Jak podaje w internetowym wydaniu tygodnik "Wprost", scenariusz ten jest rozważany jako najpoważniejszy wariant wybrnięcia z politycznego kryzysu. Przypomnijmy, że na kilka dni przed planowanym terminem wyborów (10 maja) wciąż nie wiemy, kiedy się one odbędą. Wszystko wskazuje jednak na to, że pierwotny termin nie zostanie zaakceptowany przez sejmową większość. Ultimatum dla Porozumienia W poniedziałek 4 maja trzy połączone komisje senackie zarekomendowały Senatowi odrzucenie w całości ustawy o głosowaniu korespondencyjnym. Będzie ona następnie rozpatrywana na posiedzeniu plenarnym izby, a później wróci do Sejmu. W Sejmie nie ma jednak zgody w kwestii dalszych losów ustawy. Języczkiem u wagi są posłowie Porozumienia. Przed politykami tej partii PiS postawiło mocne ultimatum - albo głos za ustawą albo koniec koalicji w ramach Zjednoczonej Prawicy. Jak jednak wynika z medialnych spekulacji, politycy z partii Jarosława Gowina poważnie rozważają zablokowanie swojego koalicjanta. Plan awaryjny Wówczas, jak dowiedział się "Wprost", PiS wprowadzi w życie plan awaryjny. Najpierw ogłosi stan klęski żywiołowej, następnie do dymisji poda się rząd Morawieckiego, by później zorganizować połączone wybory prezydenckie i parlamentarne. Takie wybory miałyby się odbyć tuż po wygaśnięciu kadencji Andrzeja Dudy, czyli ok. 9-16 sierpnia - czytamy. Jak twierdzi informator gazety, polityczna popularność Dudy mogłaby wówczas podciągnąć wynik PiS, choć samemu prezydentowi odjąć nieco głosów. "Duda nie wygra wtedy w pierwszej turze, nie dostanie 50 proc, a w naszych wewnętrznych badaniach ma dziś 57 proc., ale i tak wygra wybory" - mówi "Wprostowi" anonimowy rozmówca.