Od kilku dni Polska żyje sprawą sędziego Tomasza Sz., który z dnia na dzień wyjechał na Białoruś i poprosił tam o azyl. Prokuratura zamierza postawić mu zarzut szpiegostwa i wysłać za nim list gończy. Po pierwszym szoku, jaki zapanował wśród polityków, ekspertów i wojskowych, pojawia się coraz więcej pytań wokół tej sprawy. Kiedy Tomasz Sz. mógł zostać zwerbowany, czy działał sam, czy ktoś mu pomagał, dlaczego akurat on i czy jesteśmy w stanie, jako państwo, zapobiegać podobnym historiom w przyszłości. Komentatorzy i politycy zastanawiają się także, jaki los czeka uciekiniera na Białorusi? O to wszystko pytamy płk. Marka Utrackiego, byłego wiceszefa Służby Kontrwywiadu Wojskowego. Płk Utracki pełnił tę funkcję od 2015 roku do 2023 roku. Sprawa Tomasza Sz. Dwie hipotezy Płk Utracki uważa, że są dwie hipotezy dotyczące sędziego Sz. i tego, kiedy mógł zostać pozyskany do współpracy przez białoruskie, a de facto, rosyjskie służby. - Skłaniam się ku hipotezie, że sędzia Tomasz Sz. został wytypowany dużo wcześniej. Zanim ktoś zostanie zwerbowany, to najpierw jest typowany przez służby jako potencjalny kandydat na agenta. To mogło stać się już na wczesnym etapie jego życia np. podczas studiów. Druga hipoteza jest taka, że został zwerbowany niedawno, w wyniku ostatnich wydarzeń. Tutaj uwagę mogą zwracać jego problemy finansowe, rodzinne. To zawsze są markery, które służby biorą pod uwagę i które ułatwiają im już sam proces werbunku - mówi. Jak dodaje, polskie służby również, wydając np. poświadczenia bezpieczeństwa dla wysokich generałów, oficerów, wysokich urzędników zawsze w pierwszej kolejności badają kwestie finansowe, relacje osobiste, małżeńskie, rodzinne. - Wiemy, że problemy na tych polach działają jak wabik na obce służby. Łatwiej werbować człowieka, który jest na życiowym zakręcie, w psychicznym dołku, z problemami finansowymi itd. Czasem celowo czeka się na taki odpowiedni moment, mając wcześniej wytypowanego kandydata. Między innymi na tym też polega osłona kontrwywiadowcza, by starać się eliminować osoby które są uzależnione od hazardu, są w jakimś silnym kryzysie finansowym, czy innym, aby nie miały one dostępu do informacji niejawnych, by chronić je przed zakusami obcych służb specjalnych - podkreśla nasz rozmówca. Tomasz Sz. i luka w systemie Sęk w tym, że w przypadku sędziego Tomasza Sz. polskie służby nie mogły tego wszystkiego zrobić, bo sędziowie z mocy ustawy nie podlegają skomplikowanemu i bardzo szczegółowemu procesowi przyznawania poświadczenia bezpieczeństwa, podczas którego tego typu zagrożenia mogą być przez służby kontrwywiadowcze wykryte. - To jest luka, którą powinniśmy się jak najszybciej zająć. Służby, aby móc skutecznie zapewnić ochronę kontrwywiadowczą muszą mieć dostęp do pewnych informacji - przyznaje nasz rozmówca, przypominając, że do tych wyjątków w ustawie należą oprócz sędziów także posłowie, prokuratorzy i wysocy urzędnicy. Wszyscy z tych grup uzyskują dostęp do informacji tajnych bez żadnego wcześniejszego sprawdzenia. - To nie jest próba ograniczenia niezależności ze strony służb, ale próba zapewnienia odpowiedniej ochrony dla państwa i jego tajemnic. Jest to również korzystne dla samych sędziów czy wysokich urzędników, którzy z racji wykonywanego zawodu mogą być narażeni na próbę werbunku. To kwestia ochrony ich samych, ale także ich bliskich i tak należałoby do tego podejść - wyjaśnia płk