RMF24: Co zawalili dwaj "geniusze" w rządzie
"Rząd obrzydza nam życie w naszym własnym kraju" - tak ekonomista Janusz Szewczak komentuje w rozmowie z Bogdanem Zalewskim skandal z zablokowaniem w Polsce nowej unijnej dyrektywy, która znosi ograniczenia w opiece medycznej. Przepisy w Unii wchodzą dziś, a gabinet Donalda Tuska jest w tej sprawie "w proszku".
Bogdan Zalewski: Od dziś każdy obywatel Unii może skorzystać z leczenia w innym unijnym kraju. Wchodzi w życie unijna dyrektywa, która znosi ograniczenia w opiece medycznej, ale polski rząd jest do tego kompletnie nieprzygotowany. Moim gościem jest ekonomista Janusz Szewczak, autor książek "Polska- kraj absurdów" oraz "Zielona wyspa, czyli ruchome piaski. Prawda o polskiej gospodarce". Jak pan tłumaczy tę rządową zwłokę? To jest nieudolność czy celowe działanie?
Janusz Szewczak: Ja to nazywam w swoich publikacjach i książkach "formą ekonomicznej wojny z własnym narodem". Tam, gdzie jakieś biurokratyczne idiotyzmy możemy zaczerpnąć z Unii Europejskiej i je wprowadzać, jak na przykład to, że papierosów mentolowych nie można palić, ale zwykłe można, rząd działa błyskawicznie. Natomiast tam, gdzie Polacy mogliby rzeczywiście realnie na czymś skorzystać, to nagle są jakieś cuda, pojawiają się problemy. Przez dwa lata nie można przygotować odpowiednich przepisów. Pan minister zdrowia Arłukowicz to przecież taki wygadany chłopak! I co? Niby możemy korzystać z leczenia za granicą, ale jak przyjdzie co do czego, to na razie nam nie zwrócą kosztów. Ministerstwo ma tam na to bodajże 280 milionów złotych i jeśli przekroczy tę pulę, to już dalej nie będzie refundować. A wiadomo, że przekroczy, skoro w Polsce zapisują niektórych chorych na operacje i na zabiegi na odległe terminy. W tej chwili już na 2028 rok podobno rekordzista jest zapisany! Wiadomo więc, że Polacy będą się ratować. W Polsce brakuje pieniędzy zarówno na leczenie dzieci jak i na leczenie ciężko chorych na raka.
Czy resort zdrowia oszczędza na naszym zdrowiu? - Moim zdaniem zdecydowanie tak. To jest wyraźne odwleczenie tego momentu, kiedy trzeba będzie płacić. Tym bardziej, że procedury biurokratyczne jeszcze dodatkowo będą z tym związane. Trzeba będzie o coś tam występować, dostać zgodę. Jeśli okaże się, że taki zabieg jest możliwy, to będzie kłopot ze zgodą na tę operację. To jest taki sposób na obrzydzenie nam życia w naszym własnym kraju. Mnie się wydaje, że ta władza naprawdę dużo robi, żeby nas zniechęcić. Robi dużo, żeby wszyscy młodzi wyjechali, żeby zostawili wszystko za sobą. Bo przecież tu nie ma ani pracy, ani płacy godziwej! A teraz jeszcze leczenie. No to jak tu pozostać na starość?!
Jeśli na najprostszą wizytę u specjalisty w tej chwili Polacy czekają czasem pół roku i więcej. Jeśli prawie 42 proc. Polaków musi dopłacić do ceny leku, to pokazuje skalę problemu. Jest cały szereg przykładów bardzo długiego okresu oczekiwania nawet na leczenie małych dzieci. Nie mówiąc już o poważnych operacjach np. stawu biodrowego. Polska służba zdrowia jest absolutnie chora. Polacy to widzą. Być może dostrzegają jakąś nadzieję, jakieś światełko ci, którzy mieszkają bliżej granicy. Pojadą do Niemiec, bo tam stoją puste szpitale, dobrze wyposażone po dawnym NRD. Okazuje się jednak, że to też nie będzie takie proste i to jest niewątpliwie skandal! To jest absolutna kompromitacja! Tak samo wielka kompromitacja jak ta z sześciolatkami, że się wpycha te dzieciaki do szkoły, a szkoła na to nie jest przygotowana.
Kto jest w rządzie głównym sabotażystą, jeśli można tak to określić? Kto sabotuje nasze - pacjentów, prawo do leczenia się za granicą? Resort Arłukowicza czy ministerstwo Rostowskiego?
