Z danych GUS wynika, że pod koniec 2021 r. na terenie Polski funkcjonowało 897 domów pomocy społecznej, w których przebywało prawie 80 tys. podopiecznych. Wśród nich także niepełnosprawni młodzi ludzie, którzy prosto z rodzinnych domów dziecka trafili do DPS-ów. Tacy jak Damian z Sokolnik. "Rozwijał się świetnie, teraz zastanawia się, kto dziś umrze w DPS-ie" Damian doskonale wie jak wygląda życie, którego nikt nie chciałby wieść. Do rodzinnego domu dziecka w Sokolnikach (woj. łódzkie) prowadzonego przez Dorotę i Grzegorza Tarabułów trafił kiedy miał 17 lat. - W jego domu działo się najpierw źle, a po śmierci babci bardzo źle. Kiedy przyszedł do nas z domu dziecka, miał 17 lat, ale ze względu na dysfunkcje i upośledzenie intelektualne, był na etapie pięciolatka - opowiada Dorota Tarabuła, mama zastępcza Damiana. Kiedy mówi o chłopcu, od razu zaczyna się uśmiechać. - Bardzo lubił piec ciasteczka, to było jego ukochane zajęcie. Jest łasuchem, ale była w nim iskra dzielenia się. Cieszył się, kiedy mógł zabrać ciastka do szkoły, wszystkich poczęstować. No i kochał zarządzać. Jak mówił w sobotę rano: "sprzątamy", to nie było zmiłuj, wszystkich do pracy gonił - wspomina pani Dorota. Mimo niepełnosprawności chłopiec rozwijał się zaskakująco dobrze. - Nie tylko z naszego punktu widzenia. Myśmy takie opinie z zewnątrz słyszeli. Od nauczycieli, terapeutów, psychologów - wymienia kobieta. Wszystko przepadło, kiedy Damian skończył 25 lat. Wtedy musiał rodzinny dom dziecka opuścić. - Chcieliśmy go u siebie zostawić. Przedłużaliśmy ten czas na maksa, do ostatniego momentu, kiedy się dało. Ale ustawa i przepisy nie dają nam żadnego pola do działania - mówi Dorota Tarabuła. Damian trafił do domu pomocy społecznej. - Takiego typowego, gdzie średnia wieku wynosi ponad 70 lat. Dzieli się z nami opowieściami jak tam jest. Mówi, że ciągle ktoś umiera. On tam gaśnie - mówi Ewa Tietianiec, wiceprezes zarządu Fundacji Happy Kids, prowadzącej rodzinne domy dziecka, w tym między innymi ten w Sokolnikach. I dodaje: - To jest dom dla ludzi u schyłku życia, a nie dla 26-letniego chłopaka. Ale system nie ma mu nic innego do zaoferowania. Komisariat, który ma stać się domem Plan na to, jak odmienić życie Damiana i innych dzieci w podobnej sytuacji, ma za to łódzka Fundacja Happy Kids. - Chcemy stworzyć pierwszy w Polsce rodziny dom pomocy społecznej dla dzieci z niepełnosprawnościami, które opuszczają pieczę zastępczą - wyjaśnia Ewa Tietianiec. Według danych GUS-u pod koniec ubiegłego roku w Polsce było 26 rodzinnych domów pomocy. Takich, które przeznaczone byłyby dla młodych ludzi po domach dziecka, ani jednego. Wizja tego pierwszego jest bardzo konkretna. Kameralne miejsce dla ośmiorga dorosłych byłych wychowanków. Na parterze osiem pokoi z łazienką. Do tego przestronna część wspólna. Na górze rodzina, która poprowadzi rodzinny dom pomocy społecznej. Życie? Zwyczajne. - Jak w rodzinie - słyszę. - Filozofia, jaka nam przyświeca jest taka, żeby nasi podopieczni z dysfunkcjami, którzy nie mogą się usamodzielnić, nie byli skazani na DPS - mówi Ewa Tietianiec. - Chcemy stworzyć miejsce, w którym nie będą "odsiadywać" dni, tylko będą mogli się angażować w prace, w których się sprawdzają i być z tego powodu bardzo szczęśliwymi. Myślimy o ich zawodowej aktywizacji, oczywiście na miarę ich możliwości. Żeby mieli to poczucie, że nadal są potrzebni - tłumaczy Tietianiec. Plan zaczął się krystalizować, kiedy na drodze fundacji pojawił się Adam Kopis, wójt gminy Łęka Opatowska. Zadeklarował przekazanie budynku po starym posterunku policji w Opatowie. Zanim wprowadzą się pierwsi podopieczni, były komisariat trzeba gruntownie przebudować. Koszty remontu? - Pierwotnie zakładaliśmy, że będzie to 1,5 mln zł. Dziś już wiemy, że przynajmniej 2 mln zł. Zdrożało wszystko - mówi Ewa Tietianiec. Fundacja Happy Kids uruchomiła w internecie zbiórkę. O wsparcie prosi też klientów sieci marketów, którzy płacąc za zakupy, mogą ich wesprzeć mikro-datkiem. Doposażenie domu obiecało gminie Łęka Opatowska także Ministerstwo Rodziny i Polityki Społecznej. Do ukończenie budowy jednak wciąż daleko. Damian do DPS-u wracać nie chce. "Przygaszony, zestresowany" Jak Damianowi jest w DPS-ie? - Fatalnie - odpowiada Ewa Tietianiec. - Przez całe wakacje Damian jeździł z naszym Happy Busem (akcja mająca na celu