Utracki. Choć nie dowierza, że taka inicjatywa spotkałaby się z aprobatą sędziów i polityków. Niepokojące sygnały w sprawie Tomasza Sz. Okazuje się jednak, że nawet jeśli sędzia Sz. nie był objęty kontrolą sprawdzającą z mocy ustawy, to powinien był zostać sprawdzony z racji swoich niecodziennych zainteresowań, o których dziś przypominają sobie jego dalsi i bliżsi znajomi. - Wykazywał zaskakujące zainteresowanie Wschodem. Mówił różnym osobom w ministerstwie, że tam są wielkie możliwości biznesowe. To było dziwne - wskazywał w rozmowie z Interią znający Tomasza Sz. sędzia Łukasz Piebiak. Także sąsiedzi Tomasza Sz. z Ostrołęki, gdzie znajduje się jego dom rodzinny, zdradzali w rozmowie z reporterem "Faktu", że "wszyscy wiedzieli o tym, że on jeździ na Białoruś". - Martwi mnie, że osoby z jego otoczenia, jeśli widziały pewne sygnały, na temat jego zainteresowania Wschodem, Białorusią , a jednocześnie widząc, że jest w kryzysie osobistym, nie powiadomiły nikogo, choćby przełożonego. Niestety w Polsce wciąż pokutuje przekonanie, że przekazywanie informacji służbom jest jakąś formą donosicielstwa. A to nie tak. Współpraca ze służbami dla każdego obywatela powinna oznaczać większą ochronę dla jego rodziny i państwa. Jeśli więc ktokolwiek widzi lub słyszy coś niepokojącego, kogoś kto ponadstandardowo interesuje się czymś, czym nie musi, to powinien albo przez swojego pełnomocnika ochrony w miejscu pracy, albo bezpośrednio powiadomić o tym ABW lub SKW. I powinno to być dla wszystkich oczywiste, tak jak jest oczywiste dla obywateli krajów zachodnich, czy USA - mówi płk Marek Utracki. Białoruś: Tomasz Sz. "złotym agentem" Eksperci, którzy komentują sprawę sędziego Tomasza Sz., są zgodni, że z racji wykonywanego zawodu był bardzo atrakcyjny dla obcych służb. - Bezcenny - nie miał wątpliwości w rozmowie z Interią poseł Marek Biernacki, były koordynator służb specjalnych, a dziś szef sejmowej komisji ds. służb specjalnych. - Zna meandry polityki, wie, jak zapadają decyzje, wie, jak się walczy z opozycją, jak walczy się z grupami zawodowymi, jak można wpływać na to, że polska pozycja w UE słabnie. Tę wiedzę na pewno dostarczył lub dostarcza. To wiedza przeogromna - wyliczał Biernacki. Z tą oceną zgadza się także były wiceszef SKW. - Patrząc na karierę sędziego Sz., to jest to złoty agent, tak bym go określił. To człowiek, który miał dostęp do wrażliwych informacji, interesujących wszystkie obce służby. Przypomnijmy, że on zajmował się jako WSA rozstrzyganiem tego, czy na przykład służby prawidłowo odebrały komuś poświadczenie bezpieczeństwa albo czy słusznie odmówiły przyznania komuś poświadczenia bezpieczeństwa, które umożliwia dostęp do materiałów niejawnych. Mógł mieć więc pełną wiedzę o człowieku, którego dotyczyła dana sprawa - mówi płk Marek Utracki. - Dzięki temu obce służby mogły mieć wgląd we wrażliwy obszar polskich służb, wiedziały, kto jest funkcjonariuszem służby specjalnej, dlaczego mu odebrano poświadczenie i że jest w konflikcie z kierownictwem służby. To z punktu widzenia państwa szalenie niebezpieczne. Sz., jako sędzia, zajmował się również aferą reprywatyzacji warszawskich, gdzie mógł mieć dostęp do dokumentów, i informacji na temat ewentualnych grzeszków, o których bohaterowie tej afery chcieliby zapomnieć, a które dziś obce służby mogą mieć na takie osoby "trzymanie". Dla obcych służb to skarb - dodaje. Tomasz Sz. i