Obaj nasi "geniusze" są odpowiedzialni za tę sytuację, zarówno nasz wybitny "sztukmistrz z Londynu", czyli minister Rostowski, jak i minister Arłukowicz, swego czasu medialna gwiazda. Minister Rostowski ma świadomość, że my jesteśmy praktycznie przy granicy potencjalnego bankructwa. Gdyby nie skok na OFE to mogłoby się okazać, że właściwie na nic nie ma pieniędzy. Wystarczy się udać do jakiejś placówki medycznej. Wszędzie słychać, że po prostu brakuje pieniędzy. Kontrakty szpitalne często są już gdzieś we wrześniu w pełni wykorzystane. Szpitale nie mają zapłacone za tak zwane nadwykonania. Jest problem, jeśli tam gdzieś w Sopocie leczą pacjentów z Krakowa, a w Zakopanem leczą warszawiaków. To wszystko pokazuje nie tylko, jak chora jest służba zdrowia, ale jak fatalnie wywiązuje się polskie państwo z podstawowych obowiązków wobec obywatela. Przecież my płacimy składki zdrowotne! To są przecież konkretne pieniądze, to jest około sześćdziesięciu pięciu miliardów złotych w budżecie Narodowego Funduszu Zdrowia. A tu właściwie na nic nie ma pieniędzy!
Czy rząd jest bezkarny? Najpierw zwleka z ustawą zdrowotną, potem długo nie przedstawia projektów rozporządzeń, przepisów wykonawczych. Nie można rządu gdzieś zaskarżyć? Ma pan jakiś pomysł?
- Ja myślę, że takie zjawiska będą. Będą procesy wytaczane. Myślę, że będą to robić ci, którzy nie będą mieli wyjścia i będą musieli skorzystać z jakiegoś szybszego leczenia za granicą. Będą zbierać faktury i występować z roszczeniami. Rząd się broni, że nie ma teraz jeszcze podstawy prawnej, bo ustawa jest w jakichś konsultacjach. Niestety tu obowiązują przepisy unijne. Skoro jest dyrektywa, to ona obowiązuje. My automatycznie, że tak powiem, podlegamy tym przepisom. To nie jest kwestia tylko implementacji tych przepisów do ustawodawstwa, do prawodawstwa polskiego. Polska to nie jest tanie państwo, to jest dziadowskie państwo w wielu aspektach i jeśli chodzi o służbę zdrowia to jest szczególnie widoczne. Były ostatnio jakieś badania ONZ-u zrobione w tym kontekście. Na 91 krajów - jeśli chodzi o stosunek i dostępność do służby zdrowia dla osób starszych oraz o jakość tych usług i traktowanie pacjentów- na 91 krajów Polska zajęła 87 miejsce. To chyba coś mówi!
W książce "Polska kraj absurdów" stwierdził pan z ironią, że minister Rostowski sporządził dwa, najbardziej humorystyczne od lat budżety na 2012 i 2013 rok. A co będzie w przyszłym roku? Co zrobi nam "tajfun Vincent", jak go pan nazywa? Ze śmiechu się nie pozbieramy?
To jest taki śmiech przez łzy. Niewątpliwie humorystyczny jest budżet tegoroczny, jeśli w tym budżecie minister sobie zaplanował, że ściągnie z nas skórę w postaci mandatów od kierowców na poziomie 1,5 miliarda złotych. Tak tam zapisano! A tu policzono, że tam gdzieś z tego było zaledwie około 80 milionów złotych. To jest po prostu kabaret! Ja już nie mówię, że minister który się myli o 24 miliardy, to chyba jednak też nie jest geniuszem matematycznym. Ma problemy z liczeniem. Przyszły rok jest jeszcze bardziej kuriozalny. W przyszłorocznym budżecie pan minister Rostowski sobie wpisał dochody z dwóch źródeł, z dwóch ustaw, których w ogóle na razie nie ma i nie wiadomo czy będą. To jest ustawa o zmianie systemu OFE, na czym około 13 miliardów złotych zamierza zaoszczędzić. Ustawy nie ma i nie wiadomo czy będzie!
Nie wiadomo, czy nie trafi do Trybunału Konstytucyjnego. Ja jestem zdania, że ta władza, nawet jak chce coś zlikwidować, to też to spartoli. Druga ustawa, która też może budzić wątpliwości prawne i może się znaleźć w trybunale, dotyczy dochodów wpływających z podwyższonego VAT-u. To podważa przecież zaufanie do państwa prawa, jeśli władza deklarowała, że nie wprowadzi takiego podatkowego przedłużenia i nie wycofała tego podwyższonego VAT-u. Opieranie budżetu na dochodach z ustaw, które na razie nie istnieją i nie wiadomo czy będą istnieć, to jest raczej mało odpowiedzialne. Ja już nie powiem, że przewiduje się w tym budżecie w przyszłym roku jakieś wzrosty inwestycji, wynagrodzeń, itd. Pytam się: z czego? Ta kasa państwowa jest dramatycznie dziurawa, zaczyna być pusta. Jednocześnie z Polski wyciekają gigantyczne sumy. Niemal 70 miliardów złotych za zeszły rok wypłynęło z naszego kraju. W Polsce są pieniądze, ale nie dla wszystkich. Dla obcych to Eldorado, a dla Polaków mizeria.
A to wszystko pod pieczą "ministra wielu imion, paszportów i domów" jak pan nazywa Jana Vincenta Rostowskiego w książce "Polska kraj absurdów". Bardzo dziękuję za rozmowę.
Bogdan Zalewski