie na zejście do wysokości 50 m 21 stycznia na stronie internetowej Naczelnej Prokuratury Wojskowej zostały opublikowane stenogramy z zapisami nagrania z wieży smoleńskiego lotniska oraz nagrania z samolotu Jak-40, lądującego w Smoleńsku przed katastrofą Tu-154. NPW poinformowała, że z opinii nagrania z wieży smoleńskiego lotniska wynika, że kontrolerzy nie zezwolili załodze Tu-154 na zejście do wysokości 50 metrów. Według prokuratury, zeznania załogi Jaka-40 ws. wysokości zejścia zmieniały się w trakcie trwania śledztwa. Komentując te ustalenia, Antoni Macierewicz podkreślał, że prokuratura przedstawiła stenogramy rozmów z wieży, zaś nie przedstawiła osobnego nagrania z tzw. magnetofonu drutowego Jaka-40. Nagranie to już 10 kwietnia było w dyspozycji prokuratury, dlatego - w przekonaniu Macierewicza - stanowi "najważniejszy, nietknięty i niepodejrzewany o manipulację ze strony rosyjskiej dokument". Macierewicz dodał, że na magnetofonie Jaka-40 znalazła się rozmowa wieży z mającym lądować przed Tu-154M rosyjskim Ił-76. - W rozmowie z Ił-76 padła komenda, aby zszedł do 50 metrów, zgodnie z zeznaniami, jakie złożył Remigiusz Muś (nieżyjący pilot Jaka-40 - przyp. red.) wskazując, że słyszał, jak taka komenda została podana tupolewowi, im i jak została podana Iłowi 76 - podkreślił. Artur Wosztyl, pilot Jaka-40, który uczestniczył w paru posiedzeniach zespołu parlamentarnego, zapewnił, że nie zmienia swoich zeznań i powtórzył, że kontroler z wieży w Smoleńsku zezwolił załodze Tu-154M na zejście do wysokości 50 m. Zespół Macierewicza chce wiedzieć, gdzie "prokuratura wojskowa zgubiła ponad 5 minut rozmów z wieży". W jego przekonaniu, w opublikowanych przez Naczelną Prokuraturę Wojskową materiałach nie ma żadnych wyjaśnień dotyczących tego, jak i dlaczego doszło do tak dużej różnicy odczytu nagrania kluczowego dla wyjaśnienia okoliczności tragedii smoleńskiej. W nieobecnych fragmentach zapisu ma się znajdować m.in. kilkanaście wypowiedzi ppłk. Pawła Plusnina oraz kilka wypowiedzi nieznanych osób. Gen. Błasika nie było w kokpicie Na zorganizowanej pod koniec marca konferencji prasowej Naczelna Prokuratura Wojskowa przedstawiła opinię biegłych dotyczącą katastrofy smoleńskiej. Uznali oni, że nie była zachowana tzw. sterylność kokpitu i że niewykluczona jest obecność w kabinie gen. Andrzeja Błasika w ostatniej fazie lotu. Antoni Macierewicz stwierdził, że informacje prokuratury "nie mają nic wspólnego z ustalonymi dotychczas faktami". Szef parlamentarnego zespołu zapewniał, że ze wszystkich dostępnych mu analiz wynika, iż gen. Andrzeja Błasika nie było w kokpicie. Odniósł się także do ustaleń biegłych, że jedną z przyczyn katastrofy były m.in. nieprawidłowości w związku z wyznaczeniem do lotu "osób bez ważnych uprawnień lub wręcz bez uprawnień, do wykonywania lotów na tym typie samolotu". Macierewicz powiedział, że dowódca załogi samolotu Tu 154M mjr Arkadiusz Protasiuk 10 kwietnia 2010 r. miał ważne uprawnienia. Gdzie jest krater po upadku samolotu? Szef zespołu zaprezentował także zdjęcia obrazujące rozrzut szczątków samolotu - jak mówił - "spalonych, zniszczonych, nadpalonych" fragmentów samolotu. Ocenił, że rozrzut szczątków, świadczy o tym, że "samolot zaczął się rozpadać przed (zderzeniem) z brzozą". Macierewicz uważa, że doszło "do eksplozji rozrzucającej szczątki samolotu" na odległość co najmniej 120 metrów. Zaprezentował także zdjęcia m.in. dźwigara przedniego samolotu "wyrwanego wybuchem z lewego skrzydła" oraz wnętrze salonki prezydenckiej, która - jak mówił - została "zwęglona". - Słyszeliście państwo dzisiaj: nie było żadnych opaleń, nie było żadnych zwęgleń, nie było żadnych eksplozji. - Jeżeli tak jest, jak chciała prokuratura, jeżeli samolot upadł na skutek oczywistego błędu pilota, to gdzie jest krater na tym podmokłym terenie? (...) A więc 80 ton uderzyło w podmokły teren. Gdzie jest ten wielki rów? Gdzie jest ta dziura? Otóż jej nie ma. Tak jak nie ma do dzisiaj wiarygodnej ekspertyzy prokuratury. To, co państwo otrzymaliście, to co przedstawiono, to polityczna propaganda na użytek chwili bieżącej - ocenił Macierewicz. "Za tragedię w Smoleńsku odpowiada rząd Władimira Putina" - Za tę tragedię w pełni odpowiedzialny jest rząd, na czele którego stoi pan Władimir Władimirowicz Putin - przekonywał szef parlamentarnego zespołu ds. katastrofy smoleńskiej w marcu w Parlamencie Europejskim w Brukseli. - To, co się zdarzyło nad Smoleńskiem 10 kwietnia 2010 r., nie było wypadkiem, nie było też spowodowane błędami bądź złą wolą pilotów. Była to akcja przygotowana przez długi czas. Można by rzec, że była to pierwsza salwa w wojnie, która trwa dzisiaj na wschodzie Europy i która coraz bardziej dramatycznie zbliża się do granic UE i NATO - podkreślił poseł PiS. Jego zdaniem nie ma wątpliwości, że gdyby od początku śledztwo smoleńskie było międzynarodowe, nie doszłoby ani do aneksji Krymu, ani do wojny w Donbasie, ani do zestrzelenia malezyjskiego samolotu nad wschodnią Ukrainą w ubiegłym roku, ani do niedawnego zabójstwa Borysa Niemcowa. - Bowiem zbrodnia nieukarana jest powtarzana - przekonywał Macierewicz. Kolejny raport parlamentarnego zespołu ds. wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej poznamy w jej 5. rocznicę, 10 kwietnia.