jego przyszłość na Białorusi 6 maja Tomasz Sz. objawił się w Mińsku na konferencji prasowej, podczas której krytykował polskie władze i wychwalał Białoruś. Wiele osób do dziś zadaje sobie pytanie, dlaczego - jeśli Sz. był tak cennym agentem - służby białoruskie/rosyjskie postanowiły go wycofać właśnie teraz, w tym konkretnym momencie? Co o tym przesądziło? I co na ogół decyduje o wycofaniu agenta z miejsca dotychczasowej działalności? - Nie wiemy do końca, dlaczego sędzia Sz. został akurat teraz wycofany i czy to było działanie nagłe czy planowane. Mógł myśleć, że coś się dzieje wokół niego i że robi się to dla niego niebezpieczne. Kiedy agent czuje, że kontrwywiad jest na jego tropie i kwestią czasu jest, gdy zostanie zdemaskowany, to zapada decyzja o ewakuacji. Równie często jest jednak tak, że po prostu agent przestaje być przydatny, że wyciśnięto z niego wszystko, co się dało i nie ma sensu go dalej prowadzić, bo może przynosić więcej szkód niż zysków. Wiemy przecież, że sędzia Sz. miał być rozliczany z afery hejterskiej, miał zeznawać itd., więc być może uznano, że jest to zbyt ryzykowne i w tej sytuacji bardziej przyda się na Białorusi i w Federacji Rosyjskiej do celów propagandowych niż w Polsce - wyjaśnia w rozmowie z Interią płk Utracki. A jak rysuje się przyszłość sędziego na Białorusi? Na razie zarzuca swoje media społecznościowe filmikami, pokazującymi, jak radosne życie prowadzi, przebywając w Mińsku. Trudno jednak, przy okazji tej historii, nie mieć z tyłu głowy sprawy dezertera Emila Czeczki, który po ucieczce na Białoruś skończył tragicznie. - Uważam, że przyszłość Sz. na Białorusi nie jest różowa. To nie jest tak, że on teraz będzie się pławił się w luksusach i wiódł spokojne życie, choć tak w najbliższym czasie będzie to zapewne przedstawiać wschodnia propaganda - przyznaje płk Marek Utracki. - Jeśli on sam będzie już niepotrzebny, to zginie w jakimś wypadku samochodowym albo spadnie z mostu. Przypadkiem oczywiście. W bardziej optymistycznej wersji spędzi resztę życia w zamkniętym ośrodku białoruskiej lub rosyjskiej służby, nie mogąc opuścić ZBIR-u, gdzie będzie już na zawsze pod stałą kontrolą tamtejszych służb. Pamiętajmy, że służby nawet swoich najwierniejszych agentów z innych krajów traktują z pewną dozą podejrzliwości, nie wykluczając, że są podwójnymi agentami. Takim ludziom z zasady się nie ufa, więc on nigdy nie zostanie tam w 100 procentach zaakceptowany. Czeka go bardzo smutne życie, nie wiem, czy już zdaje sobie z tego sprawę, czy jeszcze nie - podsumowuje. Były wiceszef SKW nie ma także zbyt optymistycznych wniosków dotyczących całej historii związanej z sędzią Tomaszem Sz. Uważa, że widać w niej jak na dłoni, jak "Rosjanie próbują zamulać nasz system ochrony kontrwywiadowczej, napuszczając jednych na drugich, podsuwając fałszywe tropy i oskarżenia". - Rosjanie uwielbiają mieszać, napuszczać na siebie polityków. Robią to w krajach zachodnich, w USA, próbują i w Polsce. Niestety u nas politycy weszli w to jak w masło, donosząc jedni na drugich, oskarżając się nawzajem o najgorsze rzeczy. Tymczasem pan Sz. znał się z politykami z dwóch stron politycznego sporu. Docierał również ze swoim przekazem do różnych mediów, co pokazuje tylko, że był doskonale prowadzonym agentem - podsumowuje. Kamila Baranowska --- Bądź na bieżąco i zostań jednym z ponad 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!