dostarczenie dzieciom z mniejszych miejscowości rozrywki podczas przerwy od szkoły - red.). Z domu pomocy przyjechał przygaszony, wycofany, zestresowany. Potrzebował czasu, żeby na nowo rozkwitnąć. Damian, mimo swoich intelektualnych ograniczeń, bardzo fajnie odnajduje się w grupie, świetnie sprawdza się w konkretnie doprecyzowanych prostych zadaniach. Te dwa miesiące na nowo go zbudowały - dodaje Tietianiec. Ale co z tego, skoro na koniec sierpnia musiał do DPS-u wrócić. - Bardzo tego nie chciał. Rozstawaliśmy się z bólem serca, ale w tym momencie jesteśmy bez wyjścia - słyszę w fundacji. - On nie może mieć stagnacji, bo popada w marazm. Potrzebuje działania. Działania, które ktoś mu zaproponuje. Ma potrzebę czuć się dostrzeżonym, docenionym - podkreśla Dorota Tarabuła, dawna mama zastępcza chłopca. Nie tylko Damian. "Kuba i Paweł w brydża nie pograją" Budowie rodzinnego domu pomocy społecznej mocno kibicują także Bogusława i Jan Dąbrowscy z Lubczyny. Także prowadzą rodzinny dom dziecka. Wśród siedmiorga dzieci, które u nich mieszkają, są 14-letnie bliźniaki: Kuba i Paweł. - Mieli niespełna trzy lata kiedy do nas trafili. Obaj naznaczeni problemami zdrowotnymi wywołanymi m.in. przez chorobę alkoholową matki, która piła także w czasie ciąży. Pierwszy rok życia spędzili głównie w szpitalach, skąd trafili do domu dziecka. Wiedzieliśmy, że jeśli my nie stworzymy im domu, to mają niewielkie szanse na normalne życie - mówi Bogusława Dąbrowska, mama zastępcza Pawła i Kuby. Na początku żyli w swoim świecie: nie reagowali na ból, nie płakali, nie śmiali się. Wiele codziennych czynności było dla nich nowością. Dziś, po dwunastu latach mieszkania w Lubczynie, wystarczy chwila z nimi, by mieć pewność, jak wielką pracę wykonali Dąbrowscy. - Oni funkcjonują całkiem nieźle jak na swoje ograniczenia. Robią wiele rzeczy w domu i wokół niego. Jeden interesuje się kuchnią, a drugi budowaniem. Ich sensem życia jest praca, aktywność, ciągle coś robią - mówi Bogusława Dąbrowska. Czy wyobraża sobie, że za 10 lat chłopcy lądują w DPS-ie? - Nie - mówi pani Bogusława. - Oni nie usiądą, nie pograją w brydża, nie poczytają książki. Nie odnajdą się w zwykłym domu pomocy - zapewnia mama zastępcza chłopców. "Marzymy, że wiosną pierwsi podopieczni wprowadzą się do domu" Dziś budynek w Opatowie nie przypomina już starego komisariatu. - Kończymy pierwszy etap budowy. Za chwilę będziemy mieli zamknięty zewnętrzny szkielet. Mamy wszystko "wyprute" ze środka, bo musimy całkowicie zmienić podział pomieszczeń, zdjęliśmy dach, zakładamy nowy. Czekamy na dachówkę - opisuje Ewa Tietianiec. Dotychczasowy koszt to już ponad 400 tys. zł. Marzenia? Że pod koniec pierwszego kwartału przyszłego roku do domu wprowadzą się pierwsi mieszkańcy. Wśród nich Damian. - Obiecaliśmy, że go z DPS-u zabierzemy. Tylko wie, że musi chwilę poczekać - słyszę w fundacji. Dorota Tarabuła nie ma wątpliwości: - To będzie najlepsze miejsce dla Damiana. Nasze dzieci wyrastają w rodzinnej atmosferze i niech taka towarzyszy im do końca życia. Mam nadzieję, że Damian już wkrótce będzie radośnie otwierał RDPS w Opatowie - rozmarza się dawna mama zastępcza chłopca. Znając potrzebę działania chłopca, wiadomo kto przetnie wstęgę. Jeśli tylko dom powstanie. *** Marzeniem Fundacji Happy Kids jest by dom w Opatowie był pierwszym, ale nie ostatnim. - Wiemy, że to tylko kropla w morzu potrzeb, choć dokładne określenie, ile osób czeka na pomoc nie jest łatwe. Nie ma zcentralizowanego jednego źródła na temat losów osób opuszczających pieczę zastępczą. My przypuszczamy, że potrzeba minimum 10 takich "ośrodków" - mówi Aleksander Kartasiński, prezes Fundacji Happy Kids. - Chcemy, aby nasz pierwszy dom pokazywał, jak można podnieść jakość opieki. Wiemy, że nie ma idealnych systemów, ale ludziom trzeba pomóc - zaznacza prezes. Ewa Tietianiec dodaje: - Problem jest szeroki i nie dotyczy tylko dzieci z pieczy zastępczej, ale w ogóle dzieci z niepełnosprawnością intelektualną. Najczarniejszym snem ich rodziców jest to, że umierają wcześniej niż dzieci, a te lądują w DPS-ie, gdzie siedzą i patrzą do końca życia w okno. Do fundacji dotarły już pierwsze zapytania od rodziców dzieci z niepełnosprawnością, czy w rodzinnym domu pomocy społecznej znajdzie się miejsce także dla ich dzieci. Irmina Brachacz Irmina.brachacz@firma.interia.pl